czwartek, 12 lipca 2012

Kokokoko Polska spoko?


Rysunek Andrzeja Mleczki


Przez ubiegły miesiąc Świat wydawał się jakiś inny. Wszystko opatrzone było logiem UEFA, biało - czerwone barwy zdobiły samochody, balkony, całe miasta - co więcej, nie kojarzyły nam się już ze smoleńską sektą, a wręcz przeciwnie - z NARODOWĄ JEDNOŚCIĄ. Wreszcie przez miesiąc czuliśmy się zjednoczeni, zapominając o tym, kto z nas jest sympatykiem PiS, a kto PO. Razem byliśmy gorącymi kibicami Roberta Lewandowskiego, Jakuba Błaszczykowskiego i prawie wszyscy Ludovica Obraniaka oraz Damiana Perquiesa. Piękny czas, w którym demonstrowanie barw narodowych nie miało na celu wyścigu, kto tak naprawdę jest najprawdziwszym z prawdziwych Polaków z prawdziwego zdarzenia, a oznaczało jedynie (albo aż) zdrowy patriotyzm, z którym mieliśmy w ostatnim czasie dosyć poważny problem.

Sen się skończył.  Choć jego koszty ekonomiczne były spore i trudno przeliczać imprezę na czysty zysk, to trzeba byłoby być skrajnym pesymistą i ignorantem, by mówić, że całe EURO 2012 nie przyniosło nam żadnych korzyści moralnych. W czasie Mistrzostw nasi reporterzy dzielnie walczyli o choć jedno dobre słowo wypowiedziane z ust obcokrajowca , a wielu z nas z wielką satysfakcją uczyło naszych gości polskich wyrażeń: "Polska jest super", "Polacy są najlepsi", "chcę tu wrócić", "Polki są najpiękniejsze". Nierzadko musieliśmy ciągnąć naszych zachodnich przyjaciół za język, by powiedzieli, że jesteśmy najfajniejszym narodem. Końcem końców wyczekiwane przez nas słowa w końcu padały. Relatywnie łatwym zadaniem dla producenta stało się więc zmontowanie materiału telewizyjnego, w którym to nasi goście wypowiadają się o nas w samych superlatywach. Potrzebowaliśmy tego. W erze ciągłego poczucia niedowartościowania, kilogramów kompleksów i uprzedzeń do samych siebie, każde dobre słowo wypowiedziane na nasz temat z ust Niemca, Francuza, czy Włocha, działało na nas niezwykle leczniczo. Przy okazji stacji BBC oraz Cambellowi zrobiliśmy trochę na złość.

Co w takim razie z naszym spojrzeniem na całe to wielkie wydarzenie, którego byliśmy poniekąd organizatorem? Można powiedzieć, że igrzyska rzeczywiście przyćmiły brak chleba i choć wydaje się to próżne, że tak łatwo dajemy się uszczęśliwiać, to ja osobiście nie czuję się oszukany i emocjonalnie zgwałcony. Czułem, że pomimo wielu niedogodności z którymi borykamy się w naszym kraju na co dzień, mogliśmy przez chwile myśleć, że całe nasze życie i tak kręci się wokół piłki TANGO12.  

Z pewnością dla wielu miłym akcentem było szczere zadowolenie przyjezdnych, ale urocze było również to, że niemal każdy stał się na chwilę znawcą piłki. Sam gardząc (zwłaszcza tak tanim) szowinizmem nie zacznę żartować, ileż to kobiet w czerwcu dowiedziało się na czym polega spalony i dlaczego do stu tysięcy odkręconych tymbarków dwóch piłkarzy na boisku nosi rękawiczki, ale trudno mi jednak przy tym wszystkim ukryć satysfakcję, że na temat formy Wasilewskiego, potencjału Boenischa można było porozmawiać z fryzjerką lub osiedlową krawcową. Pomimo tego, że bardziej karykaturalnie wyglądało już krytykowanie selekcjonera Reprezentacji przez tych, którzy zasady gry opanowali niedawno, to mimo wszystko cała ta atmosfera malowała pozytywny obraz naszego społecznego uniesienia.
           
Polska zakończyła EURO po trzech meczach (jak to ostatnio na dużych imprezach bywa), ale w przeciwieństwie do naszych ostatnich występów, to po ostatnim gwizdku poza uzasadnionym rozczarowaniem pozostała duma. Drużyna zajmująca 62. miejsce w rankingu FIFA grała jak równy z równym z reprezentacjami, które mieszczą się w pierwszej dwudziestce. Żal i zawód był, ale obyło się bez wstydu - sportowego jak i organizacyjnego. Podnieśmy więc dumnie głowy, a już za 4 lata...
       
...Grzegorz Lato jako nowy-stary prezes PZPN obieca nam, że nasze Orły zawalczą o najwyższe cele! Gdy Polska osiągnie sukces, Jego Ekscelencja może obiecać, że pozostanie na stanowisku PZPN na dłużej, a w razie klęski, głęboko rozważy ewentualną hipotezę zastanowienia się nad możliwością rozpatrzenia własnego wniosku o ewentualnej, choć nienatychmiastowej dymisji.