sobota, 13 lutego 2010

Sanctam Ecclesiam Catholicam

Rysunek Andrzeja Mleczki

Choć jest to temat dość rozległy i nie powinien ograniczać się do 2000-3000 znaków w notce na blogu, chciałbym przedstawić moje ogólne spojrzenie na Kościół katolicki dzisiaj – w XXI w. Czy jest to instytucja która powinna ewoluować wraz z  innymi sferami życia? Czy wręcz przeciwnie –atutem sfery duchowej jest jej niezmienność, nieskazitelność i odporność na wszelkie wpływy rozwoju społecznego? W rzeczywistości chyba te dwie drogi funkcjonowania religii się trochę splatają – i jest to niejako zrozumiałe i nieuniknione. Problem tkwi jednak w tym kiedy decyduje się na konserwatyzm a kiedy na swoistą postępowość.

Z przeprowadzanych badań wynika, że „krzywa” wskazująca uczestnictwo społeczeństwa we wszelkich praktykach religijnych przypomina równie pochyłą, księża przestają być autorytetami, jak i niedzielna msza przestaje być czasem wyciszenia, refleksji i nauki. Bez wątpienia staliśmy się bardziej wymagający, z biegiem czasu oczekujemy więcej od siebie i od innych. A od kogo wymagać więcej niż od „pośredników między nami a Bogiem”? I tu dochodzimy do kwestii starań duchownych by nie tyle uatrakcyjnić religię (bo to może okazać się dość ryzykowne) ale ją uszlachetnić. Nie chcę poruszać tematu wielu wypaczeń funkcjonowania „personelu” (mówiąc o gwałtach, zakładaniu rodzin, wykorzystywaniu pozycji). Jak w każdym przedsiębiorstwie trudno odpowiadać za każdego i brać za niego odpowiedzialność- wszędzie może trafić się jakiś felerny pracownik (że pozwolę sobie na ten zbiór świeckich określeń, które mają jedynie na celu wskazanie analogii a nie zmniejszenie znaczenia Kościoła). Ta narastająca niechęć do duchownych musi być wywołana czymś więcej niż zachowaniami pojedynczych księży. Jeśli miałbym przechodzić do własnych odczuć, to wolałbym w dzieciństwie patrzeć na księdza z wielką sympatią, jak na kogoś, za czyim pośrednictwem mogę uczyć się nie tylko o Bogu ale i o życiu. Nie patrzeć na niego jak na kogoś kto skarci przy spowiedzi, zada straszną pokutę, przy „kolędzie” (ewentualnie na lekcji religii) zapyta z pacierza – i biorąc pod uwagę ilość moich zająknięć przy „Ojcze Nasz” oceni jak silna jest moja wiara…, nie spoglądać na niego ze strachem zdając sobie sprawę, że to ten, który na każdym kroku udowodni jak jestem grzeszny tylko nauczy jak być dobrym. I to nie w sposób zniechęcania do „Harrego Pottera”, dzisiaj do „AVATARA”, wskazując tam na szatańskie przesłania i wyraźny atak na kulturę chrześcijańska- bo myślę, że między innymi przez tego typu angażowanie się Kościoła w życie społeczne, traci powagę i zwraca uwagę na główny problem. Otóż problemem jest świadomość duchownych, iż ich sposób nauki o Bogu jest w stanie przegrywać z fikcją literacką czy filmową.

Jeśli coś ludzi zniechęca- to na pewno ma to związek z polityką lub pieniędzmi. Z powodu przesytu tematów politycznych na blogu tego tematu nie będę poruszał (choć o o. Ryzyku można byłoby sporządzić oddzielną notkę), zostaję „pieniądz”- a znaczenie pieniądza w życiu jest niepodważalne, w kontekście funkcjonowania Kościoła ma już niestety znaczenie pejoratywne- bo wierni wrzucając „na tacę”, wręczając kopertę przy „grudniowo-styczniowych odwiedzinach”, płacąc za modlitwę, mszę dziękczynną, błagalną itp. chrzciny, ślub, pogrzeb, coraz częściej zdają sobie sprawę z próżności czegoś co powinno mieć z próżnością najmniej wspólnego- czyli z WIARĄ.