poniedziałek, 19 września 2011

"Nie pytaj o przyszłość, bo nawet jutro jest czymś, co niknie w dali..."

Rysunek Andrzeja Mleczki

Do wyborów parlamentarnych został już niecały miesiąc, warto byłoby przyjrzeć się partiom walczącym w tym roku o poselskie mandaty. Ograniczając się do medium, które ja dawno pozwoliłem sobie zepchnąć do miana podrzędnego (TV), możemy bez dłuższego namysłu dojść do wniosku, że swój udział zgłosiło tylko sześć komitetów wyborczych: PO, PiS, SLD, PSL, Ruch Palikota i PJN.

Problem nie byłby zbyt trapiący, gdyby nie fakt, że nawet średnio rozgarnięty wyborca, który swoją empiryczną wiedzę na temat obecnej polityki, czerpie jedynie z "Wiadomości" na TVP1, powinien wiedzieć o tych partiach dosyć dużo. Na tyle, by nie musieć katować się kolejnymi debatami Tusk vs Kaczyński, Napieralski vs Pawlak, Palikot vs Poncyliusz. Chyba, że traktujemy powyższe show w kategorii rozrywki. To i owszem. Kilkanaście dni temu szefowie „Telewizji Publicznej” obserwując uważnie poczynania konkurencyjnego TVN-u, zdecydowali się zorganizować debatę, która będzie o tyle rzetelniejsza od tej „prywatnych konkurentów”, że wystąpi w niej reprezentant Prawa i Sprawiedliwości. Przewaga Telewizji Publicznej nad TVN-em w tej kwestii wynika z faktu, że mają mniejszego „minusa” w relacjach z Panem Prezesem.

„Dzisiejsze” debaty starają się być o tyle bardziej merytoryczne, że nie staje już naprzeciw siebie szef partii X z szefem partii Y, wymieniając się z nim pseudo-eksperckimi wywodami na temat wszystkich resortów. „Dziś” mamy debatę (np. gospodarczą), w której bierze udział „fachowiec” danej partii stając naprzeciw „fachowca” drugiej itd.

Pierwsza debata mająca tenże charakter, nie spełniła jednak pokładanych w niej nadziei. Nie mogłem bowiem uciec od wrażenia, że „fighterzy” ociekając tanią demagogią, sami w duchu śmieją się ze swoich haseł. I jak tu traktować te debaty poważnie? W których dany kandydat zdając sobie sprawę z sytuacji finansowej państwa, obiecuje, obiecuje i obiecuje…

Po skończeniu „pojedynku” stajemy przed dylematem, kto wypadł najlepiej, komu można zaufać jeszcze raz? (bo każde z tych ugrupowań już u władzy było). Co jeśli żaden? Zostaje brak udziału w wyborach, bo o reszcie komitetów nie wiemy nic! Media, tak często nagłaśniające problem zabetonowanej polskiej sceny politycznej polaryzują ją jeszcze bardziej. Od lat z teoretycznie systemu wielopartyjnego stworzyliśmy sobie dwupartyjny, a nieformalnie możemy po cichu mówić o jednopartyjnym (jeśli Pan Jarosław nadal będzie grał Smoleńskiem, a Pan Napieralski dziećmi i ładnym, grzecznym, chłopięcym uśmiechem).

Gdzie reszta? Przedziera się nieśmiało w Internecie. Co z tego? Kiedy my, staramy się ich znaleźć równie ochoczo, jak oni starają się być odnalezieni. Znów połowa z nas wybory zlekceważy, bo "przecież bez sensu, złodzieje wszyscy”, a reszta wyborców zagłosuje wybierając mniejsze zło z propozycji PO, PiS, SLD, PSL, kierując się atrakcyjnością bilbordów.
I znów, przez kolejne cztery lata spotykając dziennikarza pytającego nas o nasze zadowolenie z obecnego układu parlamentarnego – skrzywimy się, powiemy, że nas to nie interesuje, ale bardzo źle jest, że w ogóle masakra, i że wyjeżdżać trzeba, że kradną tylko no i że masakra. Na pytanie, co trzeba więc zmienić – odpowiemy stanowczym i zdecydowanym głosem:

 „WSZYSTKO!”.


czwartek, 1 września 2011

"Gdy wiara w Boga zabiera życie ludziom, co zamiast niego znaleźli religię"


Przyglądając się (nawet nie nad wyraz wnikliwie) minionym (jak i tym aktualnym) konfliktom zbrojnych, masowym mordom, zamachom, nie trudno odnieść wrażenia, że często wywodzą się z tych samych punktów zapalanych. Nie mam tu oczywiście na myśli niezrównoważenia psychicznego samych agresorów (choć w wielu przypadkach czynnik ten jest dosyć znaczący), ale raczej ich ideologiczne przekonanie mobilizujące ich do działania. Pomijając więc stan emocjonalny, chorą ambicję, czy prozaicznie brzmiącą chęć zdobyczy terytorialnych i materialnych, zabijają oni w imię czystości etnicznej, kulturowej i religijnej.

W tle trwających obecnie ponad trzydziestu konfliktów zbrojnych na całym Świecie, które prowadzone są na różnych frontach (głównie w Azji i Afryce) słyszymy o pojedynczych zamachach. Ten o największej sile rażenia miał miejsce 22 lipca 2011 roku. Zamachowiec Brevik realizując skrzętnie przygotowywany przez 3 lata plan, zabił 77 osób detonując bombę w Oslo i strzelając na wyspie Utoya do młodzieżówki Norweskiej Partii Pracy. Po pierwszym przesłuchaniu zamachowca, Świat jednogłośnie okrzyknął go prawicowym fundamentalistą kierującym się ideologią nazizmu  (chociażby w aspekcie troski o zachowanie czystości kulturowej). Norweg tłumaczył, że jego działanie będzie zrozumiane przez Europejczyków dopiero za kilkadziesiąt lat, gdy ekspansja Islamu w Europie będzie tak silna, że Stary Kontynent tracić będzie swoją chrześcijańską tożsamość, która od setek lat była tak silnie zakorzeniona. Trudno nazwać go fanatykiem religijnym i współczesnym krzyżowcem- zwłaszcza dlatego, że informacje na temat Brevika nie pozwalają określić go jako człowieka ściśle związanego z ruchem chrześcijańskim (choćby poprzez kontakty z masonerią). Coś czego kwestionować się  nie da, a co zostało zapisane w jego osobistym „Mein Kampf”, to nienawiść do Islamu i kultury muzułmańskiej. Przypisywana mu skrajna prawicowość kłóci się jednak z jego poparciem dla zintegrowanej Europy. Niełatwo więc o jasną ideologiczną kategoryzację Brevika, ale bez wątpienia jego wyznaniowo-etniczna nienawiść  była podstawą do jego agresji.

Atak z 11 września, wojny na Bałkanach, konflikt bliskowschodni to wydarzenia z ostatnich lat, a przecież to "kropla w krwawym morzu" wszystkich ofiar kulturowo-religijnych sporów w naszych dziejach, a z którymi Świat borykać się będzie zawsze, bowiem radykalizm najłatwiej budować na gruncie religijnym. Zarazem ekstremizm ten, jest najbardziej niebezpieczny – bo cóż daje większą odwagę w "heroicznym" działaniu, niż rzekomy jego boski wymiar.

Skonfliktowana przez wieki Europa ujednoliciła się przed laty kulturowo i religijnie na tyle, że do otwartych konfliktów zbrojnych na skalę wojny palestyńsko-izraelskiej już nie dochodzi. Unia Europejska (poniekąd na wzór ZSRR) kształtuję kontynent w jedną skonsolidowaną masę, a w imię tolerancji jedynie obserwuje bez wyraźnych działań rozwój europejskiego islamu.

Problem pojawić się może wtedy, gdy religia muzułmańska przestanie funkcjonować w Europie na zasadzie mniejszości, a stanie się (co przewidują prognozy europejskich futurologów) silną alternatywą dla chrześcijaństwa. Chyba, że do tego czasu ewolucja przyspieszy na tyle, że człowiek przestanie stawiać religię ponad Boga i pozwoli na to, by meczet stał kilka metrów od kościoła katolickiego, nie zasłaniając przy tym stojącej z tyłu żydowskiej synagogi.