Rysunek Andrzeja Mleczki
Do wyborów parlamentarnych został już niecały miesiąc, warto byłoby
przyjrzeć się partiom walczącym w tym roku o poselskie mandaty. Ograniczając
się do medium, które ja dawno pozwoliłem sobie zepchnąć do miana podrzędnego
(TV), możemy bez dłuższego namysłu dojść do wniosku, że swój udział zgłosiło
tylko sześć komitetów wyborczych: PO, PiS, SLD, PSL, Ruch Palikota i PJN.
Problem nie byłby zbyt trapiący, gdyby nie fakt, że nawet średnio
rozgarnięty wyborca, który swoją empiryczną wiedzę na temat obecnej polityki,
czerpie jedynie z "Wiadomości" na TVP1, powinien wiedzieć o tych
partiach dosyć dużo. Na tyle, by nie musieć katować się kolejnymi debatami Tusk
vs Kaczyński, Napieralski vs Pawlak, Palikot vs Poncyliusz. Chyba, że
traktujemy powyższe show w kategorii rozrywki. To i owszem. Kilkanaście dni
temu szefowie „Telewizji Publicznej” obserwując uważnie poczynania
konkurencyjnego TVN-u, zdecydowali się zorganizować debatę, która będzie o tyle
rzetelniejsza od tej „prywatnych konkurentów”, że wystąpi w niej reprezentant
Prawa i Sprawiedliwości. Przewaga Telewizji Publicznej nad TVN-em w tej kwestii
wynika z faktu, że mają mniejszego „minusa” w relacjach z Panem Prezesem.
„Dzisiejsze” debaty starają się być o tyle bardziej merytoryczne, że
nie staje już naprzeciw siebie szef partii X z szefem partii Y, wymieniając się
z nim pseudo-eksperckimi wywodami na temat wszystkich resortów. „Dziś” mamy
debatę (np. gospodarczą), w której bierze udział „fachowiec” danej partii
stając naprzeciw „fachowca” drugiej itd.
Pierwsza debata mająca tenże charakter, nie spełniła jednak pokładanych
w niej nadziei. Nie mogłem bowiem uciec od wrażenia, że „fighterzy” ociekając
tanią demagogią, sami w duchu śmieją się ze swoich haseł. I jak tu traktować te
debaty poważnie? W których dany kandydat zdając sobie sprawę z sytuacji
finansowej państwa, obiecuje, obiecuje i obiecuje…
Po skończeniu „pojedynku” stajemy przed dylematem, kto wypadł
najlepiej, komu można zaufać jeszcze raz? (bo każde z tych ugrupowań już u
władzy było). Co jeśli żaden? Zostaje brak udziału w wyborach, bo o reszcie
komitetów nie wiemy nic! Media, tak często nagłaśniające problem zabetonowanej
polskiej sceny politycznej polaryzują ją jeszcze bardziej. Od lat z
teoretycznie systemu wielopartyjnego stworzyliśmy sobie dwupartyjny, a
nieformalnie możemy po cichu mówić o jednopartyjnym (jeśli Pan Jarosław nadal
będzie grał Smoleńskiem, a Pan Napieralski dziećmi i ładnym, grzecznym,
chłopięcym uśmiechem).
Gdzie reszta? Przedziera się nieśmiało w Internecie. Co z tego? Kiedy
my, staramy się ich znaleźć równie ochoczo, jak oni starają się być
odnalezieni. Znów połowa z nas wybory zlekceważy, bo "przecież bez sensu,
złodzieje wszyscy”, a reszta wyborców zagłosuje wybierając mniejsze zło z
propozycji PO, PiS, SLD, PSL, kierując się atrakcyjnością bilbordów.
I znów, przez kolejne cztery lata spotykając dziennikarza pytającego
nas o nasze zadowolenie z obecnego układu parlamentarnego – skrzywimy się,
powiemy, że nas to nie interesuje, ale bardzo źle jest, że w ogóle masakra, i
że wyjeżdżać trzeba, że kradną tylko no i że masakra. Na pytanie, co trzeba
więc zmienić – odpowiemy stanowczym i zdecydowanym głosem:
„WSZYSTKO!”.
„WSZYSTKO!”.