sobota, 25 września 2010

No ale ze mną się nie napijesz?

http://gedzior84.wordpress.com/komiksy/

Czy przy okazji dyscyplinarnego wyłączenia z kadry Reprezentacji Polski- Sławomira Peszki i Macieja Iwańskiego, zamierzam wylać swój kubeł pomyj na polskich piłkarzy? Powinienem metaforycznie kopać leżących i włączyć się do okrzyków:„patałachy, w dodatku skończone pijaki!”? Kusząca propozycja, ale wpis byłby niepoważnie krótki.

Pisząc kiedyś o polskich kibicach, siedzących przed telewizorem, z cwaniackim wyrazem twarzy i błyskiem w oku, potrafiących ocenić każdą sytuację na boisku, wytykając boiskowe błędy tym, którzy śmią nazywać się profesjonalistami, zapomniałem o ważnym elemencie stereotypowego „prawdziwego (telewizyjnego) kibica”. Otóż, z pewnością krzywdząca karykatura, tegoż kibica przedstawiana jest w sposób następujący:  osobnik najczęściej płci męskiej, w przepoconym białym podkoszulku (bez rękawków), siedzącym  na fotelu ok. 2 m. od TV z dolnymi kończynami rozłożonymi na dowolnym meblu (znajdującym się w pobliżu), kurczowo trzymający puszkę/butelkę piwa w kończynie (dla odmiany) górnej, porywający się (lub nie- w zależności od stopnia wysportowania) z wspomnianego fotela w gorących/spornych/kontrowersyjnych meczowych sytuacjach. Trzymając się tego stereotypu, okrzyk takiego oto panicza „patałach, pijak” brzmi dość groteskowo. Dlaczego zaczynam od takiego mylnego i stereotypowego wizerunku kibica (zwłaszcza, gdy sam należę do tej grupy, a wyglądam nieco inaczej)? Bo łatwiej mi na takim oto przykładzie przedstawić to, o czym zwykło się mówić – hipokryzja.

Owszem, nie mamy w ostatnich latach większych osiągnięć piłkarskich.
a) Piłkarze mogą być zdeprymowani całą tą sytuacją i mogą pić ze smutku.
b) Drugą możliwością, może być trening alternatywny polegający na wyluzowaniu się (w czym alkohol, może okazać się pomocny).
c) Trzecia możliwość to picie, aby zapomnieć o poprzednim wyniku, by zacząć zapisywać kartę historii od nowa (wódka jako swoista gruba kreska).
d) Czwarta możliwość to zwyczajna pomyłka w sklepie sztabu w trakcie zaopatrzenia drużyny w płyny na czas zgrupowania.
e) Piąta możliwość, to próba podwyższenia sobie trudów treningu (nieraz słyszymy o sportowcach trenujących na większych wysokościach,  gdzie zawartość tlenu w powietrzu jest mniejsza, przez co wydolność organizmu również). Polscy piłkarze wychodzą z założenia: „jeśli po spożyciu sobie jako-tako radzimy, na trzeźwo poradzimy sobie jeszcze lepiej, ale jeszcze nie dziś, dziś sobie jeszcze utrudnimy, ale od jutra Panowie…!”
Możliwości jest wiele, dlatego  nie ma większego sensu ich wszystkich wymieniać. Z tego powodu, wierny kibic (który też często staje się ofiarą krzywdzących stereotypów) powinien ze zrozumieniem podchodzić do innych (zwłaszcza, gdy nie zna powodów, kontekstu, ewentualnie taktyki reprezentacji). Do Euro 2012 jeszcze prawie 2 lata, więc czas na opanowanie treningu mamy - ewentualnie na jego zmianę (czego byłbym większym zwolennikiem). A co mówi Pan Sławomir po decyzji odsunięcia go od zaszczytu reprezentowania kraju? – „jakoś to przeżyję…”, tłumacząc się przy okazji spożyciem zaledwie jednego piwa. Postęp w poczuciu winy wbrew pozorom nastąpił. Bo jeszcze nie tak dawno widzieliśmy przechadzającą się po korytarzach sejmowych [dość niekontrolowanym krokiem] Panią Kruk, która nie dała sobie wmówić, że jest pod wpływem alkoholu, zarazem z dumą oświadczając, iż „umie coś tam, coś tam”.

To co oburza nas wszystkich w kadrze, nie oburza nas już tak bardzo na: naszym osiedlu, naszym mieście, w kraju naszym umęczonym. Bo nawet gdy Polska kiwać się, kołysać, bujać ze Wschodu na Zachód ze „zmęczenia” zacznie, zapytamy retorycznie, niewyraźnie„ale o co chodzi?”. A nikt nie pofatyguje się już nam odpowiedzieć, bo najwyraźniej może nas nie zrozumieć.
O mentalność tu chodzi. Bo szacunek wśród kolegów w gimnazjum zdobywa się ilością wypijanego alkoholu. Najlepszy interes załatwia się przy czymś mocniejszym, a każde spotkanie towarzyskie, biznesowe, może okazać się dziwne, gdy brakuje tego niezbędnego elementu.  Urodziny, imieniny, rocznica, zjazd, wesele, poprawiny, stypa, święta, dzień matki, dzień ojca, dzień dziadka, dzień stryja, dzień zięcia, Nowy rok, Stary rok… Na zdrowie!

-Zaraz, zaraz, Abstynent? Kto?
–No, nie piję
-Haha nie żartuj, nalejcie mu
-Ale…ja naprawdę, nie piję

…zaległa cisza…

środa, 22 września 2010

"Boże, myślę że mogę nazwać to modlitwą... "

Rysunek Andrzeja Mleczki

W XXI-wiecznym, zepsutym Świecie, gdzie prym wiedzie zgniła Zachodnia Europa, próżne Stany Zjednoczone- gdzie już niedługo „wierzący” będzie synonimem człowieka „niedouczonego” i „zacofanego”, w Środkowej Europie leży kraj zupełnie inny- POLSKA. Może i odstaje od krajów wysokorozwiniętych- infrastrukturą, stanem gospodarki, ale wygrywa w najważniejszym aspekcie. Nikt, tak jak on- nie jest religijny, nikt tak jak on- nie kocha Boga i nikt jak on-potrafi to jeszcze pokazać.

Fakt, krzyża pod Pałacem już nie ma, został przeniesiony (tfu! usunięty), ale nie od dziś wiadomo, że nawet w tak religijnym kraju, są Ci, którzy stoją po ciemnej stronie mocy. Na szczęście, z identyfikacją tych „złych”, problemu nie ma- wystarczy poprosić o okazania legitymacji partyjnej. Ci, którzy nie identyfikują się z żadną partią, a nie noszą przy sobie zdjęcia Jarosława Kaczyńskiego są w gronie podejrzanych. Skupmy się jednak na tych, którzy walczą o nasz wizerunek „Prawdziwego Polaka”. Ci „Prawdziwi Polacy”, stali wiele dni i nocy, by bronić krzyża. Wiele z tych osób, była bezrefleksyjnie niesiona falą ruchu i nie do końca potrafiła,już rozsądnie wyjaśnić, po co tak w ogóle „czuwa”. Jedno jest pewne- czuli, że właśnie tam jest Polska. Poczucie Polskości było zasilane, odwiedzinami tego „Największego Polaka”, u którego w żyłach płynie najbardziej „biało-czerwona krew” – Jarosława Kaczyńskiego. Patrząc na ten „akt” ocierający się o mistycyzm, można by mieć wiele skojarzeń. Skrajnie różnych - w zależności oczywiście od poziomu Polskości obserwatora. Ten, co Polakiem nie jest, lub ma z nim mało wspólnego, patrzy najprawdopodobniej na „akt” ze wstydem, zażenowaniem, trochę strachem, ewentualnie z wielkim niezrozumieniem w oczach. Ci co Polakami są, patrzą na to wszystko z dumą i wzruszeniem. 

Niestety krzyża,już nie ma. Jest w kaplicy, ale to tak jakby go nie było! Bo Prawdziwi Polacy modlą się po to, by widzieli to wszyscy, przy krzyżu, który nie jest jakiś- ukryty! trzeba głośno, z „groźnym przytupem”, z zaciśniętą pięścią na wypadek, gdyby ktoś chciał ich uspokoić.

Sytuacja stała się więc dramatyczna, należy przejść do planu B. Postawić swoje krzyże. Modlić się do kamer! Krzyczeć wniebogłosy! Bo, może jeśli Bóg nie słyszy co się dzieje, to może zobaczy w telewizji. Oby nie w TVN! Bo oni przekręcą! i Bóg nie zobaczy prawdy! zostanie najzwyczajniej zmanipulowany. I dalej! Do przodu! Rozdawać: krzyżyki, figurki, obrazki i pokazywać się wszędzie! Bo partyjny front (ten Polski rzecz jasna!) też przechodzi do ofensywy. Podpala pochodnie, robi miny, które są zestawieniem grymasu żałoby i nienawiści do tych, którzy w tego typu marszu udziału nie biorą.

Dziś słychać również o trzecim froncie, który rzekomo odcina się od dwóch pozostałych, ale również z POLSKĄ i BOGIEM na ustach maszeruje w sprawie i tak jak, i w poprzednim wypadku, z boską aurą w tle. Mianowicie rodzi się pomysł, by Jezusa okrzyknąć Królem Polski. Wtem byłby on tylko nasz! Co więcej Komorowski (bo Prezydentem to jak wiadomo nie jest) byłby drugi w Państwie. Choć zachodzi pewna sprzeczność w statusie środowiska walczącego o nową hierarchię Państwa, bo Jezus jednak był Żydem (to jak? Jest taki jak Ci z TVN i GW?) - Śliska sprawa, ale wybaczymy mu, z nadzieją, że już będzie nam wierny. Hm jeszcze Matka Boska (tfu! Matki Boskie), Gdy już Jezus będzie Królem może łatwiej będzie przekonać Matkę Boską Fatimską, Matkę Boską z Gwadelupy i Medjugorie, by jednak przyjęły nasze obywatelstwo i zmusić, by przy Zgromadzeniu Narodowym stwierdziły, że zawsze czuły się Polkami.

(wpis nie miał na celu obrażać niczyich uczuć religijnych, a jedynie zaakcentować [politeistyczny,próżny, sekciarski) kierunek, w jakim zmierza religia katolicka w naszym - polskim wymiarze)

niedziela, 5 września 2010

Divide et impera!

Rysunek Andrzeja Mleczki
Przestaliśmy już śledzić minutę po minucie „wojnę krzyżową”, ale czy mogliśmy cieszyć się spokojem dłużej niż kilka dni? Nie, a to dlatego, iż mamy kolejną ważną rocznicę- a jak wiadomo, u nas, rocznice (a zwłaszcza te pozytywne) są powodem do kolejnych podziałów. Dziwne? Nie, POLSKIE.

Gdy awantura pod krzyżem wydawała się zaogniona, ale jeszcze z możliwością zaognienia jej jeszcze bardziej, pojawił się Pan Jarosław. Pokazując dzielnym obrońcom (nie tylko samego krzyża, ale jak się dowiadujemy od „Pani Joanny” obrońców Jezusa), że robią „dobrą robotę”. W towarzystwie ochrony złożył ON wieniec pod Pałacem. Uczczenia brata w tym żadnego, bo ani to miejsce śmierci, ani miejsce pochówku, ale odpowiedni sygnał został wysłany. Rzeczy tam działy się absurdalne, więc i pisać o tym sensu już nie ma. Żyjmy dniem dzisiejszym -  a dzisiaj „sprawa krzyża” zeszła na drugi plan, na rzecz 30. rocznicy wydarzeń sierpniowych.

„Solidarność”- stworzyliśmy „krajowy produkt” – nie na sprzedaż, ale coś, na co reszta Europy może patrzeć z uznaniem i z nutką zazdrości. Kolejny raz, niestety pokazujemy, że łatwiej nam coś zbezcześcić, niż utrzymać w chwale i należytym porządku. Związkowe obchody, zaczęły się przyzwoicie- zaproszenie dostał Prezydent RP, Premier, ale dostał je również Pan Jarosław…zasług w strajku żadnych – nie szkodzi, był w zastępstwie brata. I zaczęło się. Na uroczystość wkracza wspomniany wódz, znów w tle, mdlejące kobiety, chóralne okrzyki: „Jarek! Jarek!”, „Tu jest Polska!”, „Jeszcze Polska nie zginęła…” „Sto lat, sto lat!” itp. Wszystko to wygląda, o tyle groteskowo, co głęboko zastanawiająco- kim tak naprawdę jest Pan Jarosław?- z powodu wieku, nie mogłem być choćby pośrednim świadkiem tych wydarzeń, więc pomyślałem, że może dziś zostanę uświadomiony, iż takie przywitanie (aktualnie zwykłego posła na Sejm RP) zwiastuje ukazanie ukrywanej do tej pory prawdy- co najmniej takiej, że to Pan Jarosław obalił komunę, zasłużył się nie tylko w walce dla „Solidarności” ale dla „Wolnej Polski”, miał związek ze zburzeniem „Muru Berlińskiego” i z rozpadem ZSRR, wyborem Karola Wojtyły na Papieża i wielu innych wydarzeń w ostatnim 50-leciu. Usiadłem więc przed telewizorem, z jeszcze większym podekscytowaniem, że będę uraczony dziś, nie tylko rocznicową imprezą ale sporym kawałkiem naszej historii.  Z uwagą obserwowałem Pana Śniadka, który również wyglądał na dumnego i „podnieconego” całym tym spotkaniem. Zastanawiając się nad kolejnym biegiem wydarzeń, dochodziłem do wniosku, że wygląda na to, że właśnie tych dwóch, wspomnianych przeze mnie Panów odgrywało 30 Lat temu wiodące role, stąd dziś u nich takie „poruszenie”. Zaczynają się wystąpienia – Pan Prezydent – (zwany przez większą część zgromadzonych tam osób, po prostu Komorowskim) przemawiał w „swoim stylu”, z lekkim powiewem „kościelnego kazania” w głosie. Ja jednak wciąż miałem poczucie, że ten najważniejszy jeszcze czeka na swój głos. Pan Premier Tusk? Skądże znowu. Ten został wygwizdany, "wybuczany", poniżony…Kto szanowałby Premiera RP?!  Swoją drogą- ten punkt savoir vivre w stosunku do zaproszonego przez siebie gościa musiał mi najzwyczajniej umknąć…ale spróbuję to nadrobić. Pan Premier musiał się pogodzić, z poczuciem, że nie jest tu najmilej widzianym gościem – mimo, iż zaproszenie dostał. Ale to, na co cała sala czekała, w końcu się stało. Pan Jarosław Kaczyński w swoim stylu, dostojnym i wyważonym krokiem idzie w kierunku mównicy. Miałem nieodparte wrażenie, że serce zabiło szybciej nie tylko mi przed telewizorem, ale dreszcz emocji przeszedł po najbardziej „znieczulonym” wcześniejszymi toastami (na cześć Solidarności rzecz jasna) związkowcu. Prezes nie szedł długo, ale miałem poczucie, że trwa to wieczność. Pani Szczypińska, która delektowała się każdą sekundą, każdym spojrzeniem, każdym ruchem najmniejszej części wzorowo wykrojonego  garnituru Pana Prezesa, wyglądała już inaczej niż zawsze. Nieopisany blask bił z oczu, a twarz sprawiała wrażenie rozpromienionej. Jakby miała poczucie, że przeżywa coś, czego do opisania nie wystarczą słowa, a nawet subtelne wzdychania.

Nagle, koniec. Pan Jarosław stanął, wyprostowany jak zawsze, głowa podniesiona wysoko, ręce swobodnie zarysowujące nienaganną sylwetkę i ta twarz…twarz nie skażona choć jednym niekontrolowanym „drgnięciem” nerwu, jakby panował nad każdą synapsą, każdym impulsem. Każdy w tym momencie czekał na pierwsze słowa, na cokolwiek, choćby przełknięcie śliny prezesa, które za pomocą blisko rozstawionych mikrofonów wypełni dźwiękiem całą salę.  Pozorna cisza była momentami zakłócana szeptami-„Tu jest Polska” „Mąż…stanu”. Nic jednak nie zakłócało przemowy. Prezes mówił, mówił, a ja słyszę…i uczę się historii na nowo, czuje się coraz gorzej, manipulowany przez lata, bezlitośnie oszukiwany przez ludzi, których szanowałem. Miałem poczucie, że choć jedno potwierdzenie słów prezesa, przez osobę trzecią, spowodowałoby kompletną reorganizację mojej dotychczasowej hierarchii wartości, patrzę więc- Pani Szczypińska wraz z Panem Kuchcińskim patrzą z uznaniem i wielką dumą na prezesa, ale nie mogłem dostrzec w ich wyrazie twarzy kategorycznego potwierdzenia słów, ich wyraz uznania przyćmiewał wszystko inne.  Moje samopoczucie było coraz gorsze. Znów nie wiedziałem gdzie jest Polska…spojrzałem na Pana Premiera Mazowieckiego i zauważyłem, że są ludzie niewierzący w to co się dzieje…

Kolejne wystąpienie. Pani Krzywonos, mój letargiczny stan nie pozwalał mi na interpretowanie padanych później słów, słyszałem krzyki, widziałem wszechobecne zdenerwowanie. Pani Henryka, mówiła o zakłamywaniu przeszłości…z czego Pani Jolanta pogardliwie się śmiała, w czym wtórował jej Pan Kuchciński. Pan Jarosław…ten sam, co przed minutami…to samo spojrzenie, ten sam wyraz twarzy, ta sama mina. Znów zaczął się szum, szmer i wszechobecne poczucie nienawiści wypełniło salę. Wyłączam telewizor.
Ostatni rzut oka…ostatni kadr…flaga…
”SOLIDARNOŚĆ”