piątek, 31 sierpnia 2012

"Napisz spokój, postaw gwiazdkę z boku, a w odnośniku dopisz przemoc i dorysuj topór..."

Rysunek Andrzeja Mleczki

Słowa Stanisława Lema („Dopóki nie skorzystałem z Internetu, nie wiedziałem, że na świecie jest tylu idiotów”) wydają się być odporne na dezaktualizację.  Chociaż ciągle marzy nam się Świat, w którym powyższy cytat stanie się dla młodego pokolenia niezrozumiały, a z ust naszych dzieci/wnuków będzie padać pytanie: „ale jak to?! Jak można mówić o idiotyzmie w kontekście medium szerzącego kulturę, pozwalającego na nieograniczony rozwój intelektualny, a przede wszystkim dającego wolność wyboru, jakiego nie daje żaden dotychczasowy nośnik informacji (prasa, radio, TV)”?!  Niestety owa wolność (z jaką mamy do czynienia w Internecie dzisiaj) jest jednocześnie największą jego skazą.

Nie powinniśmy się przy tym bardzo obruszać, bo skoro dostęp do sieci mają niemal wszyscy, to niemal wszyscy ową sieć tworzymy – co za tym idzie, tworzymy swój alter-świat, który jest niczym lustrzane odbicie świata rzeczywistego. Jedyną różnicą dzielącą nasze podwójne jestestwa, jest komfort anonimowości, którą w świecie realnym raczej trudno sobie zagwarantować. W sieci jesteśmy jedynie numerem IP, z którym identyfikujemy się raczej mniej, niż z imieniem, nazwiskiem, adresem zamieszkania, czy PESELem. Wspomniany komfort pozwala nam na swoiste odpięcie niewygodnych pasów bezpieczeństwa, wymontowanie hamulca i szybszą jazdę po wszystkim i wszystkich… aż do znudzenia.

W ostatnim  czasie powstał dość ciekawy projekt, który ukazał jak daleko można posunąć się chowając się za internetowym nickiem. Stworzono fikcyjną postać Grażyny Żarko, posiadającą określone cechy i poglądy, które jak zakładano, będą wzbudzać kontrowersje. Na czym się skończyło? Na tysiącach obraźliwych komentarzy, które zbudowanych jedynie z obelg, na kilkuset groźbach dotyczących pobicia (nawet śmiertelnego). I tak to projekt, mający na celu przedstawić łatwy sposób manipulacji internetową społecznością, przedstawił nie tylko skalę chamstwa, brutalizacji języka w sieci, ale również poczucie bezkarności osób, które dopuszczały się gróźb karalnych.

Oddzielnym wątkiem tej sprawy jest fakt, że większość komentujących może poszczycić się IQ płyty wiórowej, a szczytem ich możliwości intelektualnych jest stworzenie wiązanki wulgaryzmów, wymagającej tyleż inwencji twórczej, co dzieło Cecilii Gimenez, która chwyciła za pędzel w celu przeprowadzenia renowacji obrazu Jezusa w Sanktuarium Miłosierdzia w Borje.

Owszem, z dwojga złego wolę, by ktoś swoje chore uprzedzenia wylał na pierwszy lepszy serwer, niż zaopatrzył się w porządny arsenał broni i urządził sobie strzelnicę na jednej z pobliskich wysp. Pytanie brzmi, czy wstawianie obraźliwych komentarzy jest odreagowaniem, wyrzuceniem z siebie drzemiących w nas negatywnych emocji, czy jest eskalacją jeszcze większej agresji? Każdy przypadek jest zapewne inny …co za tym idzie stosunkowo niewielka liczba komentarzy pod wpisami nonkonformisty może być tak samo pocieszająca, jak również może budzić daleko idący niepokój. Gdzie bowiem wylewana jest żółć czytelnika zebrana w czasie czytania moich pseudo-felietonów?