poniedziałek, 24 grudnia 2012

Życzenia

Rysunek Andrzeja Mleczki

Każdemu, kto raz na jakiś czas odwiedza mroczą pieczarę Nonkonformisty, życzę Zdrowych i Pogodnych Świąt! Starajmy się, by nie były one z roku na rok coraz bardziej iluzoryczne i pozorne, pozbawione tego co najważniejsze, by nie przeradzały się w plastikowy, skomercjalizowany happening, a były autentyczne, szczere i okazały się czasem wyciszenia i zwolnienia dotychczasowego tempa.   

czwartek, 20 grudnia 2012

Wolność zależy od tego, jak długi mamy łańcuch?

Rysunek Andrzeja Mleczki

Kilka dni temu Światem wstrząsnęły doniesienia z Newtown, gdzie 20-letni napastnik w jednej ze szkół pozbawił życia 26 osób (w tym 20 dzieci). Nie chcę deprecjonować powagi sytuacji poprzez przytaczanie statystyk z innych „mniej demokratycznych społeczności”,  w których na co dzień ginie jeszcze więcej „zwykłych cywilów” (również dzieci). Nie chcę również drwić z marketingowych łez Prezydenta Obamy, podważać ich szczerości wypominając współodpowiedzialność amerykańskich władz za śmierć dzieci, które na samym starcie dostały od losu kota „Zonka” i urodziły się choćby w Afganistanie czy Iraku i na własnej skórze poznały siłę militarną największego mocarstwa ówczesnego Świata. A już na pewno nie będę narzekał, że „ileż to można wałkować o tej tragedii, bo przecież są większe”.

Moglibyśmy przy tej okazji pobawić się w kulturowy relatywizm, podłubać w wadach i zaletach systemu demokratycznego jak i systemów o trochę mniej złożonej strukturze w których ma prawo dziać się wszystko, bo… przecież „trzeci świat”, ale wpis stałby się dłuższy od Tolkienowskiej trylogii, ale swoją atrakcyjnością nie sięgałby mu nawet „Hobbitowych” stóp. Nie da się ukryć natomiast, że w państwach europejskich o stosunkowo dużej demokratyzacji, coraz trudniej o empatię wobec tego, co dzieje się choćby w Syrii. Wojny domowe w Egipcie i Tunezji też nieszczególnie nas Europejczyków interesowały, no chyba, że w trakcie przeglądania ofert Last Minute, ale zazwyczaj na pytaniu w biurze podróży: „a tam jeszcze trwa jakaś wojna? Bezpiecznie jest?” nasze zainteresowanie się kończyło. Nikt specjalnie nie zastanawia się, że tam każdego dnia giną cywile… „bo to inna kultura i dzicz ogólnie”. Organizacje mające na celu trzymać swoją ciepłą dłoń nad porządkiem i pokojem na Świecie nie zawsze chętnie angażują się w pomoc „dziczy”, bo to generuje niezadowolenie społeczne rodzimych obywateli: „to ich sprawa! Naszych chłopców na śmierć nie wysyłać!”. I tak się koło zamyka. Z jednej strony nie chcemy swoich wojsk do „dziczy” kierować, a z drugiej jak nie wysyłamy to źle, bo ci wrażliwsi krzyczą „znieczulica zachodnia” „żyjemy w czasach konsumpcjonizmu i zimnego kapitalizmu, gdzie ważny jest własny interes, nie człowiek!”.

Dlaczego w takim razie w naszych europejskich, kapitalistycznych, pachnących demokracją państwach panuje swoista obojętność wobec tego, co dzieje się w Azji i Afryce… a tak mierzi to, co dzieje się co jakiś czas w Stanach? Otóż część z nas patrzy na USA z uznaniem, podziwem, traktuje Amerykanów jako model społeczeństwa idealnego, liberalnego, ale bezpiecznego.  Pozostała część… choć patrzy na ów kraj z dużą dawką sceptycyzmu, drwi z modelu (który wcześniej wymieniona grupa wielbi) i upiera się, że jest to państwo pozorujące demokrację, a hipokryzja jego władz sięga wyżej niż nowojorskie molochy…  zdaje sobie sprawę, że wcale tak bardzo się od nich nie różnimy. Obie grupy słysząc więc o społecznych patologiach za Oceanem mają poczucie, że wcale tak bardzo daleko tych wydarzeń nie jesteśmy. Równie dobrze mogło się to wydarzyć we Francji, czy w Wielkiej Brytanii. Ale czy na pewno?

Mimo wielu podobieństw naszych społeczeństw, mamy do czynienia z wieloma różnicami kulturowymi, ale i tymi mającymi charakter prawny. Nie bez znaczenia w tej kwestii jest dostępność do broni. Jak wiadomo, u nas o uzyskanie pozwolenia na posiadanie broni (nawet osobom wykorzystującym broń palną w celach sportowych) jest trudniejsze, niż przemycenie napoju „3 cytryny” z wigilijnego stołu w Radomiu. W kraju Wujka Sama tylko jeden stan (Illinois) nie wydaje pozwoleń na broń. W pozostałych, otrzymanie pozwolenia na CCW (posiadanie ukrytej broni) lub „open carry” (noszenie jej na widoku) jest stosunkowo łatwe. W stanach Alaska, Arizona, Wyoming i Vermont natomiast, nie wydaje się żadnych wyzwoleń, bo ich po prostu nikt nie wymaga. W takim to układzie, broń w amerykańskich gospodarstwach domowych występuje częściej, niż w polskich domach LED-owy telewizor. Ale czy to jest główny problem ostatnich strzelanin? Nie do końca, bo w polskich mieszkaniach jest co najmniej kilkanaście narzędzi pozwalających pozbawiać innych życia, a jednak jakoś się w miarę możliwości (z małymi wyjątkami) powstrzymujemy. Może agresja jako najchętniej obok seksu sprzedawany produkt w teledyskach, filmach, grach komputerowych powoduje, że hektolitry krwi spowszedniały na tyle, że przeniesienie fikcji do realiów nie wydaje się niczym specjalnym? To również postrzegałbym jako „jedynie” czynnik „wspomagający”, bowiem każdy z obecnymi mediami ma styczność, ale nie każdy z nas stał się Richardem Kuklińskim. Sam w świecie wirtualnym mam już na koncie dziesiątki tysięcy zabitych nazistów, tysiące cywilów i (o zgrozo!) setki policjantów. W „realu” moje statystyki zabójstw ograniczają się do… owadów.

Zamiast „zwalać” na media, gry komputerowe, dostępność broni (co traktuję jako „czynniki sprzyjające”) zalecałbym zwrócenie uwagi na czynniki zasadnicze, które mają największy wpływ na kształtowanie psychiki, a raczej wypaczanie młodego umysłu szukającego swojej tożsamości i wartości w społeczeństwie. Mam tu na myśli m.in:

- chęć bycia lubianym, akceptowanym przez grupę, którą się współtworzy
- społeczną presję, z którą styka się każde dziecko walcząc o pozycję w grupie
- konsumpcjonizm i materializm, ciągła chęć posiadania czegoś nowszego, lepszego
- chęć bycia osobą atrakcyjną, modną, stylową, na czasie…

Niezaspokojenie jakiekolwiek potrzeby lub wyśmianie przez własne środowisko może wzbudzić frustrację, chęć zemsty lub wygenerować inną potrzebę – potrzebę zasygnalizowania swojego „znaczenia” w sposób rewolucyjny, dosadny. W Stanach niewątpliwie „walka o pozycję”, rozwarstwienie społeczne (w sensie intelektualnym i finansowym) jest bardziej odczuwalne, niż w krajach w których kapitalizm nie jest aż tak „rozbuchany”, właśnie tam „mieć więcej, być wyżej” jest mottem przewodnim każdego dziecka. Selekcja bywa jednak brutalna, nie każdy może na szczyt dojść, a niejeden osiągnie sukces wdrapując się po plecach innych. Uczucie rozczarowania, pokrzywdzenia w takim momencie może mieć wpływ bardziej zgubny, niż krwawa bajka, czy brutalna gra komputerowa. Bowiem predyspozycje i konkretny powód wywołują dopiero kolejny krok - chęć chwycenia za narzędzia i szukania wzorców „jak zabijać”. 

Miałbym ochotę pobawić się w dłuższą i nie tak strywializowaną zabawę w psychologa, ale obawiam się, że mam w tej kwestii kwalifikacje niewiększe niż Antoni Macierewicz badający katastrofy lotnicze. Pozostaje mi więc temat potraktować  powierzchownie, ograniczyć się do krytyki, tupnąć nogą, powykrzykiwać, że problem według mnie leży gdzie indziej, …że dosyć z presją, życiowym pędem, chorą rywalizacją i ze wszystkim tym, co może generować patologie z którymi mamy coraz częściej do czynienia, dziś w Stanach, jutro w Europie...

… No chyba, że jutra nie będzie!  (21.12.12!)

piątek, 7 grudnia 2012

- Synu, może pogadamy o seksie? - Weź się tato...


Ciąża powstaje przez zbliżenie się kobiety z mężczyzną, którzy wydzielają plemniki, plemniczki, to znaczy nasiona… Chciałbym ci powiedzieć, co to jest spółkowanie, no wiesz, no… Zbliżenie to jest dwóch plemników, które w połączeniu powodują ciążę. Jest to reakcja dwóch plemników, po których powstaje jajeczkowanie. A następnie przeraża się (sic!) w kształt dziecka.”
„Tatuś daje mamusi ziarenko, które mamusia wychowuje w słoiczku na wacie, i to ziarenko po pewnym czasie się rozrasta, rozrasta i pęka, i tak wszystkie dzieci się wzięły na świecie.”

 Są to tylko fragmenty polskiego filmu dokumentalnego „Alfabet seksu” z 1977 roku. Rodzice stawiali tam czoła zadaniu, które okazywało się dla nich trudniejsze od próby rozszczepienia atomu przez mało rozgarniętego, borykającego się z problemami z koncentracją ucznia profilu humanistycznego. No ale jakoś przez temat przebrnąć przecież trzeba…

Minęło 35 lat i choć rozmowy na temat seksu nadal wydają się być dla rodziców kłopotliwe, to „pocieszający” jest fakt, że dziś nie muszą być (i często nie są) oni jedynymi nauczycielami „od tych spraw” (a często w ogóle nimi nie są). Większość dzieci kształci się w obecnej dobie na „własną rękę”… „bierze sprawy w swoje ręce” – zresztą, jakbym  tego nie ujął, zawsze będzie brzmieć to źle i dwuznacznie. Tworzą nieformalne koła zainteresowań na których wymieniają swoje poglądy, przypuszczenia, debatują, spierają się, dokonują „dogłębnych ANALiz”, nierzadko wspólnie przechodząc do praktyki. Swoim eksperymentom nadają wymyślne nazwy i już żadne z nich na hasło „słoneczko” nie łapie za kawałek papieru i żółtą kredkę… ale za…

Nieodzownym elementem „edukacji” jest swoisty elementarz każdego młodego podróżnika po świecie seksu – Internet. Konkretniej strony, które bynajmniej nie są rekomendowane przez MEN, a raczej przez najprężniej działające wytwórnie filmów XXX. Dzięki nim, już każde dziecko w wieku wczesnoszkolnym wie, co oznaczają skróty AP, czy DP, a ucząc się w szkole płynnego liczenia do 100, przy liczbie 69 wymownie uśmiechają się do „kolegi/koleżanki” obok. Na pytanie „jaka jest twoja ulubiona aktorka?” muszą zrobić szybko selekcję, co by kategorii filmów nie pomieszać… Dziewictwo staje się w gimnazjach obciachem, a „abstynencja” - gejostwem.
Grupy zatwardziałych konserwatystów i „katolickich talibów” do dziś upierają się mimo wszystko, że dziecko nie powinno być w kwestii seksu „uświadamiane”… aż do spotkania z księdzem - (i tu… choć nie lada okazja… daruję sobie niesmaczny żart dotyczący ekscesów pedofilii w KK, bo mam tu na myśli spotkanie w innych okolicznościach) - w czasie nauk przedmałżeńskich. Wtedy bowiem , nieświadomy wyznawca „bocianich teorii” usłyszeć winien po raz pierwszy (i to z ust księdza) słowo „współżycie” i to jedynie w zestawieniu ze słowami: „Bóg”, „diabeł”, „miłość”, „małżeństwo”, „grzech”, „piekło”, „dziecko”, „ogień piekielny”.

Głównym argumentem środowisk walczących z pomysłem wprowadzenia edukacji seksualnej w szkole jest strach przez rozreklamowaniem seksu wśród uczniów, co spowodowałoby według nich obniżenie i tak już wczesnego wieku inicjacji. Trzeba być wyjątkowo oderwanym od rzeczywistości, by wierzyć, że w dobie nachalnej sprzedaży erotyki w każdych możliwych środkach przekazu, chłopcy aż do ślubu będą myśleć, że mają zwykłego siusiaka, który poza siusianiem nie ma żadnej innej funkcji, dziewczynki zaś będą żyć z traumą, że czegoś im „brakuje”. Zastanawiające, dlaczego więc w książkach do biologii pozwala się na gorszący rozdział pt „układ rozrodczy”? Też usunąć, ewentualnie dać odnośnik – rozdział omówiony zostanie na lekcji religii.  Tam z pewnością można liczyć na rozwianie wszelkich „naukowych plotek” dotyczących płciowości. Ksiądz tudzież katechetka wytłumaczy, że słowo „seks” jest obrzydliwym wulgaryzmem, a jego semantyka winna być przemilczana, a w razie konieczności wytłumaczona na wielkim darze dla społeczeństwa jakim są: NAUKI PRZEDMAŁŻEŃSKIE!

Moja kąśliwość w stosunku do KK wynika nie tyle z problemu związanego z homoseksualizmem, pedofilią księży i zamiatania tych spraw pod dywan, a raczej z ich poczucia, że na tym również znają się najlepiej i mają moralne prawo o tym nauczać…  bo są ekspertami rzecz jasna.

Wsłuchując się w nauki księży można dopiero nabawić się „problemu”. Według nauki Kościoła:
1. Wiadomo, że seks przedmałżeński jest grzechem ciężkim, na równi z tymi, zapisanymi w Kodeksie Karnym. Taki przygodny seks po dyskotece z pierwszą lepszą, której imienia nie pamiętamy – to jeszcze pół biedy, ksiądz w konfesjonale werbalnie skarci, ale rozgrzeszy. Gorzej, gdy zrobimy to z osobą, którą kochamy, dzielimy wspólne, ale „lewe łoże”, jesteśmy związani emocjonalnie, gdzie seks jest naturalnym wynikiem fizyczno-psychicznej zażyłości. O nie! Na to zgody być nie może! I rozgrzeszenia nie będzie! Bo mieszkać się razem zachciało! Pozorować małżeństwo i bez Boga się obywać!
2. Antykoncepcja? Grzech śmiertelny i ogień piekielny (taki najgorętszy jaki tam mają), tylko kalendarzyk (nie wierzyć w plotki, że zdradliwy!). Stosunek przerywany? ZŁO!
3. Wytrysk tylko wewnątrz partnerki (że w pochwie dedukuję). Przechodząc na odpowiednią retorykę: „Mężczyzna składa nasienie w łonie kobiety”. Ciekawostką jest zdanie pewnego księdza, który raczył szerzej omówić kwestię współżycia, mianowicie dał on do zrozumienia swoim owieczkom, że KK nawet na seks oralny jest gotowy dać przyzwolenie (ha! na jakie rarytasy pozwala!), ale „wszystko” zakończyć ma się po Bożemu. Posłużył się również przykładem: gdy małżeństwo na dziecko decydować się nie chce (co samo w sobie jest już grzechem), a mąż nie radzi sobie ze swoim popędem (co jest grzechem), na domiar złego żona ma dni płodne (i tu pewnie grzechem kobiety jest to, że nie ma ich całe życie 24h/ dobę) … uwaga! Żona może pieścić oralnie partnera!… tylko co dalej? Przecież… patrz Punkt 2: niczego nie można przerywać, żeby się waliło, paliło i grzmiało… i patrz początek punktu 3: W punkcie kulminacyjnym delikwent musi być na „swoim miejscu” i… chyba zostaje w zaistniałej sytuacji wycieczka do Lichenia w intencji  osłabienia plemników (walka z czasem, pot na czole.. no i jakoś tak niezręcznie modlić się, by poczęcia nie było).Odwrotna sytuacja jest przez księdza w ogóle pominięta, bo pewnie jak kobieta ma ochotę – to już nawet nie grzech. Ją szatan opętał! No ale nikt nie mówił, że będzie łatwo. Wg KK kobieta pochodzi jedynie z żebra mężczyzny, co na dzień dobry ją już odpowiednio stygmatyzuje… No ale cóż KK bywa brutalnie szowinistyczny. Więc cieszcie się, że na stosach się drogie Panie nie palicie!
4 „Jeśli małżonkowie zamiast współżycia angażują się w intensywne pieszczoty z zamiarem osiągnięcia orgazmu lub gdy tylko świadomie i dobrowolnie dopuszczają taką możliwość, to popełniają grzech określany jako onanizm małżeński albo wzajemna masturbacja i nie usprawiedliwia niczego fakt, że dzieje się to w małżeństwie. Jest to grzechem. Sakrament ten nie oznacza bowiem przyzwolenia na wszelkie zachowania seksualne.” – posłużyłem się cytatem, bowiem grzech to śmiertelny i pisanie o tym opętaniem grozi.  
5. Zgaszone światło jest sprawą chyba oczywistą, co by nie „podniecać się” swoim grzesznym ciałem… bo za to piekło czeka, gra wstępna wydaje się chyba też zbędna, bo jakby jakiś „falstart” zawodnik zaliczył… to już może się delikwent z Lucyferem witać, bowiem:
- koniec, nie tam gdzie trzeba!
- egoizm!
- ludobójstwo, miliony hipotetycznych boskich istnień…
- nieczystość w sensie moralnym i… fizycznym!
- marnotrawstwo  

Po tych seksualnych radach wszystkiego i tak już się szczerze odechciewa. Uświadamiamy sobie, że cały ten seks to lawirowanie na granicy grzechu, spacerowanie po krawędziach kotłów piekielnych i …ocieranie się o czarną pelerynę diabła. Żadnych edukacji seksualnych nie wprowadzać, bo seksuolodzy chcieliby się w to z pewnością angażować – a to szatański zawód, co za tym idzie - szatańska wiedza byłaby na latorośl przelana.
O religii na maturze lepiej pogaworzyć…


czwartek, 22 listopada 2012

"Wstyd tu twarz swą zakrywa, czerwoną jak wino, między kolana łeb wpycha"



Rysunek Andrzeja Mleczki

Czas pogrzebać resztki swojego patriotyzmu. Patriotyzmu widzianego (jak się okazuje) oczami dużej części Polaków.

Prawdziwy Polak patriota bowiem głosuje na PiS – bo przecież to jedyna partia w której nie ma komunistów, partia w której (przecież!) nikt nie brał udziału w największej kompromitacji RP - „zdradzie okrągłostołowej”, partia będąca jedyną szansą na postawienie kolejnej grubej kreski w naszej historii. Tym razem owa kreska oddzieliłaby nas od wszystkich, od anty-polaków,  komuchów, od Żydów, od Niemców… a już o Rosjanach (czyt. Ruskich) nie wspominając.

Prawdziwy Polak patriota identyfikuje się z wiarą katolicką równie mocno, co z wyżej wymienionym ugrupowaniem. Wszystkich dookoła od zdrajców i złodziei wyzwie, śmierci w męczarniach pożyczy, ale Komunię Świętą w niedzielę ze stoickim spokojem przyjmie – bo przecież katolik!

Prawdziwy Polak patriota lewactwem wszystko co obce/ nieznane/ niezrozumiałe nazwie i „tak mi dopomóż Bóg” zakończy.

Nie chciałbym być zbytnio złośliwy i pogardliwy w stosunku do tego środowiska, więc zdecyduję się nie robić dokładnego portretu psychologicznego dzisiejszego polskiego patrioty… Bo skończy się to skierowaniem w moją stronę kilku (ambitnych w swej formie) epitetów typu: „lewackie ścierwo”, „żydowska ku*wa”. Wolę zostać zwykłym lewakiem i zdrajcą Narodu.

Do (kolejnego już na nonkonformiście) wpisu dotyczącego patriotyzmu natchnął mnie nie tyle pochód ONR 11 listopada, który w pewnym momencie przerodził się w przeciw-narodową manifestację, co echa projekcji nowego filmu Władysława Pasikowskiego: „Pokłosie”. Rok temu komentowałem pochód, więc w tym roku sobie odpuszczę, tym bardziej, że wiele w kwestii „świętowania” przez Polaków Odzyskania Niepodległości niestety się nie zmieniło. Tym bardziej powstrzymam się od daleko idących dywagacji, kto był grzeczny, a kto prowokował… bo wg TVN-u skrajna prawica zawładnęła Warszawą i zrobiła większy burdel, niż był on w PZPN-ie za rządów Grzegorza Lato, a wg Naszego Dziennika ONR to grupa młodych, wykształconych studentów filozofii, kulturoznawstwa i teologii, którzy na widok policjantów strzelających z Ak-47 i chcących ukraść im ich różańce, zaczęli uciekać (co mogło sprawiać wrażenie zorganizowanego ataku) ... (a te łyse głowy to nie identyfikacja z jakimiś środowiskami „skinheadowskimi”, a solidarność i wsparcie dla dzieci po chemioterapii). Wątek naszego sposobu świętowania jest długi, więc wspomnę tylko, że całe to hasło „Odzyskamy Polskę” brzmi tak samo absurdalnie, co niebezpiecznie. Intrygujące, że za rządów SLD (partii, w której aż roiło się w tamtym czasie od osób tworzących poprzedni system) nie było tak zorganizowanych manifestacji przeciw-lewicowych, co dzisiaj. Jeśli ktoś w dzisiejszym Rządzie widzi więcej PZPR-owców, niż w latach 1995-2005 proponuje zagłębić się w temat trochę rzetelniej. Jeśli u aktualnego Prezydenta Bronisława Komorowskiego (walczącego de facto z poprzednim ustrojem) ktoś widzi więcej wspólnego z partią PZPR, niż u byłego Prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego… to już nawet do książek nie odwołuję, proponuję wyłączyć RADIO, umyć twarz zimną wodą i spokojnie położyć się na plecach, bo mamy do czynienia z czymś, co nazywamy przedawkowaniem.

Jeśli już przy toruńskiej rozgłośni jesteśmy, to oczywiste wydaje się to, że owe zjawisko z jakim mamy do czynienia dziś w Polsce, wywołane jest m.in. przez odpowiednie media. Media, które ciągle wspominają o lewactwie i manipulacji stalinowsko-hitlerowsko-masońskich mediów: TVN manipuluje, GW manipuluje, „Polityka” manipuluje, „Newsweek” manipuluje, „Wprost” manipuluje, a może prościej: wszystkie mainstreamowe media sterują społeczeństwem… i tylko ci co są na co dzień manipulowani przez "Gazetę Polską", "Nasz Dziennik" i "TV Trwam" są twardzi i tym szatanom się nie dają. Ba! Oni mają swego rodzaju poczucie wyższości, że tworzą elitarną grupę odporną na manipulację… (tylko niestety tę z jednej strony). Bawią się w takie swoje „solidarnościowe podziemie”, mają taki swój (odwołując się do dziecięcych zabaw) namiot zrobiony z kilku koców, mających pozorować mieszkanie i tam przesiadują i lewactwem wszystko, co przeciw-toruńskie nazywają. Kreują się na towarzystwo mądre - tylko dyskryminowane, liczne - ale tłumione, głośne - ale kneblowane. Opcja zapoznawania się z wszelkimi mediami i wyrabianiem sobie swojej opinii odpada. Bo jak to polski Polak urodzony w Polsce ma w zwyczaju – trzeba być albo białym, albo czerwonym – nic po środku – bo wychodzi „pedalski róż”! I trzeba albo chłonąć TVN, albo chłonąć "TV Trwam", albo rozgrzeszać Pana Donalda z każdego grzechu, albo krzyczeć „Jarosław Polskę zbaw!”. I się Polska nasza chwiać raczy.

Jedną z ważniejszych cech prawdziwego Polaka patrioty (o czym wspominałem) jest brak dystansu, brak obiektywizmu i całkowity deficyt cnoty jaką jest zdolność do samokrytyki. Polska wg prawdziwego Polaka patrioty była zawsze bohaterska, waleczna, silna i w historii nie znalazł się żaden Polak, który bohaterski, waleczny nie był… no teraz to co innego, tylko lewactwo się pleni (ale oni z Polską wiele wspólnego nie mają). Ta postawa zobowiązuje. Jak więc prawdziwy Polak patriota ma reagować, jak powstaje w Polsce film, który nie pokazuje walecznego, bohaterskiego Polaka? Mało tego - Żyda w złym świetle nie ukazuje? „Antypolska produkcja!” „Na stos Pasikowskiego razem z tym syjonistą Stuhrem!”, „Lewackie glizdy! Do piachu!” i bach! - Ocena "1" na filmweb.pl, z wyczerpującym uzasadnieniem: „bo Żydem śmierdzi”.

Chciałbym o tym wypaczonym patriotyzmie pisać mając na uwadze, że to jedynie jakieś incydenty… ale nie. Prawe skrzydło "Naszego Godłowego Orła" staje się jakby jakieś bardziej nabrzmiałe, żylaste, a i pióra jakby bardziej nastroszone.   

„…I rzekła na koniec Polska: Ktokolwiek przyjdzie do mnie, będzie wolny i równy, gdyż ja jestem WOLNOŚĆ.”
~ A. Mickiewicz

Oj Adam, Adam…


czwartek, 8 listopada 2012

"Ten upiór, który daje wiarę i upór, który krzyczy "nie dyskutuj" i każe wznosić mury z trupów. Upiór, z którym bym walczył na ogół jeszcze wczoraj, a dziś? Szkoda zachodu..."


Za każdym razem podejmując temat katastrofy smoleńskiej, obiecuję sobie: „to ostatni raz”, „nie poddam się tej próbie zrobienia z 10 kwietnia tematu numer 1”. Kolejny raz biorę głęboki wdech, liczę do dziesięciu, w myślach powtarzam sobie „tym razem nie dam się sprowokować” i bach! przegrywam zakład z samym sobą.

Wytrzymałbym, obiecuję – wytrzymałbym, gdyby granica absurdu w tym temacie nie była nagminnie przekraczana. Udałoby mi się, gdyby główna partia opozycyjna nie robiła z powyższego tematu swojej karty przetargowej i nie dostrzegała w nim szansy na przejęcie władzy. Zacisnąłbym zęby, gdyby nie zatrważające statystyki mówiące o tym, że ok. 1/3 społeczeństwa wierzy w teorię zamachu.  

Wznowienie gorącej dyskusji w debacie publicznej zawdzięczamy niedawnemu „artykułowi” w „Rzeczpospolitej” i rzekomym trotylu wykrytym na siedzeniach wraku Tu-154M. Reakcja wyznawców teorii zamachu była momentalna: „A nie mówiliśmy! Bomba! Ruscy z Tuskiem podłożyli bombę!”, Prezes PiS wraz ze najznamienitszym polskim ekspertem od katastrof lotniczych Antonim Macierewiczem zwołał posiedzenie komisji, która od początku przekonuje społeczeństwo, że mieliśmy do czynienia ze sztuczną mgłą, bombą i morderstwem 96 osób z Prezydentem RP na czele. Następnie konferencja prasowa Pana Jarosława Kaczyńskiego i coraz mocniejsze słowa, oskarżenia… wszystko to na podstawie domniemań prasowych. Jak smutnie jawi się więc partia, która jedyną szansę na rządzenie upatruje w opieraniu się na mało wiarygodnych artykułach prasowych. Przerażające jest to, że Kandydat na Premiera (i nie mówię tu oczywiście o prof. Glińskim) staje się tak niepoważny, niezrównoważony i niepoczytalny.

Biorąc notkę „Rzeczpospolitej” za pewnik, a tak to potraktowała główna partia opozycyjna powinno się działać szybko, a mianowicie powiadomić natychmiast siły NATO o zabójstwie Prezydenta jednego z sojuszników organizacji. Czyżby PiS taki krok uważał już za daleko idący?  To jak jest? Szczerze wierzą w zamach i mają na to dowody, czy jest to jedynie bazowanie na ludzkiej naiwności i przekonaniu, że im dłużej niewyjaśniony temat smoleński wisi w powietrzu, tym dłużej można posługiwać się dezinformacją i pielęgnować mit zamachu?

Problem zwolenników teorii „zabójstwa smoleńskiego” jest następujący. Wcześniej wmawiano im sztuczną mgłę – gdy okazało się, że po wielu dowodach i ekspertyzach owa hipoteza zaczynała być absurdalna, zaczęto upierać się, że była to po prostu bomba. Tu nasuwa się oczywiste w tym momencie pytanie: „ok skoro bomba, to ktoś ją musiał podłożyć” i tu jest problem, słyszmy odpowiedź: „a tego nie wiem, ale to zamach był! Zabili naszego Prezydenta!” . Otóż na spokojnie zastanówmy się, kto w takim razie mógł rzekomą bombę podłożyć? Może Rosjanie w momencie, gdy nasz Tupolew był przez nich serwisowany? Ok. dostajemy Tupolewa z bombą i? Nasze służby zauważają bombę (bo fakt, że została ona przeoczona jest tak samo absurdalny jak to, że Tusk podał ową bombę w wielkim zielonym prezentowym pudełku z wielką czerwoną kokardą Posłowi Karpiniukowi z podpisem „W środku nie ma bomby, to prezent dla Putina, możecie mi wierzyć!”) i co robią w takiej sytuacji? Wzruszają ramionami i zgodnie stwierdzają: „oj dobra, bez napinki,  może nic nie wybuchnie, niech lecą z bombą” i owa bomba 7 kwietnia z Premierem nie wybucha, 10 już tak.  Skoro to wydaje się, delikatnie rzecz ujmując, mało wiarygodne, to w takim razie, jak ta bomba się tam znalazła? Ktoś z pasażerów zabawił się w islamskiego terrorystę i jakimś cudem udało mu się przedrzeć na pokład z kamizelką nafaszerowaną ładunkami, po czym nad lasem smoleńskim krzyknął „Allahu Akbar” i…

Wszystkie możliwości pojawienia się rzekomej bomby na pokładzie brzmią groteskowo. Nie dziwię się więc wyznawcom teorii zamachu, że poza krzykiem „zamach”, „bomba” nie przeprowadzają żadnego procesu myślowego mającego na celu wyodrębnić choć jedną, w miarę wiarygodną hipotezę i ewentualną odpowiedź – jak ta bomba na pokładzie Tu-154M w ogóle się znalazła?

Może łatwiej byłoby im w takim razie odpowiedzieć na pytanie, komu ten zamach w ogóle był na rękę? Czy zwolennicy teorii zamachu naprawdę wierzą w to, że ktokolwiek mógłby ryzykować tak wiele, robiąc zamach na taką skalę tylko po to… no właśnie po co? Przecież Lech Kaczyński, ani tym bardziej inni pasażerowie Tu-154M nie mieli dużego wpływu na globalną politykę, na rosyjską również. Nie trzeba być absolwentem studiów nauk politycznych, by wiedzieć, że Polska jest dosyć małym pionkiem na całej planszy. Nie jesteśmy mocarstwem, które trzeba wyeliminować, bo zaczynamy przejmować władzę nad wszystkim co się rusza.  

Interesujące jest również domaganie się przez PiS powołania międzynarodowej komisji, która wyjaśniłaby „nasz katastrofę”. Hm partia, która ma zawsze buzię pełną frazesów, najwięcej mówi o suwerenności, o decydowaniu samemu we własnej sprawie, partia, która od lat buduje (wraz z niektórymi mediami) nieufność wobec partnerów UE, chce powierzyć tę sprawę (tak kluczową) w obce ręce? Niekonsekwentne? No trochę tak, zwłaszcza, że w międzynarodowej komisji powinni zasiadać m.in. rosyjscy „delegaci” – nie tylko ze względu na to, że na terenie Rosji doszło do samej katastrofy, ale również z prostego powodu, że to właśnie Rosjanie na Tupolewach znają się najlepiej. Wszystko to jest jakieś nielogiczne, niepoukładane… ale cóż... najważniejsze, by MIT ZAMACHU wisiał w powietrzu jak najdłużej, a upiór straszył...

Szkoda, że wszystko to odbywa się kosztem naszego wizerunku na Świecie. Jak mamy być bowiem poważnie traktowani, jak mamy być postrzegani jako silne, suwerenne Państwo, które radzi sobie ze swoimi wewnętrznymi problemami, skoro ciągle oczekujemy od kogoś pomocy? Jak inni mają mieć do nas choć krztę szacunku, skoro Euro-parlamentarzyści z PiS robią największą antyreklamę naszego Państwa nazywając Je niepraworządnym, niedemokratycznym i słabym.

Patrząc na sprawę z drugiej strony - nie da się ukryć, że chcemy wierzyć w ten domniemany zamach, chcemy być Chrystusem Narodów, Państwem  postrzeganym jak, to ciągle szargane, wyniszczane i tłamszone. Państwem, które nie ma sobie nic do zarzucenia, a które wmawia innym, że podróże jednym samolotem ludzi najwyższych rangą w Państwie, to coś normalnego… tylko kurczę wróg się ciągle czai, ktoś ciągle kłody pod nogi rzuca, jak nie mgły, to bomby, strzały i harpuny. 

Chcemy wierzyć w to, że jesteśmy tak samo profesjonalni jako Państwo, jak USA, Niemcy, Francja, Wielka Brytania… tylko pecha mamy.  Wreszcie pewne środowisko polityczne wierzy w zamach, ewentualnie samo nie wierzy, a chce wmówić, bo to już nie Polska, nie my jako Naród… ale Ś.P. Lech Kaczyński stałby się dzisiejszym, swojego rodzaju (polskim) Jezusem Chrystusem. Jak tu nie budować politycznego kapitału?! 

sobota, 27 października 2012

"Rozróżnianie barw jest jedną z zalet licznych, gdy Świat, który widzisz jest monochromatyczny..."

Rysunek Andrzeja Mleczki

W poprzednim wpisie wspominałem, że gdy w debacie publicznej mowa o LUDZKIM ŻYCIU, inne kwestie momentalnie ulegają swoistej deprecjacji. W takiej chwili polityczny (skażu pa francuski… ) „savoir vivre” każe nam się na chwilę zatrzymać, poddać głębokiej refleksji, a pod żadnym pozorem nie zajmować się śledzeniem „słupków”, nie ekscytować kandydatami na kandydatów na premiera, a już na pewno nie zaprzątać sobie głów zalanymi stadionami. Warto przygotować porządną, teflonową patelnie, a z lodówki wyjąć starego kotleta o nazwie „ustawa antyaborcyjna”, otworzyć okna, a następnie w zaciszu polskiego zaścianka starannie smakołyk odgrzać… na największym ogniu rzecz jasna.

Obecnie obowiązująca ustawa antyaborcyjna (z 1993 roku) nazywana jest potocznie kompromisem aborcyjnym. Trudno natomiast używać tego określenia w momencie, gdy jedna ze stron żadnymi ustępstwami zainteresowana nie jest. Mowa tu o politykach o wyraźnie konserwatywnych poglądach, o ich wyborcach i… duchownych, którzy za wszelką cenę swój światopogląd chcą narzucić innym i to poprzez AKT PRAWNY!

Podstawowym problemem wspomnianych grup nacisku jest to, że postrzegają oni Świat w systemie „zerojedynkowym”. Złośliwie mógłbym zaznaczyć, że takie subiektywne spojrzenie na Kościół Katolicki w ten właśnie sposób (mając na uwadze pedofilię, homoseksualizm wśród duchownych, ekscytujące zabawy w lizanie księdzu kolan, podróże biskupów samochodem pod wpływem alkoholu) postawiłoby na nim przysłowiowy „krzyżyk”.  

Kościół od lat (co niewątpliwie spowodowane jest naszą historią) uzurpuje sobie prawo do współtworzenia Państwa, do jego współzarządzania, do wywierania presji na parlamentarzystów („p” mogłoby mieć mniejszą czcionkę) ba! do namaszczania tych „dobrych” i ganienia z ambony tych „złych”. Nie da się jednak ukryć, że malejąca wciąż liczba wiernych, powoduje, że prawo Kościoła do narzucania CAŁEMU SPOŁECZEŃSTWU swoich zasad, staje się znikome, by nie powiedzieć żadne.  Modne i tak często używane przez duchownych (w swoim kontekście) pojęcie „dyskryminacja” pasuje tu chyba najbardziej. W naszym Państwie (w którym konstytucyjnie każdy powinien czuć się wolny), człowiek innego wyznania, ateista, antyteista, agnostyk czuje się na siłę doktrynizowany, łapany za „mordę” i skazany na krzyk prosto w twarz „ej Bóg jest! Rozumiemy się?!”. Do pełni „szczęścia” brakuje mu chyba tylko ustawy o obowiązku przestrzegania 5 przykazań kościelnych...

Obecna ustawa (wbrew przypuszczeniom Kościoła) NIE NAKAZUJE aborcji. Nie głosi: „Każda kobieta po zajściu w ciąże winna niezwłocznie udać się do gabinetu i dokonać zabiegu”, ponieważ nie tylko od strony moralnej, ale i demograficznej byłaby to delikatnie rzecz ujmując „słaba akcja”. Ustawa nie głosi również: „Każda kobieta, która w wyniku gwałtu zajdzie w ciążę/ dowiadując się, że płód jest uszkodzony/ której życie jest zagrożone MUSI obligatoryjnie dokonać aborcji”. Obecna ustawa daje jedynie PRAWO DO PODJĘCIA TEJ TRUDNEJ DECYZJI (nawet dla zepsutego ateisty) W RAMACH WŁASNEGO SUMIENIA, JEDYNIE W TRZECH OKREŚLONYCH PRZYPADKACH.

Inną kwestią jest fakt, że księża niewątpliwie stali się mistrzami teorii. Bez rumieńca na twarzy dają eksperckie rady w sprawach skutecznej antykoncepcji, posiadają również tajemną wiedzę dotyczącą stworzenia szczęśliwej rodziny i udanego małżeństwa… w takim razie doprawdy śmiesznym wyzwaniem okazuje się dla nich podjęcie decyzji w sprawie czyjegoś życia/śmierci - głosząc ową treść z ambony w towarzystwie innych teoretyków „zatroskanych” losem ludzi, którzy odczują tragedię na własnej skórze i zmierzą się z podjęciem decyzji. Bo przecież STANOWISKO KOŚCIOŁA W TEJ SPRAWIE JEST JASNE I NIE MA ŻADNEGO ALE!

- Proszę księdza… jestem w ciąży…
- Ale z prawego łoża prawda?!
- Tak, ale…

- Brawo! Gratuluję!… chrzest 500zł… Dzięki Rządowi Prawa i Sprawiedliwości i „becikowemu” zostanie Pani jeszcze 500zł na wychowanie pociechy! Doprawdy gratuluję…

- Ale proszę księdza… moje życie jest zagrożone, mam trójkę dzieci…
- Eeee proszę się wziąć w garść! I mi tu nie szlochać, może Pani o zabiciu dziecka myśli co? Po to, żeby swoje życie ratować?! Czym ono zawiniło?! Pani się zwie katoliczką?! Tfu! Stanowisko Kościoła jest nieugięte i powinna je Pani znać… No cóż w zaistniałej sytuacji proszę przekazać mężowi gratulacje i informację, że chrzest 500zł… sama Pani rozumie…

Swoistą skłonność do podejmowania takich decyzji za ludzi, których problem dotyczy można najwyżej tłumaczyć tym, że tego typu dylematy muszą być z góry rozwiązywane, by skupić się na prawdziwych problemach:
-  brak miejsca na multipleksie dla TV TRWAM
- problemy z koncesją Radia Maryja
- brak wyraźnej pomocy ze strony Rządu dla nowych inwestycji Ojca Tadeusza
itd…

Sytuacja komplikuje się, gdy zetkniemy się z rzeczywistością, przestaniemy sarkastycznie traktować dyktatorskie podejście Kościoła do tak poważnej kwestii. Spojrzymy na tragedię kobiety, która zostaje brutalnie zgwałcona i zachodzi w ciążę. Wtedy bowiem wszystkie teoretyczne zapiski z kościelnych kazań przestają mieć zastosowanie. Dramatyzuje się kwestia wyboru, czy dokonać wczesnej aborcji, czy urodzić dziecko swojego kata – i starać się je pokochać (jak radzi Kościół). Kwestia dokonania właściwego wyboru okazuje się trudniejsza również wtedy, gdy nasz dom nie wygląda jak pałac w Licheniu, a urodzenie niepełnosprawnego dziecka, które poprzez zwykły ludzki odruch (nie kościelne przykazania) będziemy chcieli leczyć za wszelką cenę, kosztem własnego zdrowia i bytu całej rodziny (po to by przedłużyć życie dziecka choćby o kilka dni). Osobisty dramat w postaci wyboru własnego życia, czy „donoszenia ciąży” może również okazać się trudniejszy, niż wygłoszenie kilku rad księży z "kościelnej mównicy"… W powyższych trzech przypadkach „dobra rada” duchownych, modlitwa i wsparcie „dobrym słowem” może okazać się niewystarczająca.

Nie bawmy się więc w monopolistów na wszelką wiedzę i prawdę. Pozwólmy w powyższych sytuacjach decydować samemu i kierować się własnym SUMIENIEM i WOLNĄ WOLĄ, która rzekomo pochodzi od Boga.

wtorek, 23 października 2012

„wszystko, co na górze musi kiedyś spaść”

Rysunek Andrzeja Mleczki

Każda partia polityczna zwłaszcza, gdy osiąga sukces (wygra wybory) musi liczyć się z bolesnym upadkiem. Od niej samej zależy jednak, kiedy ten upadek nastąpi. W historii III RP najboleśniejszy upadek zanotował Sojusz Lewicy Demokratycznej. W kraju, który przez lata tłamszony był przez ustrój ściśle związany z Panem Leszkiem Millerem, Aleksandrem Kwaśniewskim, Józefem Oleksym, stworzono partię, która nadal czerwona była, ale jakoś estetyczniej tą czerwonością emanowała. Mało tego! SLD w 2001 roku osiągnęło wynik 41%! Po wielu aferach, w które zamieszani byli czołowi działacze partii, Sojusz wraz z UP i PD w 2005 roku spadł do poziomu 13%. O żadnym telemarku mowy być nie mogło. Upadek bolesny, do tego skazanie na długą rehabilitację.

Prawo i Sprawiedliwość, wielkie zwycięstwo… 2 lata i porażka. Klęska o tyle dotkliwa, że z  największym wrogiem, szatanem w czarnej pelerynie, Lordem Voldemortem polskiej sceny politycznej – Platformą Obywatelską RP. Tym sposobem na tron usiadła kolejna partia i narodził się kolejny ambitny plan utrzymania władzy w rękach dłużej, niż przez jedną kadencję. Koalicja z Polskim Stronnictwem Ludowym (ugrupowaniem, które potrafiłoby dogadać się w jednej chwili z Palestyńczykami i Izraelczykami, trzymając jednocześnie amerykańską flagę w ręku i wykrzykując „Allahu Akbar!” nie dostrzegając przy tym żadnego konfliktu interesów) i znowu spięcie pośladków, nadymanie się i próba utrzymania społecznego poparcia na dłużej.

W 2011 roku nastąpił test. Słaba, momentami karykaturalna opozycja, węsząca bomby w smoleńskim Tupolewie pozwala Platformie wygrać kolejne wybory i cierpliwie czeka na swój moment, a ten długo wyczekiwany moment chyba powoli nastaje. Pijar PiSu znacząco się zmienia. Marketing wskoczył na wyższy szczebel i mamy „kandydata PiS na premiera” (który jest iluzoryczny, ale PR skuteczniejszy niż przekonywanie społeczeństwa, że Putin z Tuskiem to kumple ze szkolnej ławki), do tego dyskusje eksperckie na temat „najważniejszych” społecznych spraw (nic one specjalnego do ogólnej debaty publicznej nie wnoszą, ale są niewątpliwie poważniejsze, niż wystąpienia Pana Macierewicza, który upierał się, że Rosja wypowiedziała nam 10.04.2010 wojnę) i cała ta konstruktywna krytyka rządu zaczyna najzwyczajniej w świecie popłacać, PO spada, a PiS rośnie w siłę.

Donald Tusk wygłasza więc kolejną przemową ku pokrzepieniu serc, problemy społeczne przykrywa odgrzewanymi kotletami (ustawa antyaborcyjna, in vitro)- tematami, które zawsze dominują w programach informacyjnych i publicystycznych – bo kto w takim razie będzie wspominał o debacie eksperckiej PiSu w sprawie rynku pracy, skoro w Sejmie O LUDZKIM ŻYCIU mowa! W kolejnych wyborach zabetonowanie polskiej sceny politycznej znów spowoduje walkę pomiędzy PO i PiSem. Jedni zagłosują na PO, bo PiS sektą powiewa, a drudzy na PiS, bo PO to jakaś nieudolna zgraja kolesi.  Summa summarum upadku SLD, ugrupowanie Donalda Tuska pewnie nie powtórzy, ale przegrana z Jarosławem Kaczyńskim i jego „armią” bolałaby chyba bardziej… a staje się jakby coraz bardziej realna...


sobota, 22 września 2012

Kandydaci na szaleńców


Nachalny w wielu sferach życia globalizm, internacjonalizm będący synonimem tolerancji i nowoczesności, aż wreszcie kosmopolityzm stający się przewodnim nurtem myślowym współczesnego Europejczyka, generuje coraz okazalszą reprezentację silnej prawicy. Mało tego! radykalizuje ją na tyle, że ta, poprzez kontrowersyjne hasła lub ataki ekstremistów (typu Brevik) staje się w Europie dostrzegalna. Potęga lewicy w Europie jest jednak bardziej namacalna (i legitymizowana przez większość „ludu”), widzimy to chociażby na przykładzie tworzenia się coraz większych organizacji partnerskich dużych podmiotów politycznych (państw) będących (przynajmniej w teorii) ponad wszelkimi podziałami – religijnymi, kulturowymi, a nawet terytorialnymi. Prawdziwa, silna prawica natomiast zaciska pięści, marszczy brwi, ale wciąż jest w większości europejskich państw jedynie w opozycji...Problemem dzisiejszej prawicy (w rozumieniu makro) jest niewątpliwie historia – a dokładniej prawicowe poglądy pewnego austriackiego niespełnionego malarza z pierwszej połowy XX wieku, które doprowadziły do czegoś, co można swobodnie nazwać jedną z największych wstydliwych plam na semantyce pojęcia „człowiek”. 

Dzisiejsza prawica musi wobec tego stawiać wyraźną grubą kreskę pomiędzy terminem: patriotyzm a nacjonalizm, by źle potencjalnym wyborcom się nie kojarzyć – [bo przecież nie każdy prawicowiec to od razu faszysta]. Owa gruba kreska jednocześnie za gruba być też nie może, by nie spotkać się z zarzutem o bezideowość. Jak propagować więc prawicowe poglądy (zwłaszcza te skrajne), by nie być posądzonym o neofaszyzm? Problem prawicy (w rozumieniu mikro – a więc odnoszącym się do polskiego podwórka) jest podobny, choć wydaje mi się być bardziej złożony – a może wynika to jedynie z mojego większego zainteresowania naszym „grajdołkiem”.Ideologiczne rozmycie partii politycznych w polskim Parlamencie nastąpiło już dawno, od lat trudno o klasyfikację głównych partii. Gdy mieliśmy w Parlamencie Giertychowe LPR z zapleczem młodzieżówki wszechpolskiej, nikt nie zadawał sobie głośno pytania: po której stronie oni stoją? Dziś patrzymy na PO i PiS (rzekomo prawicowe partie) i zastanawiamy się, jak w takim razie wygląda lewica? Sondaże, a co najważniejsze - wybory pokazują, że konkretna klasyfikacja opcji politycznej nie jest tak naprawdę ważna. Wręcz przeciwnie, im partia mniej radykalna w swoich poglądach, im bardziej umiarkowana i centrowa, tym ma większe szanse na szeroki elektorat. Owe centrum (tak widzę nasz niemal cały dzisiejszy Parlament) trzyma w garści ok. 50% elektoratu, ale co z resztą? Z tymi niegłosującymi? Najnowsze sondaże wskazują, że wśród niezagospodarowanego elektoratu najwięcej jest ludzi o radykalnych poglądach, będących jednocześnie zwolennikami teorii spiskowych (i nie mam tu na myśli Smoleńska – bo ta grupa jak dobrze wiemy znalazła swojego pasterza).Janusz Palikot troszcząc się o osierocone przez SLD środowiska lewicowe stworzył coś na wzór partii (bo od strony praktycznej partią to jeszcze trudno nazwać) i próbuje, głównie światopoglądowo (In vitro, związki partnerskie, zmniejszenie roli Kościoła w Państwie itd.) wejść w nurt lewicowy, ale mimo wszystko dużego kawałka zaufania społecznego nie "chapnął". Kto przygarnie w takim razie skrajną prawicę, która wydaje się w swojej „masie” okazalsza?


Więc tak… Roman Giertych wrócił do zawodu prawnika, a nawet jakby obudziła się w nim na nowo polityczna dusza, to trudno przypuszczać, by nadal głosił te same poglądy, które głosił jeszcze przed laty. Zrobił się jakiś bardziej centrowy, spokojny i bardziej skory do współpracy… nawet z PO. Pan Krzysztof Bosak też jakby się trochę zdystansował… no i charyzmy niewiele… PiS-owskie giermki, te o bardziej prawicowym zabarwieniu, jakby za mało nacjonalistyczne, a za bardzo hura-katolickie i o inne środowiska walczą... Od lat ambitny plan przejęcia prawicowego elektoratu próbuje być realizowany przez JE Janusza Korwin –Mikkego. Bezskutecznie. Co robi więc nie tak? W Internecie poparcie aż hula, na YT filmy z udziałem Pana Janusza biją rekordy popularności, komentarze aż mienią się od zachwytów, ochów, achów, jedni mianują już go wirtualnie królem Polski (zaznaczając zarazem swoje monarchistyczne zapędy), inni gotowi są chwycić miecz i walczyć o wzniosłe hasła, które JKM wykrzykuje już od wielu lat. To nic, że wieją one populizmem, tanim mizdrzeniem się do młodego elektoratu, propagując anarchię…  Poparcie jest i to spore… tyle, że ukryte lub nieletnie... Gdybym przerzucił się całkowicie na życie wirtualne, wyciągał wnioski obserwując nastroje w Internecie, stwierdziłbym, że Polska jest skrajnie prawicowym państwem gardzącym wręcz lewackim myśleniem – które jest nam na siłę wtłoczone przez Brukselę, tudzież samego szatana. Pomyślałbym, że JKM zostanie przy najbliżej okazji Prezydentem, Kongres Nowej Prawicy uzyska tyle mandatów, że bez płaszczenia się przed innymi będzie w stanie zmieniać Konstytucję, a o obecnym ustroju będą jedynie uczyć się nasze dzieci… na lekcjach historii – w rozdziale „Systemy niesprawdzone”. Ale są wybory i bach! Korwin na poziomie błędu statystycznego.

Co jest? Nasza prawica (tak aktywna w Internecie), tak odważnie obrzucająca wszystkich błotem, nazywając ówczesny ustrój komuną, przygotowuje się do testów gimnazjalnych? Bo właśnie tu upatruję główny problem – wiek większości zwolenników JE Janusza Korwina Mikke. Bo jak inaczej tłumaczyć te setki tysięcy głosów poparcia w sieci, a jedynie kilka w wyborczych urnach? Co z tymi, którzy serce mają po prawej stronie, a wyżej wspomnianego Pana nie traktują poważnie? Paweł Kukiz, Wojciech Cejrowski – to dzisiejsze symbole prawicowych rycerzy naszej XXI-wiecznej popkultury. Permanentnie obecną Polskę stawiają na równi z Polską lat 80-tych. Politykę rządu porównują do polityki pierwszych sekretarzy PZPR, a III RP nazywają II PRL-em. Ci Panowie, również są wielbieni przez tysiące internautów, zwłaszcza młodych, którzy nijak owego porównania nie mogą obiektywnie zweryfikować . Filmy z ich udziałem w polskim Internecie są masowo „lajkowane”. I co? Ci Panowie mentorami bezdyskusyjnie się stają, ale do polityki nie chcą. Co za tym idzie, endecja mentorów ma, ale nadal nie ma wodza.
Frustracja więc narasta, prawica radykalizuje się z dnia na dzień. Swoją złość kumuluje i czeka na swój czas, na swojego lidera. Dziś nie głosuje, bo przecież "nie ma na kogo, każdy to komunista”, ale gdy silny wódz w końcu się znajdzie… postarajmy się zdążyć przed wyborami i wręczmy mu indeks ASP bez egzaminów! ...może oszukamy przeznaczenie i zmienimy bieg historii.



piątek, 31 sierpnia 2012

"Napisz spokój, postaw gwiazdkę z boku, a w odnośniku dopisz przemoc i dorysuj topór..."

Rysunek Andrzeja Mleczki

Słowa Stanisława Lema („Dopóki nie skorzystałem z Internetu, nie wiedziałem, że na świecie jest tylu idiotów”) wydają się być odporne na dezaktualizację.  Chociaż ciągle marzy nam się Świat, w którym powyższy cytat stanie się dla młodego pokolenia niezrozumiały, a z ust naszych dzieci/wnuków będzie padać pytanie: „ale jak to?! Jak można mówić o idiotyzmie w kontekście medium szerzącego kulturę, pozwalającego na nieograniczony rozwój intelektualny, a przede wszystkim dającego wolność wyboru, jakiego nie daje żaden dotychczasowy nośnik informacji (prasa, radio, TV)”?!  Niestety owa wolność (z jaką mamy do czynienia w Internecie dzisiaj) jest jednocześnie największą jego skazą.

Nie powinniśmy się przy tym bardzo obruszać, bo skoro dostęp do sieci mają niemal wszyscy, to niemal wszyscy ową sieć tworzymy – co za tym idzie, tworzymy swój alter-świat, który jest niczym lustrzane odbicie świata rzeczywistego. Jedyną różnicą dzielącą nasze podwójne jestestwa, jest komfort anonimowości, którą w świecie realnym raczej trudno sobie zagwarantować. W sieci jesteśmy jedynie numerem IP, z którym identyfikujemy się raczej mniej, niż z imieniem, nazwiskiem, adresem zamieszkania, czy PESELem. Wspomniany komfort pozwala nam na swoiste odpięcie niewygodnych pasów bezpieczeństwa, wymontowanie hamulca i szybszą jazdę po wszystkim i wszystkich… aż do znudzenia.

W ostatnim  czasie powstał dość ciekawy projekt, który ukazał jak daleko można posunąć się chowając się za internetowym nickiem. Stworzono fikcyjną postać Grażyny Żarko, posiadającą określone cechy i poglądy, które jak zakładano, będą wzbudzać kontrowersje. Na czym się skończyło? Na tysiącach obraźliwych komentarzy, które zbudowanych jedynie z obelg, na kilkuset groźbach dotyczących pobicia (nawet śmiertelnego). I tak to projekt, mający na celu przedstawić łatwy sposób manipulacji internetową społecznością, przedstawił nie tylko skalę chamstwa, brutalizacji języka w sieci, ale również poczucie bezkarności osób, które dopuszczały się gróźb karalnych.

Oddzielnym wątkiem tej sprawy jest fakt, że większość komentujących może poszczycić się IQ płyty wiórowej, a szczytem ich możliwości intelektualnych jest stworzenie wiązanki wulgaryzmów, wymagającej tyleż inwencji twórczej, co dzieło Cecilii Gimenez, która chwyciła za pędzel w celu przeprowadzenia renowacji obrazu Jezusa w Sanktuarium Miłosierdzia w Borje.

Owszem, z dwojga złego wolę, by ktoś swoje chore uprzedzenia wylał na pierwszy lepszy serwer, niż zaopatrzył się w porządny arsenał broni i urządził sobie strzelnicę na jednej z pobliskich wysp. Pytanie brzmi, czy wstawianie obraźliwych komentarzy jest odreagowaniem, wyrzuceniem z siebie drzemiących w nas negatywnych emocji, czy jest eskalacją jeszcze większej agresji? Każdy przypadek jest zapewne inny …co za tym idzie stosunkowo niewielka liczba komentarzy pod wpisami nonkonformisty może być tak samo pocieszająca, jak również może budzić daleko idący niepokój. Gdzie bowiem wylewana jest żółć czytelnika zebrana w czasie czytania moich pseudo-felietonów?

czwartek, 12 lipca 2012

Kokokoko Polska spoko?


Rysunek Andrzeja Mleczki


Przez ubiegły miesiąc Świat wydawał się jakiś inny. Wszystko opatrzone było logiem UEFA, biało - czerwone barwy zdobiły samochody, balkony, całe miasta - co więcej, nie kojarzyły nam się już ze smoleńską sektą, a wręcz przeciwnie - z NARODOWĄ JEDNOŚCIĄ. Wreszcie przez miesiąc czuliśmy się zjednoczeni, zapominając o tym, kto z nas jest sympatykiem PiS, a kto PO. Razem byliśmy gorącymi kibicami Roberta Lewandowskiego, Jakuba Błaszczykowskiego i prawie wszyscy Ludovica Obraniaka oraz Damiana Perquiesa. Piękny czas, w którym demonstrowanie barw narodowych nie miało na celu wyścigu, kto tak naprawdę jest najprawdziwszym z prawdziwych Polaków z prawdziwego zdarzenia, a oznaczało jedynie (albo aż) zdrowy patriotyzm, z którym mieliśmy w ostatnim czasie dosyć poważny problem.

Sen się skończył.  Choć jego koszty ekonomiczne były spore i trudno przeliczać imprezę na czysty zysk, to trzeba byłoby być skrajnym pesymistą i ignorantem, by mówić, że całe EURO 2012 nie przyniosło nam żadnych korzyści moralnych. W czasie Mistrzostw nasi reporterzy dzielnie walczyli o choć jedno dobre słowo wypowiedziane z ust obcokrajowca , a wielu z nas z wielką satysfakcją uczyło naszych gości polskich wyrażeń: "Polska jest super", "Polacy są najlepsi", "chcę tu wrócić", "Polki są najpiękniejsze". Nierzadko musieliśmy ciągnąć naszych zachodnich przyjaciół za język, by powiedzieli, że jesteśmy najfajniejszym narodem. Końcem końców wyczekiwane przez nas słowa w końcu padały. Relatywnie łatwym zadaniem dla producenta stało się więc zmontowanie materiału telewizyjnego, w którym to nasi goście wypowiadają się o nas w samych superlatywach. Potrzebowaliśmy tego. W erze ciągłego poczucia niedowartościowania, kilogramów kompleksów i uprzedzeń do samych siebie, każde dobre słowo wypowiedziane na nasz temat z ust Niemca, Francuza, czy Włocha, działało na nas niezwykle leczniczo. Przy okazji stacji BBC oraz Cambellowi zrobiliśmy trochę na złość.

Co w takim razie z naszym spojrzeniem na całe to wielkie wydarzenie, którego byliśmy poniekąd organizatorem? Można powiedzieć, że igrzyska rzeczywiście przyćmiły brak chleba i choć wydaje się to próżne, że tak łatwo dajemy się uszczęśliwiać, to ja osobiście nie czuję się oszukany i emocjonalnie zgwałcony. Czułem, że pomimo wielu niedogodności z którymi borykamy się w naszym kraju na co dzień, mogliśmy przez chwile myśleć, że całe nasze życie i tak kręci się wokół piłki TANGO12.  

Z pewnością dla wielu miłym akcentem było szczere zadowolenie przyjezdnych, ale urocze było również to, że niemal każdy stał się na chwilę znawcą piłki. Sam gardząc (zwłaszcza tak tanim) szowinizmem nie zacznę żartować, ileż to kobiet w czerwcu dowiedziało się na czym polega spalony i dlaczego do stu tysięcy odkręconych tymbarków dwóch piłkarzy na boisku nosi rękawiczki, ale trudno mi jednak przy tym wszystkim ukryć satysfakcję, że na temat formy Wasilewskiego, potencjału Boenischa można było porozmawiać z fryzjerką lub osiedlową krawcową. Pomimo tego, że bardziej karykaturalnie wyglądało już krytykowanie selekcjonera Reprezentacji przez tych, którzy zasady gry opanowali niedawno, to mimo wszystko cała ta atmosfera malowała pozytywny obraz naszego społecznego uniesienia.
           
Polska zakończyła EURO po trzech meczach (jak to ostatnio na dużych imprezach bywa), ale w przeciwieństwie do naszych ostatnich występów, to po ostatnim gwizdku poza uzasadnionym rozczarowaniem pozostała duma. Drużyna zajmująca 62. miejsce w rankingu FIFA grała jak równy z równym z reprezentacjami, które mieszczą się w pierwszej dwudziestce. Żal i zawód był, ale obyło się bez wstydu - sportowego jak i organizacyjnego. Podnieśmy więc dumnie głowy, a już za 4 lata...
       
...Grzegorz Lato jako nowy-stary prezes PZPN obieca nam, że nasze Orły zawalczą o najwyższe cele! Gdy Polska osiągnie sukces, Jego Ekscelencja może obiecać, że pozostanie na stanowisku PZPN na dłużej, a w razie klęski, głęboko rozważy ewentualną hipotezę zastanowienia się nad możliwością rozpatrzenia własnego wniosku o ewentualnej, choć nienatychmiastowej dymisji.  

niedziela, 27 maja 2012

Smutno mieni się trud polemik, kiedy tak trudno zmienić w coś produktywnego ten głód płomieni..."

Rysunek Andrzeja Mleczki

-Droga hołoto, ta zwykła i ta naćpana. Staję dzisiaj głąby przed wami...
Z sali sejmowej wznoszą się okrzyki:
 - Hańba! skandal! złaź stamtąd kretynie! Kto cię tu wpuścił baranie?!
-Zamknąć się! chcę dokończyć! ...Staję drogie tępaczki i tępaki w sprawach najwyższej wagi...
-Sam stań na wagę porno - grubasie! Skretyniały przygłupie, złaź albo ci w tym pomożemy!
Przestraszony liczebności prawicowej części sali plenarnej, poseł decyduje się przerwać przemówienie, dorzucając szybko na odchodne:
 - Tłuki! i tak byście mnie nie zrozumieli...

Szybko na mównicy zmienia go reprezentant prawicy, mijając swojego poprzednika na schodkach, udaje mu się jeszcze ochrzcić go idiotą i lekko szturchnąć łokciem, w zamian zostaje nazwany bałwanem i dostaje pstryczka w nos...
-Bura suko (lekkim ruchem głowy - takim od niechcenia - przechyla głowę w stronę Pani marszałek/marszałkini) i wy kapuściane łby, chcę powiedzieć...
- Hańba! skandal! dorwiemy cię matole! 

Okrzyki z sali zdają się nigdy nieustąpić
-Przymknąć się i słuchać nieuki!
-Ty prostaku... (padł okrzyk z końcowych ław)
-Z pedałami nie rozmawiam... 
(ucina mówca, robiąc znaczącą przerwę w celu dłuższego napawania się śmiechem swoich klubowych kolegów, po czym kontynuuje wystąpienie)
...dawno mi nie przyszło mówić do tak licznej grupy bęcwałów...
 Grubiański śmiech prawej miesza się z tupotem i waleniem pięściami posłów z lewej strony sali plenarnej...
-Dość tego! (nie wytrzymuje Pani marszałek) Od kilku minut nikomu nie udało się w sposób oryginalny obrazić oponenta. Obrady stają się coraz nudniejsze, by nie powiedzieć, że wręcz przewidywalne. Powtarzacie te same epitety już od kilku dni. Z przykrością stwierdzam, że na nikim już to wrażenia nie robi! Ogłaszam przerwę i zwołuję Konwent Seniorów. Proponuję zastanowić się nad wzbogaceniem swojego języka, bo jeśli dalej tak pójdzie, będziemy musieli zająć się merytoryczną pracą... a tego byśmy chyba nie chcieli!

Na posłów pada blady strach...

        
Scenariuszy na przebieg obrad przyszłych kadencji jest wiele. Czy ten powyżej jest realny? Czy brutalizacja języka debaty publicznej, jaką obserwujemy dzisiaj, będzie trwać do momentu, aż osiągnie poziom cel więziennych? Czy kultura, a raczej jej brak, charakteryzuje się konkretnymi barwami klubowymi, czy może jest ponadpartyjna i pasuje do wszelkich poglądów? Może jest jedynie marketingowym elementem dzisiejszej polityki? Jedno jest pewne, media, nadal będą skupiać się na podobnych wybrykach, zamiast przekazać sens oraz konsekwencje uchwalanych ustaw. Przykre, bo polityka i rzeczowe argumenty całkowicie zdominowane zostaną przez utarczki słowne. Dissy i beefy będą kojarzyć się już nie ze tylko skonfliktowanymi raperami, ale i z obradami Sejmu. Jedyną obowiązującą zasadą będzie niewnoszenie na salę broni - no chyba, że do Parlamentu wreszcie dostanie się po wielu nieudanych próbach Jego Ekscelencja Janusz Korwin - Mikke. Gdy wraz z Nową Prawicą przegłosuje swój projekt zmian związanych z posiadaniem broni. Wówczas możemy spodziewać się na korytarzach sejmowych atmosfery rodem z ciemnych, południowo - zachodnich dzielnic Chicago.
W większości przypadków mamy jednak doczynienia - nie z negatywnymi emocjami i niepanowaniem nad własnym językiem - a raczej zwykłą kalkulacją i pijarem. Polityka jest naturalnie grą pozorów, wielkim konkursem na najlepszego aktora. Polityk musi  więc wiedzieć, kiedy nazwać kogoś idiotą, a kiedy po prostu kretynem.
Ważnym elementem tej gry na pewno jest kompatybilność z opiniami samych wyborców. Wyborcy przecież bardzo często nazywają całą "klasę polityczną" bandą złodziei, idiotów i niedorajdów. Biorąc pod uwagę ogólną niechęć społeczną do parlamentarzystów, może największą sympatią darzony byłby ten, który z mównicy sejmowej obrażałby wszystkich, bez wyjątków, również siebie. Komponowałoby się to z naszymi skłonnościami do uogólnień i ocenianiem wszystkich polityków w ten sam sposób. Czy byłoby to skuteczne i dawało szansę na dalsze jestestwo w polityce? Nie wiadomo. Pewne byłoby natomiast to, że owa wypowiedź byłaby przedstawiona we wszystkich czołowych mediach... nawet, gdy w tle przegłosowywana byłaby ustawa o całkowitym zniesieniu emerytur i rent, ograniczeniu praw do opieki zdrowotnej i wprowadzeniu podatku od podatku w ramach kolejnego podatku Wszystko w imię szeroko zakrojonego paktu oszczędnościowego. Tylko tych posłów mało! Zmienić zatem konstytucję, zwiększyć ich liczbę do okrągłego tysiąca, co by mogli dobitniej tłumaczyć  słuszność podejmowanych decyzji - silnym mandatem społecznym. Im więcej "stand-upowców", tym większa zabawa!
A może pójść o krok dalej? Mianowicie zwiększyć ich ilość do niebotycznych rozmiarów, mając na celu skumulowanie najmniej rozgarniętych Rodaków  w jednym miejscu (taka forma swoistej izolatki), a dookoła porozstawiać związkowców, by mieć pewność, że żaden się nie wymknie. Problemem byłoby jedynie to, że nie tylko nie daliby sobie nałożyć białych kaftanów, ale dzierżyliby w swoich rękach niebezpieczne narzędzia pozwalające majstrować przy czymś, co wydaje się z naszej perspektywy (chyba) ważne - NASZ LOS.