Rysunek Andrzeja Mleczki
W tle dyskusji na temat polskiej sytuacji finansowej, wzrostu cen,
podwyższania wieku emerytalnego, został poruszony temat, który od lat w kraju
nad Wisłą uznawany jest za temat tabu. Został on poruszony o dziwo przez polską
prawicę(?)... centro-prawicę(?), a może łatwiej - partię rządzącą, która swoim
jestestwem "wykręca numer" politologom. Książkowe sklasyfikowanie
Platformy Obywatelskiej okazuje się nie lada wyzwaniem. Powiedzmy więc, że jest
to partia centroprawicowa o wyraźnym zabarwieniu lewicowym.
Konserwatywno-liberalne ugrupowanie lubujące się w rozwiązaniach
socjalistycznych ze zdecydowanym naciskiem na rozwiązania skrajnego
kapitalizmu. Można rzec - albinos o ciemnej karnacji, niskiego wzrostu dryblas,
łysy z bujną czupryną o błękitnie czarnych oczach. Właśnie dzięki swojej
niejednoznaczności, dzierży władzę już drugą kadencję.
Pomimo swojej nijakości trudne decyzje jednak podejmować trzeba,
zwłaszcza w dobie kryzysu. Ogół społeczeństwa ma już w związku z powyższym,
podniesiony VAT, cenę litra benzyny niedługo wyższą niż butelka wykwintnego
burgundzkiego wina itd. Nic dziwnego, że poparcie spada. Sfera profanum została
należycie oskubana (na rzecz "ogółu"), czas więc na sacrum...
Dotychczasowe uprzywilejowanie Kościoła Katolickiego w Polsce w dobie
wszelkich finansowych cięć jest bezdyskusyjne. O ile nic w tej kwestii
rewolucyjnego się nie wydarzy, (bowiem byłoby to bardzo ryzykowne ze względu
marketingu politycznego partii rządzącej) o tyle samo wszczęcie dyskusji na
temat Funduszu Kościelnego można uznać za wielki progres w naszym
demo-katolickim kraju. Sam moment na odważną dyskusję też nie jest bez
znaczenia. Sfrustrowani obywatele bojący się o swoją finansową przyszłość będą sceptyczniej
podchodzić do stabilnego finansowo Kościoła, który w ramach pracy komisji
majątkowej odzyskuje "swój dobytek" i wciąż negocjuje lepsze warunki
z partnerem jakim jest w tym przypadku nasze Państwo. Na domiar złego, nasza
dobrze prosperująca firma "KK" zamieszana bywa "dziś" w
kolejne afery obyczajowe: pedofilia, czy też ujawnione przez ks. Isakowicza -
Zaleskiego przypadki homoseksualizmu. Nie brzmi to na pewno dumnie i wzbudza
niechęć. Wylewając wiadra pomyj na KK (w przebraniu nonkonformisty13) nigdy nie
skupiałem się na aferach obyczajowych wychodząc z założenia, że jest to
organizacja jak najbardziej omylna i niepotrafiąca kontrolować wszystkiego i
wszystkich. To normalne, zwłaszcza, że niektórzy mogą nie do końca odnajdować
się w specyficznych warunkach, polegających na współpracy jedynie z
reprezentantami tej samej płci. W wojsku i więzieniach też roi się od
homoseksualnych ekscesów. Kobiet KK w swoich szeregach jednak nie chce!
(najwyżej w pozamykanych klasztorach), a wznawianie dyskusji na temat sensu
celibatu też uważa za zbędny. Jeśli więc seks jest w świecie duchownym tematem
tabu, pozwólmy sobie podyskutować na temat pieniędzy.
Zmiany nad którymi zastanawia się Rząd polegałyby na zniesieniu
Funduszu Kościelnego (opiewającego na niebagatelną sumę ok. 80 000 000 zł - z
budżetu Państwa oczywiście) na rzecz indywidualnych wpłat w postaci 0,3%
podatków zadeklarowanych wiernych - według wyliczeń - 40% społeczeństwa (biorąc
pod uwagę, że wspieraliby Kościół jedynie ci, którzy rzeczywiście w życiu
Kościoła uczestniczą). Suma wyniosłaby ok 100 000 000zł, co powinno duchownych
usatysfakcjonować. Zadowoleni czuć powinni się również innowiercy, ateiści i
agnostycy, bowiem do tej pory mogli odczuwać pewien niesmak, że publiczne
pieniądze idą na cel, który delikatnie rzecz ujmując ich w żaden sposób nie
dotyczy. Oburzenie kręgów Kościoła jest uzasadnione - to przecież pierwszy etap
wejścia do negocjacji. Skoro jest szansa na zmianę warunków na bardziej
korzystne to czemu by nie? Jak owe negocjacje odbiją się na społecznym odbiorze
chyba powoli zaczyna być bez znaczenia dla polskiego Kościoła - a szkoda. Bo
jeśli doszłoby u nas kiedyś do niemieckiego rozwiązania w kwestii finansowania
organizacji religijnych to może okazać się, że nie uzbieramy w naszej ULTRA
katolickiej Polsce, nawet tych 40%, bo o ile dziś formalna apostazja jest bez
znaczenia w kontekście finansowym danej jednostki (ma jedynie wymiar
moralno-ideowy), o tyle po planowanych zmianach miałaby większy sens. Co za tym
idzie wpływy do kieszeni Kościoła by się dramatycznie zmniejszyły.Jeśli
natomiast polski Kościół nie straci na kryzysie finansowym, proponowałbym
mianować Go na naszego negocjatora w kontaktach z UE.
...nasi milusińscy....
emocjonalni terroryści.