środa, 17 marca 2010

A co na chorobę służby zdrowia?

Rysunek Andrzeja Mleczki

W zasadzie temat, w którym używanie jakichkolwiek sarkazmów jest nie na miejscu, powinien być omijany przeze mnie szerokim łukiem. Z drugiej strony, gdy trudno w życiu uciec od danej sfery życia, nie powinno się uciekać również od jej skomentowania, zwłaszcza gdy budzi tyle emocji  i rzadko niestety pozytywnych.
Bo o ile frustracją można nazwać uczucie towarzyszące nam przy oglądaniu naszych „orłów”starających się (jeśli nie strzelić) wtoczyć piłkę do bramki – tej solidniej strzeżonej...
O ile rozczarowaniem można nazwać uczucie towarzyszące nam przy obserwowaniu polskiej sceny politycznej...
O ile zwątpieniem można nazwać uczucia towarzyszące nam słuchając wypowiedzi niektórych przedstawicieli/reprezentantów wiary, którą sami wyznajemy...
           ...o tyle ze znalezieniem słów, (które zarazem nie byłyby tymi ogólnie uznawanymi za wulgarne) by nazwać uczucie towarzyszące nam w trakcie pośredniego lub bezpośredniego zetknięcia ze stanem naszej służby zdrowia, jest już trudniej. 
Gdy poprzednie "bolączki" można w mniejszym lub w większym stopniu rekompensować ewentualnie niwelować poprzez:
- próbę wygrania Reprezentacją Polski MŚ na konsoli- wykazanie się wyrozumiałością wobec polityków, tłumacząc ich kryzysem gospodarczym, prawdopodobną obecnością "żył wodnych" pod budynkiem na Wiejskiej, lub zwykłym niefartem.
...tak pomysły na poprawienie nastroju w związku z nadzieją na skuteczne, tanie i szybkie leczenie okazują się doraźne. 

Jak trudna jest sytuacja "polskiego szpitala" ilustrują nam już nawet twarze kolejnych ministrów zdrowia odbierających swą nominację. Wśród szczęśliwych, dumnych spełnionych Pań i Panów w ceremonii zaprzysiężenia Rządu stoi 3 nowych ministrów, którym już tak do śmiechu nie jest, mają poczucie, że jako jedynie dostali zepsute zabawki. Z owych 3 ministrów, jeden dostaje zepsutą zabawkę wraz z informacją, że zabawka raczej nie nadaje się już do naprawy. Z czasem następuje przekazanie świnki skarbonki o nazwie NFZ, która (jak to bywa ze świnkami skarbonkami) bywa szczodra jedynie tylko przy użyciu drastycznych środków…I tak to de facto zrozumiała radość "nowego" z poznania siedziby ministra zdrowia tłumiona jest paranoicznym liczeniem metrów kwadratowych zwiedzanego pomieszczenia- nie w celu napawania się przestrzenią ale orientacyjnym wyobrażeniu- ile to potencjalnych strajkujących pielęgniarek jest w stanie się tu w przyszłości zmieścić. Od tego czasu, każdy większy skwer nie kojarzy się już nowemu ministrowi z miejscem do wypoczynku ale  ewentualną lokalizacją  „Białego Miasteczka”! A wyraz „namiot” nabiera pejoratywnego znaczenia.

Budowanie wszystkiego od nowa okazuje się chyba najlepszym rozwiązaniem ale brzmi równie utopijnie jak „druga Irlandia”. To, że system kuleje wiadomo, ale trudno jednak zaplanować coś co obędzie się bez finansowych nakładów- i tu może warto zastanowić się nad wydawaniem pieniędzy przez Rząd, dyskusjami w TV na temat aborcji i eutanazji (które nie minimalizując powagi tych spraw) zastępują często rozmowy na temat refundacji leków, których ceny zniechęcają chorych do dalszego leczenia. Zadłużone szpitale są na skraju bankructwa, brak nowoczesnego sprzętu, redukcja etatów, szeroko rozwinięta korupcja, która daje możliwości szybkiej operacji, transplantologii tylko najbogatszym. 

Skoro sytuacja jest na tyle skomplikowana nie należy jej komplikować bardziej przez biurokratyczne przepisy, niewykorzystywanie sprzętu WOŚP (bez możliwości przekazania go potrzebującym szpitalom). Przy wszystkim tym więc absurd polegający na płatnej telewizji w salach chorych przy jednoczesnej darmowej telewizji dla więźniów nie powinien już nikogo dziwić. W końcu w tym aspekcie życia dotkliwy absurd osiągnąć najłatwiej.

środa, 3 marca 2010

nasza-szkoła


Dobrze byłoby poruszyć tak ważny temat jakim jest polski system szkolnictwa. Poruszyć jego najsłabsze strony, a co najważniejsze zastanowić się co i jak należy zmienić. O ile wskazanie patologii i absurdów okazuje się stosunkowo proste –trudniej zaproponować zmiany, o czym zresztą przekonaliśmy się, gdy na straży porządku stał ambitny wicepremier. Mimo niewątpliwej nieporadności i dość kontrowersyjnych koncepcji zmian, można docenić go za wyprzedzenie o krok swoich poprzedników – bowiem wiedział, że należy wiele zmienić. Niestety wykonanie drugiego kroku (mianowicie właściwe zidentyfikowanie problemu i znalezienie odpowiedzi na pytanie co należy zmienić) okazało się zbyt trudne. Choć obok chybionego strzału- zwanego amnestią maturalną, strzał skierowany w troskę o bezpieczeństwo w szkole był trafiony. Owszem brzmiał banalnie i śmierdział populizmem ale od lat dyskusja na temat przemocy w szkole nie rozgorzała do tego stopnia. Moglibyśmy się skarżyć na złą strukturę systemu szkolnictwa, fatalny program itp. ale problem stanowi również nastawienie nas samych do całej tej „zinstytucjonalizowanej zachęty” do nauki i rozwoju zwanej "szkołą".

Wyłaniają się dwie kwestie:
-Nauczyciele (jako druga najbardziej znienawidzona grupa zawodowa w kraju) i ich stosunek do uczniów
-Uczniowie i ich stosunek do nauczycieli (jako drugiej najbardziej znienawidzonej grupy zawodowej w kraju)

Od lat maluje się obraz dwóch zwalczających się obozów, gdzie nauczyciel z (teoretycznie) skuteczniejszym arsenałem staje przeciwko licznej średnio ok. 30-osobowej (teoretycznie) gorzej uzbrojonej armii. W roku szkolnym odbywa się kilkadziesiąt 45-minutowych bitew,w których obecność jest obowiązkowa (-kto wie czy pomysł umundurowania tej liczniejszej armii nie posiadał jakiegoś podtekstu). Cała ta wojenna atmosfera jest dosyć specyficzna, bo tam nie ma raczej mowy o solidarności. W czasie 45-minutowej bitwy, nauczyciel ma komfort poczucia, iż wrogi obóz nie jest zorganizowany-posiada hierarchię ale ci, którzy czują się tam pokrzywdzeni lub niedocenieni, charakteryzują się zdradzieckimi zapędami (co jest w sposób naturalny zrozumiałe).
Armie te nie stronią również od wojen domowych. 10-15-20 minutowe "przerwy" mają bowiem na celu zakorzenienie w świadomości słabszych jednostek "kto jest kim". Jest to swoistego rodzaju przypominanie regulaminu, mającego różny charakter w zależności od poziomu uspołecznienia liderów. Różnorodność rytuałów jest szeroka, a w wielu jednostkach będących ofiarami, rośnie frustracja, niechęć do całego świata i wątpliwość we własną wartość. 

Sygnał rozchodzący się po korytarzach daje znać o zmianie zasad. Moment ten wywołuje też różne emocje. Jednych ekscytuje, innym daje poczucie ulgi, innym odbiera poczucie władzy, pozostałym jest obojętny- bo zmienia się tylko oprawca. 
               "Lekcja" - i tu również z różnymi rodzajami przeciwnika mamy do czynienia:

  • Twardy tradycjonalista - żyje wspomnieniami czasów, w których był liderem - dyktował warunki na "10-minutówkach", nadal utożsamia się z silnymi, a "45-minutówki" traktuje jako awans.
  • Zimny służbista - jako jeden z nielicznych nie widzi przed sobą trzydziestki wrogo nastawionej do wszystkiego co żywe i martwe rzeszy ale 30 podmiotów, których nie należy uczyć- a należy egzekwować 
  • Skrupulatny desperat - wchodzi do sali z dwoma zegarkami idealnie zsynchronizowanymi z czasem strefy: Europa środkowo- wschodnia (UTC +1/ UTC+2), na wypadek gdyby dzwonek główny zawiódł. Desperacko błagający o ciszę, dyscyplinę, nieśmiale proszący o współpracę
  • Wytrwały mściciel - dobrze pamięta dawne prześladowania, żyjąc nadzieją, że wszystko sobie w przyszłości zrekompensuje. decyduje się na długą naukę, studia, wytrwale pokonuje wszelkie niedogodności losu, by w końcu stanąć po tej drugiej stronie, a gdy sen się spełnia, idzie do pracy z podekscytowaniem, uznaje jedynie odpowiedzialność zbiorową. Jako jedyny z całej populacji bezsprzecznie twierdzi, iż praca to jego pasja
  • Doświadczony pesymista - pozbawiony wszelkich emocji i nadziei na zmianę, zdający sobie sprawę z tego, że ubranie, które zakłada do pracy widzi ostatni raz w całości i pełnej okazałości, pomoce naukowe przygotowywane tygodniami okażą się jednorazowe, jego fryzura zostanie zmieniona przez wrogi obóz na ich zdaniem modniejszą, a tak dobrze jak datę swojego przejścia na emeryturę pamięta o proszeniu przed lekcją sprzątaczki, by opróżniła "klasowy kosz"
  • Ambitny rewolucjonista - najczęściej młody, pełen energii, zapału i chęci, by najpierw zaciekawić a następnie nauczyć. Średnio ok 5% całej "populacji". Cechuje się skłonnością do ewoluowania w kierunku - "Doświadczony pesymista"

Do głównego zarzutu wobec polskiego szkolnictwa należy hasło, jakoby polska szkoła nie uczyła życia. Osobiście z tego typu poglądem nie do końca się zgadzam. Bo właśnie tam dowiadujemy się co to niesprawiedliwość, uczymy się,  że uczciwość nie popłaca, a kłamstwo przynosi często wiele korzyści, a jakiekolwiek oznaki wrażliwości odkryją słabości, które obrócą się w przyszłości przeciwko nam. 

Więc co jak co, ale szkoła życia uczy! 
         ...a to, że nie uczy jak żyć to już inna sprawa...