Wpis przekazany za pośrednictwem
tłumacza migowego Jantjiesa podczas uroczystości pogrzebowych Nelsona
Mandeli.
"Kiedy wszyscy wokół Ciebie równiuteńko idą, Przyjacielu Ty bądź uprzejmy mieć wątpliwość"
niedziela, 15 grudnia 2013
czwartek, 12 grudnia 2013
Mój publiczny list do Świętego Mikołaja
Na
wstępie chciałbym nadmienić, że czuję się dość nieswojo. List do Świętego
Mikołaja piszę po raz pierwszy. Jako dziecko, mając w sobie dość pokory i wiary
w mikołajowe możliwości, uważałem to za działanie niepotrzebne - "Pan
Mikołaj będzie wiedział najlepiej co mi jest potrzebne!". Dziś choć pokory
we mnie niewiele mniej, za to z wiarą we właściwie dobrane podarunki już trochę
gorzej. Owym listem spieszę Ci więc Drogi Mikołaju z pomocą.
Proces
powstawania tego listu wydaje mi się dziś o wiele trudniejszy, niż kiedy odbywałoby
się to w czasie mojego beztroskiego dzieciństwa. Nie przejmowałbym się wówczas
faktem braku dokładnych danych nadawcy, braku adresu odbiorcy, braku zahamowań,
braku analizy kosztów i tłumaczenia na język lapoński. Czy wyszedłbym wtedy z
założenia, że poznałbyś mnie po charakterze pisma, że Twój adres znali dobrze
moi rodzice, że możliwości finansowe masz większe niż białoruscy turyści w
"polskich" sklepach RTV/AGD, że cały ten rok (od świąt do świąt)
toniesz w fiszkach wszystkich języków świata i żaden z nich nie stanowi dla
Ciebie problemu? Nie. Ja po prostu bym się nad tym nie zastanawiał. Dorosłe
życie jest jednak bardziej skomplikowane. Zanim wziąłem się do pisania, zmagałem
się z wieloma wątpliwościami. Zwłaszcza, że świat dorosłych, co może być dla
Ciebie nie lada szokiem, podważa nawet Twoje istnienie! Drogi Panie Mikołaju! Możemy
zatem zacząć?!
Mój
nonkonformizm nie będzie polegał jedynie na tym, że swój pierwszy list do Mikołaja
piszę dopiero w wieku 26 lat - domyślam się, że nawet ci najwierniejsi,
najwytrwalsi i niewzruszeni na wszelkie dotyczące Ciebie teorie spiskowe na
dobre zerwali z Tobą kontakt. Swoisty dualizm owego nonkonformizmu będzie
polegał również na tym, że nie będę prosił o prezenty dla samego siebie. Wierzę,
że ten bezczelny altruizm będzie przez Ciebie należycie doceniony i wszystkie niespodzianki
będą dostarczone na czas.
Mam
listę prezentów przeznaczonych do odbiorców grupowych i kilka pozycji
dotyczących szczęśliwców indywidualnych.
Zaczynając
od tych pierwszych, proszę o zaopatrzenie posłów partii rządzącej w miękkie
materace - mogą się przydać w nadchodzących wyborach, możesz dorzucić słowniki
z zakreślonymi pojęciami: "cynizm", "korupcja",
"odpowiedzialność". Posłom PiS bilety... zorganizowanie
niezapomnianej wycieczki po wszystkich planetach naszego Układu Słonecznego
zachęcając jednocześnie do zabrania ze sobą krzyży, flag i patriotycznych
proporczyków w celu chrystianizacji i polonizacji terenów, które do Polski
należeć powinny. Program o nazwie: "z ziemi Wolskiej w Kosmos" ma
zapewnić im frajdę, a nam spokój (jeden kombinezon proszę niech będzie trochę
mniejszy). Posłom SLD i "Twojego Ruchu" elegancko zapakowane w
pozłacanej oprawie Pismo Święte z dołączonym różańcem zrobionym ręcznie z
fasetowanych koralików, rodzinny modlitewnik wraz z kartą pierwszych piątków
miesiąca.
Następnie
kilka książek:
Piłkarzom
książki "Zmiana pracy. Jak wykorzystać szansę i uniknąć błędów"
Księżom
natomiast "Gender. Perspektywa antropologiczna" - by w pełni poznać mogli
największe zagrożenie dla moralnych zasad budowanych na fundamentach
chrześcijaństwa. Swoisty synonim zła i ognia piekielnego. Feminizm, masoneria,
żydostwo, TVN i PO w jednym. W końcu całe zło Świata doczekało się bowiem swej
nazwy, a imię jego GENDER!
Prezesom
spółek państwowych "Budżet domowy. Czyli co musisz wiedzieć o
oszczędzaniu"
Dzieciom
z kina centrum handlowego na Florydzie bilety na seans filmu
"Nimfomanka" - skoro zwiastun już widziały...
Przechodząc do prezentów indywidualnych, chciałbym
wyszczególnić i niejako wyróżnić cztery celebrytki. Z uwagi między innymi na
to, że to właśnie one kreują w Polsce dzisiejszą modę, savoir vivre i
niedoścignione standardy intelektu.
Natalia Siwiec - karnet na mecze polskiej ekstraklasy
- niepokoi mnie jej spadek zainteresowania piłką nożną po ubiegłorocznych
Mistrzostwach Europy.
Patrycja Wojnarowska - dołączenie do wycieczki PiS-u
pod pretekstem podróży do dużej galerii handlowej.
Monika Pietrasińska - wszystkie odcinki "Miłości
na bogato" na DVD. Zmusić do obejrzenia ich wszystkich.
Agnieszka Orzechowska - lustro, płyn do demakijażu i
książkę, dużo książek, jakichkolwiek (z dołączoną instrukcją obsługi i
zastosowaniem)
Trzech prawicowych mędrców:
Janusz Korwin Mikke - flaga Unii Europejskiej
wykonana przez grupę demokratów i feministek
Wojciech Cejrowski - koszulka z pięknie wyszytą tęczą
wykonana przez homoseksualnych aktywistów
Tomasz Terlikowski - kefija i Koran
Wyróżniając jeszcze jednego polityka partii rządzącej
Sławomir Nowak - jakiś dobry zegarek
Głęboko wierząc w szczerą radość obdarowanych proszę
Cię - uważaj na siebie.
A Ty o co poprosiłbyś Świętego Mikołaja?
wtorek, 26 listopada 2013
niedziela, 10 listopada 2013
"Nie pytaj co w nas siedzi, to raczej nie jest pokolenie odpowiedzi"
Od
nonkonformizmu do zwykłego krytykanctwa, cechującego się negacją wszystkiego i
wszystkich droga jest naprawdę krótka. Różnica polega jednak na tym, że uzasadniony
nonkonformizm bywa doceniany przez zadeklarowanych konformistów, "krytyk
totalny" natomiast zawsze dostanie etykietkę malkontenta, gbura, aroganta,
buraka i impertynenta. To nic. Czas zaryzykować i ową cienką granicę na chwilę
przekroczyć. Z nutką nieposkromionego dekadentyzmu spojrzeć na to wszystko z
góry, pochylić się nad dzisiejszym Światem i powiedzieć... "uuu dno nigdy
wcześniej nie wydawało się tak głębokie."
Nasz
upadek nie boli. Nie jest przecież gwałtowny. Ciężko pracujemy od lat nad tym,
by konsekwentne dążenie do permanentnego regresu obyczajowego, kulturowego,
społecznego i ekonomicznego nie było zbyt bolesne. Wykonujemy ostrożne kroki ku
dołowi, szczebelek po szczebelku. Wprawdzie co jakiś czas ktoś odważniejszy
wykona skok z większym impetem, by nadać schyłkowi trochę wigoru, niejeden
zgrabnie ześlizgnie się po obręczy, ale tempo staramy się mimo wszystko
kontrolować, kierunek nie - obraliśmy go już dawno.
Nie
jest niespodzianką, że Świat kreowany jest przez pieniądz. Dziś pieniądz tworzą
duże koncerny marki, symbole i idole - porywacze tłumów. Ekonomiczne
rozwarstwienie ówczesnego społeczeństwa następuje coraz gwałtowniej. Przepaść pomiędzy
statusem materialnym największych gwiazd show biznesu i sportu, a statusem
zwykłych obywateli żyjących za najniższą krajową jest już tak niewyobrażalnie
duża, że dzienna pensja tych pierwszych kilkakrotnie przekracza roczną pensję
tych drugich. Finansowa machina jednych doprowadza do szaleństwa z powodu
nadmiaru, innych z powodu niedoboru. Kult pieniądza i materializm powoli
zaciera wszelkie wartości - ci pierwsi walczą, by mieć więcej, ci drudzy, by
mieć cokolwiek. Przy czym zadanie tych drugich okazuje się o wiele trudniejsze.
"Na
szczęście" media podpowiadają jak osiągnąć dziś sukces. Na pierwszych stronach
gazet trudno dostrzec najtęższe umysły, łatwiej "gwiazdy" pokroju
Miley Cyrus. To one kreują styl życia, modę i zachowania. Dzisiejsza muzyka
rozrywkowa nie bazuje na dobrym tekście, wykwintnej linii melodycznej. To tylko
proste treści, łatwe instynktowne przekazy opakowane w odpowiednie pazłotka -
które trudno odróżnić od image'u najtańszej prostytutki.
Obserwując
najpoczytniejsze portale internetowe dowiadujemy się co jadł na śniadanie Justin
Bieber i jaką bieliznę nosi (lub nie) Kim Kardashian. Te "autorytety"
dzisiejszego młodego pokolenia pozbawiły ich jednocześnie możliwości
skomentowania chociażby życiorysu niedawno zmarłego Tadeusza Mazowieckiego - pozostaje
pod artykułem o jego śmierci kliknąć na facebooku "lubię to" - żeby
nie było, że były prem...? prez...? kró...? polityk całkiem obojętny jest...
Gdzie
w tym wszystkim zagubionym świecie polityka? Od lat stuka w to dno od spodu i
dopinguje, by każdy z telemarkiem potrafił wylądować równie zwinnie. Hipokryzja
i cynizm naszej obecnej władzy, afery, które zostają bez konsekwencji ani
politycznych ani prawnych - to nic. Przywykliśmy. Przecież tak jest wszędzie.
Obracamy
się tak z próbą wnikliwej analizy otaczającego nas świata i dochodzimy do
wniosku, że może w religii nadzieja. Lewactwo i massmedia wpajają nam wprawdzie,
że to dla słabych, że Boga nie ma, ale buntujemy się, bierzemy różaniec w rękę
i właśnie w Kościele nadziei szukamy. Wsłuchujemy się w głos księży, pasterzy
naszych (zadowolonych, wracających ze szkół i przedszkoli) i co? Dowiadujemy
się, że winą za to wszystko, za ten nasz lud zepsuty obarczać należy Hello
Kitty - a raczej "HELL o Kitty". Postać domowego kota rasy
"japoński bobtail" z czerwoną kokardką... Taką diagnozę lekarze naszych
dusz wystawiać nam raczą...
I już twarz nam pozostaje tylko z
bezradności i wstydu zakryć, spojrzeć ukradkiem w górę i gorzko zapłakać, bo
nadzieja umarła... ostatnia.
czwartek, 17 października 2013
niedziela, 29 września 2013
"Pozytywne hasła na kartkach mam na ścianach"
Przechadzając
się po swojej pieczarze, zwanej powszechnie blogiem nonkonformisty13, doszedłem
do wniosku, że jakoś tu coraz mroczniej. Poza licznymi pajęczynami świadczącymi
o tym, że zdarzają się tu zakamarki, o których nikt już nie pamięta, istnieje
liczny zbiór gorzkich wpisów, które swym pesymizmem mogłyby zawstydzić
niejednego przedstawiciela grup emo.
Nonkonformista
nie obchodzi urodzin (a zbliżają się już CZWARTE!), nie świętuje jubileuszy (a niedawno
dodany został SETNY WPIS!), wstawia czarno-białe rysunki, nie żartuje z gejów,
homoseksualistów i pedałów. Nadszedł więc czas rozświetlić bloga nutką
niepoprawnego optymizmu!
Naszym
krajem już drugą kadencję rządzi partia, której delikatnie rzecz ujmując nie
lubimy, niejeden z nas będzie w stanie zagłosować niedługo na PiS, SLD, a nawet
na Ruch Palikota, co by tylko rudy Tusk poszedł być Tuskiem gdzie indziej. Mimo
wszystko nie jest najgorzej - możemy pogodzić się z niedostatkami i
niedociągnięciami naszego Państwa, ale nikt za żarty na temat władzy nie wyśle
nas do obozu pracy - nie wykluczam, że jest to spowodowane tylko ogólnym
brakiem pracy w naszym królestwie, fakt faktem kar nie ma.
Księża
nas, a zwłaszcza nasze dzieci, kochają ostatnimi czasy coraz mocniej. Nad tym
nie ma się co rozwlekać - miłości się nie definiuje.
Reprezentacja
Polski w piłce nożnej nie przegra żadnego meczu na zbliżających się
Mistrzostwach Świata w Brazylii - to już raczej pewne. Ba! nikt nam nawet gola
nie strzeli, strzału jednego nawet!
I
w ten o to sposób, te trzy sfery polskiego życia społecznego (bezpieczeństwo -
religia - piłka nożna), które mieszając się dają nam poczucie pełni szczęścia i
stają się naszą własną piramidą Maslowa, powodują, że nie czas na łzy i lament.
Jest dobrze! Czy może być lepiej? Ano pewnie! Zapowiada to szef największej
partii opozycyjnej. Recepta jest prosta. Należy jedynie potraktować najbliższe
wybory, jako te najważniejsze od 1989 roku i oddać głos na partię: Prawo i
Sprawiedliwość - będącą gwarantem idylli, której przedsmak mieliśmy już dwie
kadencje temu (tylko Gietychy i Leppery wszystko zepsuły). Postulaty znamy,
ponieważ program wyborczy partii zdaje się powoli klarować:
1. "Chcemy być wielkim krajem i
narodem i będziemy, bo możemy nim być"
2. "Można nasz kraj zmienić,
odbudować polski przemysł, stworzyć miejsca pracy"
3. "Jesteśmy za finansowaniem
Służby Zdrowia z budżetu Państwa"
Ja dodałbym nieśmiało:
- Niższe podatki, niższe ceny. Wyższe
zarobki, wyższe PKB!
- Wyższe emerytury. Mniejsze emerytalne
składki!
- Więcej ludzi w wieku produkcyjnym,
mniej emery... znaczy ludzi w wieku produkcyjnym więcej!
Przypuszczam, że i te postulaty w
hasłach PiS się znajdą, a wtedy wstanę, pójdę do swojego lokalu wyborczego,
zagłosuję i powiem wszystkim głośno:
"Dojrzałem - zagłosowałem na PiS!"
"...Jestem bowiem świadomym
wyborcą, kieruję się konkretnymi hasłami i realnymi możliwościami przyszłych
rządzących. Nie obce mi są pojęcia: populizm i demagogia. Potrafię wyczuć, czy
partia kieruje się jedynie tendencją i nastrojami społecznymi, czy wykorzystuje
emocje i uczucia religijne do własnych politycznych celów. Wiem jak ocenić szczerość jej intencji
i wyborcze chwyty, ukierunkowanie swoich haseł pod gusta oraz oczekiwania najliczniejszych
grup społecznych i zawodowych. Zdaję sobie sprawę, co to społeczna manipulacja,
co znaczy propaganda i eskalacja buntu, przeistaczanie grup w tłum - jako
jedno-ideową masę. Ja sobie zdaję sprawę z tego, kiedy ktoś tylko żongluje wartościami,
które posiada w nazwie własnej partii. Widzę, kiedy przymila się do duchownych
lub kiedy bezustannie ma "Polskę" i "Boga" na ustach i w
stanie jest wytrzeć je nawet najbrudniejszą ścierką. Ja zawsze poznaję kiedy
polityk kłamie, kiedy śpiewa głośno hymn (nawet nie mając pewności co do "tekstu"),
kiedy klęka, bo wypada, kiedy wstaje, bo dobrze będzie to widziane... To wybór
świadomy."
niedziela, 8 września 2013
sobota, 17 sierpnia 2013
Dziewczynka bez zapałek
Ilekroć piszę o naszej miodnej
krainie mam poczucie ordynarnego odzierania się z resztek swojego patriotyzmu.
Niejednokrotnie zwracając uwagę na naszą specyficzną mentalność, na coś, co
przyszło nazywać nam religijnością (choć z Bogiem to ma niewiele wspólnego) czy
też drwiąc z naszego podejścia do życia mającego silnie patologiczne wzorce,
odczuwam wstyd - czy ta reakcja jednoznacznie sugerująca moją tożsamość z
Narodem daje mi wystarczające prawo do zauważania w sobie choć grama
patriotyzmu? Zaryzykuję stwierdzenie, że drugim gramem jest chociażby to, iż
często o tym piszę - to chyba znaczy, że boli.
Czy Polska rzeczywiście jest jakąś
patologiczną rodziną? Taką, z wiecznie pijanym ojcem, posiniaczoną żoną i zdemoralizowanymi
dziećmi? Może jednym wielkim zakładem psychiatrycznym, gdzie każdy ma jakieś
swoje urojenia, wstydzi się do nich publicznie przyznać, ale nie widzi nic
złego w drwieniu z urojeń sąsiada z sali?
Długo można byłoby mnożyć i brnąć w
najciemniejsze zakamarki (może nie do końca najatrakcyjniejszych) metafor, tym
bardziej powinniśmy pracować nad tym, by te mało wyszukane porównania były
coraz bardziej do "przełknięcia". Póki co wszystko nam stoi w gardle,
a popić nie ma czym.
Nie mieliśmy łatwo. Rozbiory,
zabory, okupacje, wojny, socjalizm, zespół "Weekend". Jest tego wiele
- tego, co nie pozwalało nam stanąć na europejskiej Ziemi twardo, dostatecznie
stabilnie i po prostu dynamicznie się rozwijać: kulturowo, mentalnie,
przemysłowo i technologicznie. No po prostu się nie dało. Czy wyżej wymienione
hamulce rzeczywiście trzymają nas tak mocno? Może jest coś jeszcze?
Głównym problemem naszego
społeczeństwa niewątpliwie jest stan naszej Służby Zdrowia - jak i dostęp do
niej oraz: bezrobocie, umowy śmieciowe, pensje, które często nie pozwalają na
przeżycie do kolejnego miesiąca, niepewne emerytury. To, że według klasy
politycznej i mediów nie są to problemy najcięższej wagi, już pisałem i
ironizować na ten temat dalej nie zamierzam. Przy wielu niedogodnościach i
psikusie Boga polegającym na zabukowaniu nam mało komfortowej miejscówki w środkowej
Europie, jakoś sami sobie szanse odbieramy i tytułowe zapałki z dziurawych
kieszeni gubimy.
Przez lata następowało permanentne utwierdzanie
w przekonaniu, że matura ważna, że studia i nauka. Studia, kilka fakultetów,
certyfikaty, zaświadczenia i dyplomy. Więc nadal powstają kolejne uczelnie, co
by społeczny zapał do nauki zaspokajać. W momentach niżu demograficznego na
"dobre studia" dostajemy się już łatwiej niż do studenckiego
akademika z niedopitym alkoholem w butelce - zakładając oczywiście, że w
niektórych kręgach słowo "niedopity"
w ogóle istnieje. Jesteśmy wykształceni, po szkołach... ale ciągle coś nas
trzyma. Już nie zły wujek Stalin, czy groźny Pan ze śmiesznym wąsem. Może ktoś
od czasu do czasu srogo krzyknie, że Żydzi, masoneria i Unia Europejska, ale to
chyba też nie to.
O ilość miejsc pracy i problem z
generowaniem ich we własnym zakresie tu chodzi.
Naród uważany za pracowity jakoś się
bowiem boi. Stoi oparty o ścianę i patrzy jak inni tańczą. W zasadzie pomysły
na interesy ma, bo przecież kreatywni to my jesteśmy, ale jakoś do rejestracji
i pochwalenia się swoją przedsiębiorczością nie bardzo. Dlaczego? Przecież zatańczyć
byśmy chcieli!
Robimy niepewny krok w stronę
rozbawionej sali i nagle ktoś wyciąga do nas rękę. Lekko się uśmiechamy i z
zaufaniem podchodzimy. Zamiast kilku rad słyszymy o uiszczeniu niewielkiej
opłaty za wejście na parkiet, ktoś z boku żąda od nas deklaracji z kim tu
przyszliśmy i prosi o opłacenie "swoich gości", ktoś jeszcze prosi
nas o pieniądze, które obiecuje nam wypłacać jak wiek nie pozwoli nam dalej
tańczyć, jeszcze nie robimy drugiego kroku, a słyszymy, że ktoś dopytuje czy
planujemy przychodzić tu codziennie, co chcemy zatańczyć, jak długo będziemy
się bawić i czy jutro będziemy mieć ze sobą tyle samo gotówki. Chcemy nieśmiało
odpowiedzieć, że na razie to tak sami chcemy, że rozejrzeć się przyszliśmy,
poznać salę, zobaczyć czy nasz taniec nie będzie odstraszał i czy w ogóle sami
się sprawdzimy. Z boku słyszmy jednak kilka szeptów - "nie, to mu się nie
uda", "on się na bank wywróci już na samym początku", "sam
chce tańczyć? nikogo nie zainteresuje", "nie stać go",
"zgubi kroki", "lepiej żeby sobie na ulicy tańczył".
Zaczynamy się wahać, ktoś nas szturcha i mówi, że już zrobiliśmy jeden krok,
więc opłata się należy. Zaczynamy się denerwować i żałować. Robimy krok w tył z
poczuciem, że ta sala jakaś zbyt mała dla wszystkich, a i parkiet jakiś śliski.
Wychodzimy. Siadamy pod klubem na szarym chodniku. Rozpinamy swą bluzę ukazując
biało-czerwony T-shirt i dzierżymy w garści dyskretnie kartkę z napisem:
"zatańczę... za darmo".
sobota, 20 lipca 2013
niedziela, 30 czerwca 2013
"Tylko krzyk nienawiści dziś słychać... A zagłuszyć może go dopiero cisza."
Czerwiec to
najlepszy czas dla tych, którzy z rozrywki na co dzień żyją. Imprezy plenerowe,
wesołe miasteczka, cyrki... kongresy i konwencje polskich partii politycznych.
Wczoraj, niewątpliwym centrum rozrywki okazał się Śląsk. Nie było waty cukrowej, karuzeli
łańcuchowej, lemurów czy kolumbijskiego koksu - było coś więcej. Sosnowiec i
Chorzów gościł dwie największe grupy najznamienitszych cyrkowców, linoskoczków,
spadochroniarzy i doświadczonych klaunów ze stażem pracy sięgającym aż do roku
1989.
Sosnowiec przez chwilę przestał być
wymieniany przez wszystkie przypadki jedynie w kontekście matki Madzi, a chorzowskie
wesołe miasteczko będące największym stałym lunaparkiem w Polsce mogło poczuć
silną konkurencję i to już kilka przecznic obok. Prawo i Sprawiedliwość i
Platforma Obywatelska zaczęła swe osobliwe happeningi. Mogliśmy je śledzić poprzez
telewizyjną transmisję. Usiąść przed telewizorem z lekko przypalonym popcornem
z Biedronki w ręku i z wyraźnym wzruszeniem w głosie stwierdzić: "my
Polacy potrafimy się jeszcze dobrze bawić, dobre kabarety tworzyć, imponujące
scenariusze pisać - mimo wszelkich niedogodności i stęchniałych kłód pod nogami".
Obie sale, na których odbywały się spektakle pękały w szwach, ludzie z
wymalowaną na twarzy wiarą, że kolejny raz w swoim życiu biorą udział w czymś niezwykłym,
podniosłym i wyjątkowym, bili brawo, wstawali, śpiewali hymn, siadali po to, by
na nowo wstać dając w ten sposób wyraz szacunku i dumy ze swojego stand-upowca.
Ci za to, samą tonacją wodzowskiego głosu próbowali straszyć, grozić i
motywować. Może dowcipów mało, ale obsesji, frustracji i puszenia piór na tyle
dużo, by dyskretnie rozglądać się za jakąkolwiek formą pomocy medycznej - będąc
bowiem naocznym świadkiem tych zdarzeń, udzielanie pierwszej pomocy winniśmy
traktować jako ludzki odruch.
Dlaczego więc mowa o kabaretach
skoro więcej tu cierpienia i żalu, niż lubieżnych żartów i dobrego humoru? Ano dlatego, że etap walki politycznej dwóch
największych partii można było jeszcze do niedawna traktować jako naturalną
kolej rzeczy - przez kilka lat po 2005 roku, ale nastał moment, kiedy cała ta machina
jakby straciła nad sobą kontrolę. Większość społeczeństwa do niedawna
zaangażowana w cały ten pojedynek, odwróciła się do niego plecami, pod
pretekstem wyjścia do toalety, całkiem opuściła miejsce zdarzeń, inni
uskuteczniając kilka kibolskich gwizdów będących wysublimowaną formą okazania
niezadowolenia, wyszła trzaskając drzwiami. Na czym polega zatem w tym
wszystkim żart i swojego rodzaju śmieszność całej sytuacji? Otóż taka, że nasi
bokserzy, choć w zasadzie nie pałają do siebie rzeczywistą nienawiścią, tak
zapatrzeni w scenariusz nie zauważają, że publiki to już w zasadzie żadnej nie ma, że
sztaby trenerskie stają się powoli jedynymi obserwatorami ich zawodów - i to
bardziej z poczucia obowiązku niż chęci. Wszystko staje się pustym spektaklem,
pustych słów i powtarzanych sloganów, przepychanką, która nie wydaje się już
ani atrakcyjna, ani emocjonująca. Odwarstwienie klasy politycznej od społeczeństwa
zaczęło polegać na swoistym dysonansie, a właściwie na zupełnie innym sposobie
postrzegania przez nas i przez nich realnych trudności codziennego życia w
naszym królestwie. O ile do niedawna jeszcze najbardziej płytki populizm i
najbardziej przewidywalna demagogia niosła za sobą choć krztę właściwej
identyfikacji problemu, tak teraz, poziom bezwstydnej politycznej retoryki
został uznany za panujący standard i słuszną normę.
Problemem partii rządzącej nie jest bowiem to,
że nie ma ona żadnego pomysłu na poprawę sytuacji przeciętnego Nowaka - ich
problemem jest PiS. Problemem opozycji natomiast jest PO - już nawet nie fakt, że
większość społeczeństwa nie da sobie wmówić, że w Smoleńsku był zamach, że na wykorzystywaniu
uczuć religijnych i emocji można zbudować silne Państwo.
Może byśmy w takim układzie tak przed
szereg wyszli i wszystkie winy na siebie wzięli. Wszystko co najgorsze w latach
ostatnich - że to my, że nie oni. Pakiety klimatyczne, nieudolne negocjacje z
Brukselą, buble prawne, nieuchwalone ustawy, Smoleńsk, kontuzja Tuska, śmierć
Alika, dziura budżetowa, zalana Warszawa i Pani Pawłowicz w Sejmie. Że to my!
Że to nasza wina tylko.
Z autentyczną skruchą w pierś się
uderzymy i wrócimy do swoich foteli, włączymy telewizor i z nutką niepewności zobaczymy
co dalej? Co wtedy?
Przecież błota już zabraknie...
czwartek, 13 czerwca 2013
czwartek, 23 maja 2013
Jak jusz przyszłeś, to spujż co tu pisze
Czas się podnieść. Otrzepać, wziąć głęboki
oddech i szepnąć z niepewnym, wręcz wątpliwym uśmiechem: "jeszcze będzie
dobrze, lepiej". Nieśmiało dopuścić myśl: "może to chwilowa
niedyspozycja młodego Narodu, może jakieś społeczne zaćmienie, a później w
ramach nadrobienia zaległości nasze latorośle Harvard, Cambridge spolonizować
raczą. By nasze myśli, marzenia i pseudo-futurystyczne labirynty nie zaszły jednak za daleko, spójrzmy prawdzie w oczy - głupiejemy, co
gorsza zaczynamy tę głupotę coraz bardziej tolerować, pielęgnować, robić
wszystko, by miała się u nas dobrze i przypadkiem nie znalazła nowego,
przytulniejszego dworu. Przecież tak wygodnie tu między Tatrami, a Bałtykiem.
Od trzech, czterech lat internetowa społeczność słysząc odpowiedzi maturzystów na pytania stawiane przez Kubę Jankowskiego z programu "Matura To Bzdura" załamywała ręce. Nie wiedzieć kiedy wybuchła II WŚ, jak nazywali się dotychczasowi Prezydenci III RP, jaki jest wzór na pole kwadratu i kto napisał "Pana Tadeusza", to na pewno powód do wstydu, ale czy na pewno?
Niedawno do sieci trafił kolejny "rarytas" - testowana była tym razem ta młodsza przyszłość Narodu - gimnazjaliści (a tu już samo w sobie brzmi dumnie!). Poziom trudności obniżony do minimum absolutnego i dowiadujemy się, że ówcześni reprezentanci "sceny gimnazjalnej" mają problem z rozgryzieniem pojęcia "kontynent", rozwikłania przekazywanej z pokolenia na pokolenie łamigłówki polegającej na ocenie - co jest cięższe: kilogram pierza czy kamieni, kto jest obecnie Prezydentem RP i ile liczy tuzin. Wstydliwe? Na pewno nie dla owych gimnazjalistów, którzy każdą swoją wydumaną odpowiedź (poprzedzoną filozoficznym westchnieniem): "nie wiem", "oj takie trudne zadajecie" "takich ciężkich nie było, u nas to testy były" podsumowywali śmiechem i dumą - bo przecież gwiazdą Internetu już jutro się staną. Będzie można na necie się obejrzeć, poszturchać się przed lapkiem: "ale lamersko wyszłeś pajacu!", "sam jesteś ciota, dobrze wyszłem!" skopiować na swojego iPhone'a 5 kupionego przez rodziców za pierwszą "dostateczną" w semestrze i chwalić się na gimnazjalnych korytarzach sławą zbudowaną na fundamentach nienagannej elokwencji.
Nie trzeba myślę rozwiewać tu żadnych wątpliwości - to przyszli magistrzy/ magistrowie, ba! część z nich ze stypendium naukowym i silnym przekonaniem, że klasę wyższą z lordowską wyniosłością reprezentują. Część do Sejmu pójdzie, swoje książki wyda (mimo osobiście jednej przeczytanej - Janko Muzykanta w audiobooku) lub kolejne tytuły naukowe pozdobywa. Ale co tam - nikt nam nie zarzuci, że jacyś niewyedukowani jako społeczeństwo jesteśmy! Wykształconych w stopniu wyższym więcej niż komarów w maju.
I choć wydawałoby się, że w tym przeintelektualizowanym Narodzie może już na kulturę miejsca brakować, nic bardziej mylnego. Władza bowiem tak przekonana o kulturowej samoświadomości społecznej od lat bywa, że uważa za niestosowne wręcz dotować cokolwiek, co z kulturą związane - co by tegoż Narodu nie obrażać. Nowoczesne, intelektualne towarzystwo samo się "kulturalizuje" przecież! Nie takie głąby i chamy z Narodu, co by musiały na gest władzy czekać. Teatr Naród sam we własnym zakresie z powodzeniem organizuje, kinematografię przy okazji śledzenia "Trudnych spraw" z owacjami na stojąco docenia, a literatura? Książki - można wziąść i po najmniejszej linii oporu pójść, audiobooka z neta bynajmniej ściągnąć, zamiast kupywać (sic!).
Język?
Nosz... kuuuur*a z tym to Naród nie ma problemu... i na ch*j drążyć temat.
środa, 1 maja 2013
niedziela, 7 kwietnia 2013
Jedno imię definicją szczęścia
Od ponad trzech lat jako
nonkonformista13 wielbiąc naszą narodowość, patriotyzm, religijność,
przywiązanie do historii, symbolikę, trzeźwość umysłu, mentalność zwycięzców
pozwoliłem całkowicie przysłonić sobie Świat biało-czerwonymi okularami. Tak
zapatrzony w naszą rozpędzoną gospodarkę, rozsądną długofalową politykę
wewnętrzną - w której to co raz pojawia się przebłysk strategicznego geniuszu,
zapomniałem, że można cieszyć się beztroskim jestestwem w innym kraju - który
Polską się nie zwie. W swym amoku zatraciłem się na tyle, że zacząłem wierzyć,
iż bezwzględny imperatyw szczęścia, to dowód osobisty z białym orzełkiem. Mój
światopogląd dążący do całkowitego zatracenia się w oparach endorfiny i
nieopisanej dumy z własnego obywatelstwa uległ pewnej destabilizacji. Jak się
to stało?
Jak każdego dnia przeglądając
"polską sieć" i wspólnie z rodakami rozgryzając największe bolączki
naszego kraju dotyczące nienaturalnych dużych ust Natalii Siwiec, relacji
przyrodnich sióstr Rabczewskich i niejednoznacznie określonego zawodu Iwony
Węgrowskiej, natknąłem się na wiadomości na temat życia naszych
północnokoreańskich braci. Choć od lat świadomi jesteśmy panującego tam
ustroju, mentalności obywateli, artykuł pozwolił mi zastanowić się nad
poczuciem szczęścia żyjącej tam jednostki - zastanowić się czy przeciętny Kim,
Lee, Park jest człowiekiem szczęśliwszym niż Nowak, Kowalski i Wiśniewski.
Ogrom artykułów na temat życia
obywateli Korei Północnej wynika oczywiście z faktu ich napiętej sytuacji
polityczno-militarnej z Koreą Południową i Stanami Zjednoczonymi, temat stał
się na pewno topowy, ale wszystko rzuca przy okazji nowe światło na
obowiązującą w mojej świadomości dotychczasową skalę satysfakcji z własnej
przynależności narodowej. Zacząłem mieć bowiem wątpliwości, czy rzeczywiście to
my jesteśmy społeczeństwem z najwyżej podniesionymi głowami, o czym próbuję
uparcie przekonywać swoich czytelników od 3 lat. Co składa się na naszą dumę? A
chociażby...
1) Jezus ze Świebodzina, który
jeszcze do niedawna był NAJWIĘKSZY, gdyby nie przeklęte Peru (ale to tylko
metr, więc jeszcze jakoś Jezusa podniesiemy).
2) Nasz nieoficjalny narodowy
hymn "Ona Tańczy dla mnie" z 60 milionami wyświetleń na YouTube,
którego wartość poetycka warstwy tekstowej mogłaby Shakespeare'a i Goethego
zawstydzić, jak kiedyś TURBODYMOMAN z tej infantylnej reklamy...
3) Nienaganna organizacja lotów:
kurs Warszawa - Smoleńsk.
4) Permanentne podważanie reguł
ekonomii przez 90% naszych obywateli, które rodzi się z długami i co miesiąc
jest w stanie więcej wydać niż zarobić.
5) Hektary plantacji szczawiu,
które wg reprezentanta partii rządzącej są swoistym symbolem naszego dobrobytu.
Co składa się na dumę Korei
Północnej?
1) Samowystarczalność polegająca
na utrzymywaniu mniejszej ilości relacji z cywilizowanymi państwami niż
afrykańskie plemiona z Urzędem Gminy Bobrowniki.
2) Świadomość bycia najbardziej
zmilitaryzowanym państwem na Świecie.
3) Możliwość brania niezliczonej
ilości darmowych haustów powietrza bez zgody Najwyższego Zgromadzenia Ludowego.
4) Posiadanie publicznej sieci
telefonicznej.
5) Możliwość patrzenia na obraz
Kim Dzong Una bez żadnych limitów czasowych.
Już po krótkiej wyliczance można
dojść do wniosku, że oba narody prześcigać się mogą w swoich przywilejach,
prawach i osiągnięciach, ale im dłużej wnikamy w codzienne życie i mentalność
naszych północnokoreańskich przyjaciół dowiadujemy się, że ich przynależność
państwowa daje im jakby więcej satysfakcji niż nam. Tak jak my nie wypuszczamy
swoich gwiazd estrady, najlepszych piłkarzy za granicę, tak oni nie wypuszczają
z kraju NIKOGO - wysoko ceniąc sobie każdą jednostkę. Nasza miłość i oddanie
rozkładające się na 460 posłów, 100 senatorów, ministrów, Premiera i
Prezydenta, u nich kumuluje się w jednej postaci - Kim Dzong Unie. My
dziękujemy losowi za każdy przeżyty miesiąc, nasi przyjaciele za każdy przeżyty
dzień. My za Donalda Tuska, oni za Una, my za każdy litr benzyny, oni za Una,
my za Piotra Żyłę, oni za Una, my za Marcina Gortata, oni za Dennisa Rodmana i...
Kim Dzong Una
Czy możemy więc rywalizować?
Militarnie pewnie nie. Piłkarsko pewnie też nie, ale by stać się narodem
bardziej spełnionym, silniejszym, a przede wszystkim szczęśliwszym wystarczy w
każdej sferze doczesnego życia znaleźć swojego Kim Dzong Una.
niedziela, 31 marca 2013
Życzenia Wielkanocne
Wszystkim
tym, którzy od czasu do czasu odwiedzają mroczną pieczarę Nonkonformisty13 życzę
Wesołych i Pogodnych Świąt!
niedziela, 10 marca 2013
"Pamiętaj, jaki spokój można znaleźć w ciszy..."
"Lepiej jest nie odzywać się
wcale i wydać się głupim, niż odezwać się i rozwiać wszelkie wątpliwości"
- ta ponadczasowa i uniwersalna sentencja Marka Twaina jest niestety przez
wielu z nas traktowana z lekkim przymrużeniem oka. Myśl "nie znam się tym
bardziej się wypowiem" jakoś do nas bardziej przemawia, wydaje nam się
jakaś bardziej swojska.
Tym oto sposobem, przez całe
swoje życie wypowiadamy wiele bzdur, mówimy coś, co zaraz po wydobyciu się z
naszych ust wydaje nam się żenujące i najchętniej cofnęlibyśmy czas, by mieć
możliwość zamilknięcia. Nie posiadając żadnych supermocy możemy pocieszać się
jedynie faktem, że ogólnie rzecz biorąc słyszała nas jakaś garstka. Co jeśli
jesteśmy osobą publiczną? Wypowiadamy się przed kamerą i słyszy nas cała
Polska, a nasze słowa parafrazowane są przez cały Świat? Gdzie szukać
pocieszenia? Jest trudno... ale sposoby są. Przede wszystkim w na tyle
zaawansowanych zdolnościach retoryczno - psychomanipulacyjnych, by móc
przekonać samego siebie, że to co się chlapnęło, to w sumie mądre było.
Tylko w przeciągu ostatnich dni
mieliśmy do czynienia z kilkoma delikatnie rzecz ujmując
"niefortunnymi" wypowiedziami, które odbiły się szerokim echem w
naszych mediach.
1. Lech Wałęsa (co by z
szacunkiem od naszego Prezydenta zacząć) i jego refleksja na temat udziału
posłów homoseksualistów w życiu politycznym. Gdyby Pani Danuta wcześniej
wiedziała o stosunku swojego męża (demokraty) do prawa mniejszości, mogłaby
odmówić mu prawa głosu w domu, bowiem ci z wąsem byli w domu Wałęsów jakimś marginesem
jedynie. Zakładając - gdyby wiedziała oczywiście - bo jak wiadomo z
bestsellerowej książki "Marzenia i Tajemnice" Pani Danuta o poglądach
i decyzjach swojego męża pierwsza się nie dowiadywała... Taki
"nowoczesny" model rodziny, w którym jakakolwiek wiedza i świadomość
kobiety kończy się gdzieś w okolicach progu drzwi do kuchni.
2. Ksiądz (profesor!) Franciszek
Longchamps de Bérier i jego śmiała teza, że są tacy lekarze, którzy po
pierwszym spojrzeniu na twarz dziecka wiedzą już, że zostało poczęte metodą in
vitro, bo ma dotykową bruzdę, która jest charakterystyczna dla pewnego zespołu
wad genetycznych. Ja poszedłbym zatem o krok dalej i postawił jeszcze śmielszą
tezę: są tacy lekarze, którzy po usłyszeniu wyżej wymienionych słów
zdecydowaliby się bez zbędnych badań na bezzwłoczne leczenie księdza -
...profesora de facto.
3. Posłanka Pawłowicz (kolejne
nazwisko, przy którym stawia się wątpliwy tytuł profesorski) i jej pytanie
skierowane do Ministra Zdrowia, czy ministerstwo prowadzi działania,
które wspierają osoby "chcące wyjść z problemu homoseksualizmu".
Pocieszenie dla Pani Pawłowicz? Pani poseł... trudno... bywało gorzej... i to w
dodatku z mównicy sejmowej.
4. Poseł Stefan Niesiołowski,
który raczył zdeprecjonować wagę problemu ubóstwa i głodu w Polsce podając za
przykład rosnący "bezpański" szczaw, który za czasów jego
"młodości" cieszył się popularnością i był jedzony z apetytem. Dziś
obecność nieruszonych na drzewach owoców świadczy według niego o bogactwie i
dobrobycie w POlskim Królestwie. Idąc zatem tym tokiem rozumowania, jesteśmy
wielkimi niewdzięcznikami narzekając na płace, bo kiedyś nie było systemu
monetarnego to i pieniężnego wynagrodzenia się nie dostawało. Nie ma co
narzekać na to, że po ulicach naszego Królestwa jeżdżą 20- letnie Volkswageny,
bo kiedyś to konno się przemieszczano! Służba zdrowia marna? Kiedyś nie było
szpitali i jakoś sobie ludzie radzili! I można byłoby tak długo wymieniać.
Reasumując więc, pytania "Premierze jak żyć?" są nie na miejscu...
Faux pas chociażby w stosunku do Żydów z czasów holokaustu.
Całej czwórce pozostaje mi więc
życzyć jednego. Jeśli kiedykolwiek przemknie wam przez myśl, że istnieje
szansa, cień szansy chociaż, by zamilknąć, nie odezwać się ani słowem,
powstrzymać się od komentarza...
...proszę ją wykorzystać, wierzę,
że się uda, a cała Polska będzie trzymać kciuki!
niedziela, 3 marca 2013
czwartek, 21 lutego 2013
Katarzyna W. SUPERSTAR
Po
roku nadawania mrożących krew w żyłach trailerów doczekaliśmy się pierwszego
odcinka serialu - telenoweli innej niż wszystkie. Nie tylko ze względu na
oryginalną fabułę, nie tylko ze względu na długi czas emisji samych zapowiedzi czy
też powstawanie scenariusza na naszych oczach, ale zwłaszcza ze względu na to,
że prawo do jej emisji mają wszyscy. Owa opera mydlana stała się medialną
prostytutką i może ocierać się o nią i dotykać każdy. Media z obleśnym
uśmiechem na twarzy traktują ją jak własność z cichą nadzieją, że nigdy się nie
zestarzeje, nie odmówi i broń Boże się nie przebranżowi.
Rzadko
bywa tak, by same trailery przyciągały zainteresowanie do tego stopnia, jeszcze
rzadziej bywa, by termin emisji wydawał się tak niepewny z powodu ciągłego
ewoluowania scenariusza. Na początku podejrzewaliśmy, że doczekamy się serialu
pt. "Porwanie", po kilku tygodniach okazało się jednak, że będzie to
serial dotyczący nieszczęśliwego wypadku w łazience, następnie szykowaliśmy się
na film o polskim Sharlocku Holmesie, który jest w stanie wyjaśnić wszystko, a
najcięższe zagadki rozwikłać potrafi za pomocą dwóch rekwizytów - koca i
plastikowej lalki imitującej dziecko. Wszystko w efekcie dezaktualizowało się
na tyle, że wcześniejsze trailery i scenariusze można włożyć między bajki...
Niewątpliwie
jednak same zapowiedzi przyćmiły najważniejsze wydarzenia w kraju, całkowicie
zdominowały media, a sama Katarzyna W. stała się celebrytką z dużą szansą na
stanie się w przyszłości bohaterką telewizyjnych show (w stylu "Taniec z gwiazdami").
Nie trudno przewidzieć, że jej obecność przyciągałaby miliony widzów przed
telewizory i to bez względu na społeczny odbiór samej "Pani Kasi".
Gdyby właśnie nie ten drobny szczegół dotyczący negatywnego wizerunku, jej
wartość reklamowa wynikająca z rozpoznawalności zawstydziłaby
"najdroższych" na naszym rynku. No gdyby nie ten szczegół kurczę, bo
tak trudno wyobrazić sobie sytuację, w której udział Katarzyny W. w reklamie
dziecięcych kocyków czy leków dla najmłodszych miałby gwarantować sukces firmom
decydujących się na tego typu promocję. Mało kto zaufałby również płatkom
opakowanym w pudełku ze zdjęciem uśmiechniętej Pani Katarzyny z wyciągniętym
przez nią kciukiem ku górze i hasłem "tymi płatkami Twoje dziecko na pewno się
nie zakrztusi!".
No
ale jakby nie było, status swojego rodzaju "celebrity" został zdobyty.
Media nie czuły zażenowania organizując podejrzanej o morderstwo sesje w bikini na koniu (swoją drogą poziom abstrakcji nieosiągnięty nawet przez
najwybitniejszych malarzy surrealizmu), co mogło być następne? Katarzyna w
stroju wielkiego kurczaka na stoku narciarskim? w stroju zakonnicy na...
nieważne gdzie... granica abstrakcji byłaby już z powodzeniem przekroczona. Można
zatem zaryzykować stwierdzenie, że potencjał celebrytki nie do końca został przez
media wykorzystany... na szczęście.
Po
całym szumie związanym z zapowiedziami nadszedł czas emisji pierwszego odcinka.
Nadzieja całej Polski na jawny proces transmitowany przez wszystkie stacje
telewizyjne, relacje radiową, internetową zakończyła się wielkim rozczarowaniem,
swoistym kotem ZONKiem wręczonym nam przez naszą "milusińską" (i to z
szyderczym uśmiechem), która wnioskowała
o wyłączenia jawności uzasadniając, że "chce uchronić rodzinę przed tym,
czego PONIEKĄD (!) jest przyczyną". Tak - P O N I E K Ą D. Tak jak Adolf
Hitler stał się PONIEKĄD przyczyną II WŚ. Zapłodnienie staje się PONIEKĄD
przyczyną ciąży, a śmierć staje się PONIEKĄD przyczyną zgonu.
Ku
niezadowoleniu mediów i znacznej części społeczeństwa skończy się jedynie na relacjach
i doniesieniach, a nie transmisji "na żywo". W TVN 24 będziemy
musieli się ograniczyć do słuchania grup eksperckich na temat przebiegu
procesu, wypowiedzi psychologów niemających kontaktu z Katarzyną W., a
potrafiących przedstawić nam dokładny zarys psychologiczny jej osobowości i
oczywiście rejestracji obrazu z "Błękitnego 24" krążącego nad sądem
(co wydaje mi się chyba najbardziej absurdalne, bowiem więcej korzyści
wynikałoby z krążenia TVN-owego helikoptera nad polskimi wsiami w celu
odstraszania ziemniaczanych stonek - o ile nie zostałby zestrzelony przez
mieszkańców wsi z obawy, że masońsko-syjonistyczna grupa agentów z TVN jakiś
nalot szykuje...)
Serial,
choć w zubożonej formule będzie głośny i niejednokrotnie przyćmi jeszcze
niejedno wydarzenie w Polsce. Kolejny odcinek zaplanowany na 4 marca - nie jest
to więc dobry termin na konferencje prasowe partii politycznych, nieudolne
promowanie przez PiS prof. Glińskiego czy na cokolwiek, co w swoim zamyśle ma
nadzieję na zaistnienie w mediach.
Miejmy
przy tym zaufanie do Watykanu, że wie o "naszym serialu" i terminu
wyboru nowego papieża nie ustali w dzień procesu Katarzyny W. ...
... bo wzniosłe "Habemus
papam" usłyszymy dopiero w
retransmisji nazajutrz.
Subskrybuj:
Posty (Atom)