sobota, 26 stycznia 2013

O naszych drogach najdroższych

Rysunek Andrzeja Mleczki

W ostatnim czasie za sprawą kontrowersyjnej wypowiedzi Posła Żmijana głośno zaczęło być o pomyśle wprowadzenia (obowiązkowych dla wszystkich) opłat za korzystanie z dróg krajowych. W atmosferze ciągłych skarg na wysokie opłaty za wątpliwej jakości autostrady, wiecznego marudzenia na stan naszych dróg, postawa pomysłodawcy zasługuje na prawdziwy podziw i uznanie.

Znaczna część społeczeństwa, znudzona już powtarzanymi dowcipami na temat naszej infrastruktury, opowieściami dotyczącymi kraterów na naszych asfaltach, które łudząco przypominają powierzchnie Marsa, słysząc z ust jednego z członków „kabaretu”, że należy za te „dobra” jeszcze płacić, zaczyna tarzać się ze śmiechu. Opowieść o nałożeniu opłat za korzystanie z naszych dróg krążyła po miastach, miasteczkach jak dobry żart. Poseł zadbał tym samym o dobre nastroje społeczne i pogodę ducha tej części społeczeństwa, która z dawką dystansu podchodzi do niektórych pomysłów naszych rządzących. Co z resztą? Z osobami, które „nie łapią” wysublimowanego poczucia humoru?

W silnych i dojrzałych demokracjach wyborcy cenią sobie władzę przewidywalną, ale stanowczą, kierującą się ogólnym interesem społecznym, ale niebojącą się decyzji niepopularnych, które z perspektywy czasu okazują się słuszne. Tak jak w ustrojach autorytarnych wódz winien mieć „silną rękę”, tak w ustrojach demokratycznych/ pseudodemokratycznych władza winna posiadać rękę ciepłą, delikatną, miłą w dotyku, ale pod żadnym pozorem nie zwiotczałą! Od czasu do czasu musi ona pogrozić społeczeństwu palcem, co by lud „na głowę” ręce nie wszedł!

Poseł Platformy Obywatelskiej będąc wiceszefem komisji infrastruktury zdawał sobie sprawę, że swoją wypowiedzią poruszenie wywoła. Wiedział, że równie dobrze może Ministrowi Środowiska zaproponować opłatę za każdy wydech i wydzielane przy tym CO2 dla każdego, kto w Polsce żyje i oddycha, a Ministrowi Kultury i Dziedzictwa Narodowego opłatę za każde niecenzuralne słowo wypowiedziane publicznie (zwłaszcza kierowcom „psioczącym” na stan dróg).

Głupie? Niepopularne? Równia pochyła gwarantująca upadek w kolejnych wyborach?
Niekoniecznie. Poseł nielękający się reakcji społecznej w tak newralgicznych punktach musi cechować się niezwykłym pokładem odwagi, swoistym heroizmem i bezkompromisowością w działaniu. Właśnie takich polityków potrzebujemy na samych szczytach władzy. Od dawna Tu-154M byłby wyrwany z garści Putina, wizy do USA zostałyby zniesione mimo niespełnionych przez nas norm, Gerard Deperdieu byłby obywatelem Polski, a nasz kraj byłby jedynym, który całkowicie zastąpił transport naziemny na powietrzny… bo tańszy.

wtorek, 15 stycznia 2013

Urodzeni w biało – czerwonych czepkach

Rysunek Andrzeja Mleczki

Jesteśmy największymi szczęściarzami! Od urodzenia trzymamy w garści los wygrany na loterii. Przychodząc na Świat na samym starcie trafiamy „szóstkę” w totka. Choć rodzimy się w bólach, krzykach i płaczu, nastaje w pewnym momencie czas, w którym uświadamiamy sobie, gdzie tak naprawdę jesteśmy. Następnie, kiedy nasza świadomość zaczyna stawiać swoje pierwsze nieporadne kroki, gdy nasza percepcja zaczyna się kształtować nagle doceniamy swoistą łaskawość losu. Możemy wreszcie wznieść dumnie ku górze dłonie i krzyknąć „Jesteśmy cholernymi farciarzami!”. Gdy nasza przytomność nie utonie w „litrach” endorfiny, nasze nogi nie ugną się pod ciężarem emocji, rozejrzymy się wokół siebie jeszcze raz, zobaczymy dookoła tureckie kebaby, francuskie supermarkety, a na ulicach 30- letnie Volkswageny i z nieustającym rumieńcem na twarzy, trzęsącym się z przejęcia głosem, cichutko powiemy: „Tak jesteśmy w Polsce, a ja mogę zwać się Polakiem, bowiem właśnie tu się urodziłem…”. Możemy tak stać i rozglądając się dookoła, a przydługawym rękawem swetra „Made in China” otrzeć łzę, która bynajmniej nie jest powodem do wstydu. Ta chwila wymaga wzruszenia.

Jako dojrzali ludzie, dumni ze swoich zdolności trafnego postrzegania rzeczywistości mamy ochotę swoją radość wykrzyczeć, czekamy na wyrobienie dowodu osobistego, co by ugruntowić swoją przynależność do tego królestwa. Z czasem zaczynamy doceniać coraz więcej. Mimo feralnego umiejscowienia terytorialnego (tkwienie w Europie pomiędzy Niemcami, a Rosją, to tak jak siedzieć na ławce na ciemnym osiedlu obok Adolfa Hitlera i Józefa Stalina w czarnej, żydowskiej mycce w koszulce „wróg socjalizmu” podśpiewując „wąsy noszą tylko homosie…”) jesteśmy dumnym społeczeństwem nielękającym się większych i z pozoru silniejszych. Codziennie możemy włączać TV, gdzie po opłaceniu obowiązkowego abonamentu i horrendalnych sum za telewizję kablową/satelitarną może nie obejrzymy największych wydarzeń sportowych na Świecie, które dostępne są w otwartej telewizji w Hondurasie i Zambii, może nie zawsze dane nam będzie zobaczyć Polską Reprezentacje piłki nożnej w Eliminacjach do Mistrzostw Świata, może nie do końca mamy do czynienia z rzetelnymi informacjami na temat tego, co dzieje się w makro-polityce, co dzieje się w Syrii, w strefie Gazy, mamy natomiast coś więcej, coś na co pozwolić sobie może tylko najszczęśliwszy kraj: rozrywka 24 godziny na dobę.

Tabloizacja mediów nastąpiła już dawno. Nawet tych opiniotwórczych. Na poważnych (wydawałoby się) portalach internetowych czytamy o nowej sesji Natalii Siwiec, oglądamy zdjęcia Dody w kolejnej „zaskakującej” kreacji, zastanawiamy się czy drugoplanowa aktorka „M jak Miłość” jest w ciąży i czy statysta z 3000. odcinka klanu pobił dziennikarza czy tylko pogroził mu palcem. I który to był palec?!

Może jest to forma rozrywki rodem z poodrzucanych scen ramówki kanału „Tele 5”, ale czytamy, oglądamy, śledzimy, zastanawiając się co będzie dalej? Czy partner drugoplanowej aktorki „M jak Miłość” dowiadując się o swoim nadchodzącym ojcostwie zamieni swoje dotychczasowe ulubione auto na bardziej rodzinne? A może kupi drugie, nie sprzedając starego?! I będzie miał dwa auta! W dobie kryzysu! Cała Polska będzie „nosiła” ciążę drugoplanowej aktorki „M jak Miłość” wspólnie z nią i to wszystko z bezpardonową  nadzieją, że „FAKT” pokusi się o relację na „żywo” z samego porodu!

A gdy jednak złapiemy się na zbyt dalekiej ucieczce w bezmyślność i będziemy chcieli zaznać trochę kultury, sprezentować sobie bilet powrotny do świata myśli i refleksji włączymy programy informacyjne…

I bach! Kolejne uderzenie kilkukilowym młotem w głowę z jasnym przekazem: „żyjesz w szczęśliwym kraju”! Nie dowiemy się bowiem jakie są prawdziwe bolączki dzisiejszego Świata, ba! nie dowiemy się jakie są bolączki naszej miodnej krainy. Polityka krajowa stała się bowiem swoistą śmierdzącą stołówką (jaką pamiętamy z podstawówki), wielką kuchnią z niechlujnie przygotowaną kartą dań, która składa się z samych podgrzewanych, tłustych kawałków zepsutego mięsa. Jeśli poczujemy potrzebę dowiedzenia się czegoś o naszej polityce, to decydujemy się na wejście do takiej mało gustownie udekorowanej sali, z kolorowymi, sflaczałymi balonami w rogach, które są pozostałością po jakimś kiczowatym weselu, otrzymujemy odgrzanego kotleta w postaci tematów, które wałkowane są już od lat i to wszystko w dodatku bez prawa do zwrócenia posiłku (nie w sensie gastrycznym rzecz jasna, to zdaje się być naturalnym procesem przyczynowo – skutkowym), dostajemy brudne sztućce i lekko sfermentowany kompot, by wszystko móc jakoś bezboleśnie przełknąć.

Jak ta karta dań wygląda? W krajach mniej szczęśliwych od nas tematami przewodnimi są: podatki, problemy demograficzne, co za tym idzie problemy z systemem emerytalnym, zadłużenie społeczne i państwowe, walka z realnym alkoholizmem i narkomanią, poprawa stanu służby zdrowia i szkolnictwa.

Tematy przewodnie w kraju szczęśliwym, Polską zwanym? Eutanazja, aborcja, obecność krzyża w Sejmie, legalizacja „marichunaen”, przejście posłów PiS do Solidarnej Polski, z Solidarnej Polski do PSL-u, z PSL-u do Platformy, z Platformy do biznesu…

Tygodniami śledzimy walki prawicy z lewicą w sprawie eutanazji i aborcji, przeżuwamy otrzymany kotlet, używamy siekaczy, i kłów, by rozerwać go choć na kawałki, po czym  próbujemy go połknąć z pomocą sfermentowanego kompotu, powstrzymujemy odruchy wymiotne, ale nie poddajemy się, żujemy, międlimy aż nagle zalani potem wypluwamy i stwierdzamy: „może innym razem…”.

Czekamy na kolejny rarytas, specjalność szefa naszej stołówki. Krzyż w Sejmie.
No i słyszymy:

- że w ogóle nie powinien on tam zawisnąć i należy go najszybciej zdjąć, zdeptać oraz spalić.
 inni:
- że jeden krzyż to mało, bowiem cała ściana winna być obklejona: ile posłów – tyle Jezusów, no i
Maryi nie można dyskryminować! co by znowu ataków na Kościół nie było, że niby rzekomo szowinizmem zalatuje i marginalizuje kobiety. Maryj obok Jezusów też 460 poprzyklejać!
Co za tym idzie mamy gwarancję na śledzenie dzień po dniu rozterek Ruchu Palikota – bo przecież walka z Kościołem - owszem ważna sprawa i na Maryję w Sejmie zgody Ruchu nie będzie, ale z drugiej strony parytety, więc jeśli Jezus jest to i Maryja winna wisieć!

I  przeżuwamy, międlimy, wypluwamy: „no może za rok to przełkniemy”. Czekamy na dokładkę licząc, że trafi się lepszy kawałek.

O legalizacji marichunaen słyszymy:
- no, że wszystko dla ludzi, że przecież alkohol szkodliwszy, że to zdrowie samo, że lekarstwo i że marichunaen nie uzależnia fizycznie tylko psychicznie jedynie i że już papierosy gorsze, że w ogóle skręt to powinno się zamiast witaminy C spożywać.
Ale też:
 - że to furtka do heroiny, nekrofilii i kleptomanii, że po legalizacji klimat się ociepli, a że pandy na wymarciu i że STOP legalizacji!

I żujemy, żujemy… prawica, że skandal, lewica, że wybawienie ta legalizacja. Wypluwamy…

Coś na deser może… Mamy bezwstydną nadzieję, że przynajmniej jakąś bitą śmietaną usta uraczymy. Obiecujemy sobie nie narzekać na lekko sproszkowaną konsystencję i od grymasów się powstrzymamy, że z mleka niemieckiego, nie z polskiego - najzdrowszego. Co dostajemy? Bach! kotlet kolejny, zmielony starannie, ciepły, skwierczący zalotnie…
Polityczne transfery – z dumnym podpisem.

Temat naszych mediów ważniejszy od samych ustaw uchwalanych w naszej szanownej Izbie. Nieważne, że kontrowersyjna ustawa w sprawie GMO przechodzi, istotne i godne wzmianki natomiast, że minister Nowak uśmiechnął się do ministra Sawickiego, ale ten drugi grobową twarz przy tym posiadał i pewnie koalicja na włosku...

I tak słuchamy o transferach politycznych i tych realnych i tych domniemanych…
Międlimy, gryziemy, pięści z zaangażowania zaciskamy, pośladki spinamy, kolorów na twarzy
nabieramy, kompot już w garści trzymamy, ale wypluwamy…
Wyłączamy telewizor…. Odchodzimy od stołu.

Wychodzimy ze stołówki nie do końca najedzeni, ale stwierdzamy, że w gruncie rzeczy to fajnie było… ta zabawa z żylastym kotletem nawet pasjonująca się okazywała… Odgrzewane kotlety najlepsze nie były, ale ponoć (ponoć - bo w TV o tym dużo nie mówią) w Afryce nic nie jedzą. Odpływamy w rozkoszy, płyniemy w nurcie swoich wspomnień i sentymentu. Nagle coś przerywa…

Drrr… telefon.

- Wuj z Berlina? …No cześć Wujku. Co tam? A tak w ogóle, to ja będę płacił za tę rozmowę połowę? Bo wiesz nas w Polsce nie stać na…
- O czym ty mówisz?! Jak to, co słychać?! Nie mówili u was w TV?  Te oszołomy z  
Korei Północnej planują…

…. (POŁĄCZENIE ZOSTAŁO PRZERWANE)

piątek, 4 stycznia 2013

"W tym domu pożar już raczej nie wypali"?

Rysunek Andrzeja Mleczki

Czym jest dziś kontrowersja? Gdzie wyznaczyliśmy sobie swoiste słupy graniczne, których przekroczenie zapewni zszokowanie publiki na tyle, by móc stwierdzić: „kurczę, ja to dopiero jestem kontrowersyjny!”. A może tych słupów już po prostu nie ma?

Kiedyś było łatwiej (że pozwolę sobie na malkontencką retorykę podstarzałego sympatyka systemu komunistycznego). Nie dlatego, że komuna była, że cenzura i wszystko co było robione wbrew woli władzy było kontrowersyjne  Dlatego raczej, że mentalność była inna, potrzeby, a już na pewno nasz ogólnospołeczny apetyt na sensację.

Od wieków kontrowersja była wykorzystywana przez artystów. Świat sztuki i muzyki od lat czerpał korzyści z faktu, że wzbudzanie sensacji poprzez własną twórczość nie tylko nakreśla nowe kanony, ale powoduje, że „się dużo o ich twórcach mówi” – im większa kontrowersja, tym większy rozgłos. Na wykorzystywanie emocji w innych branżach trzeba było poczekać… do czasu znalezienia dobrego „przekaźnika”. 

W ubiegłym stuleciu przeżywaliśmy „wielkie bum” rozwoju mediów, które stały się głównym nośnikiem informacji. Okazały się one jednocześnie naszym „oswajatorem” z ludźmi dziwnymi, zdarzeniami anormalnymi i ze wszystkim tym, co mogło szokować. Przed rozkwitem mediów masowych sensacją we wsi był fakt, że Zenek spod sklepu wypił litr wódki, po czym poszedł swoją świeżo naostrzoną siekierką rąbać drzewo. Cała wieś mogła ochrzcić go „kontrowersyjnym Zenkiem”, co by go zwykłym idiotą nie nazywać. Gdy prasa, radio, TV stały się naszym głównym informatorem o stanie naszego ogólnego jestestwa, naszych zwyczajów, odchyleń i patologii, dowiedzieliśmy się, że nasi sąsiedzi wcale kontrowersyjni nie są… tylko to jacyś spokojni, nudni ludzie są… którzy od czasu do czasu robią coś… najwyżej nietypowego. Zaczęliśmy częściej słyszeć o wymyślnych morderstwach, przypadkach kanibalizmu, pedofilii, nekrofilii, które jeszcze na początku mroziły krew w żyłach, po czym dzięki ulepszeniu radia poprzez wizję oglądaliśmy w TV filmy, w których liczba „trupów” sięgała już setek, a nawet tysięcy. Sceny intymne w filmowych projekcjach, choć na początku ograniczyły się do namiętnych pocałunków „najodważniejszych aktorów w branży”, później zaczęły nabierać coraz bardziej erotycznego wydźwięku, by skończyć na przekazie czysto pornograficznym. Programy telewizyjne przestały być już szablonowe, a pozwalały sobie na coraz więcej spontaniczności, co wiązało się z zaskoczeniem, szokiem i szczyptą kontrowersji. Granice z roku na rok były przekraczane. Coraz mniej mieliśmy tematów tabu. Coraz więcej otwartości, swobody i szeroko rozumianego liberalizmu światopoglądowego.

Nie chciałbym rozwlekać się nad dokładną analizą czasów minionych, malować wymownych planów, które niczym mapy historyczne będą przedstawiać sukcesywne przesuwanie granic, ponieważ jakbym fachowo i profesjonalnie tego nie zrobił… i tak okazałoby się to zbyt powierzchowne. Dlatego zamiast skupiać się na samej ewolucji zjawiska „kontrowersji”, łatwiej spojrzeć w nasze wielkie lustro i zadać sobie pytanie: „a jak to wygląda wszystko teraz?”.     

„Samozwańczych dadaistów” mamy wszędzie. Już nie tylko w sztuce, muzyce, ale i filmie, literaturze, dziennikarstwie, sporcie, biznesie, reklamie... a nawet w Sejmie. Na zrywaniu z tradycją i kanonem można po prostu dobrze zarobić. Wszystko co inne, a najlepiej kontrowersyjne ma szanse wybić się i wystąpić przed szereg. Problem w tym, że z tym wychodzeniem przed szereg już jakoś trudniej. Gdzie byśmy swej nogi nie postawili, okaże się, że tam już jakiś ślad widnieje…

W sztuce, wydawałoby się, mieliśmy do czynienia ze wszystkim, co mogłoby szokować.  Do momentu, gdy Świat nie poznał doktora Von Hagensa, który poprzez plastynację wykorzystywał ciała zwierząt oraz ludzi do swoich wystaw. Dużo mówiło się o wątpliwym pochodzeniu owych ciał, o kierunku w jaką sztuka podąża, ale jak się później okazało, Pan Von Hagens nie jest jedynym „artystą” balansującym na granicy dobrego smaku w sztuce.

W muzyce mieliśmy Madonnę i Marilyna Mansona i wydawało nam się to wówczas delikatnie rzecz ujmując… oryginalne. Dziś ich „pomysły” są powielane i „ostrzone” przez młode zespoły, grupy black – metolowe drą Biblię, zjadają ją popijając wszystko koźlęcą krwią z kielicha, na którym widnieje estetycznie wyryty pentagram. W muzyka pop od samej muzyki ważniejszy jest przekaz erotyczny, który lawiruje na granicy sektora porno. A sam image niektórych „artystek” można pomylić z wyżej wymienioną branżą.  W filmie trudno o doszukanie się jakiejkolwiek granicy. Produkcje typu „Ludzka stonoga”, „Serbski Film” mające swoje premiery dosyć niedawno, tak wysoko zawiesiły poprzeczkę tym, którzy aspirują o miano „kontrowersyjnego scenarzysty/ reżysera”, że trudno wyobrazić sobie już jakiś „efektowny skok". Pomysł zjednoczenia kilku osób w jeden układ pokarmowy mógł wywołać pewien niesmak… ale nie wszystkim wydało się to „kontrowersyjne”. Grupa bohaterów „Jackass” bowiem od lat przyzwyczaja do tego, że można być zdolnym do wszystkiego.

Sport przestał być jedynie wyścigiem o jak najlepsze osiągnięcia. Stał się jednocześnie walką o zrobienie ze swojego nazwiska pewnego rodzaju marki. Marki głośnej, krzykliwej, która będzie kojarzyć się nie tylko z wynikami sportowymi, ale również ze sposobem bycia – nieszablonowym. Pan Balotelli może nie jest największą gwiazdą ligi angielskiej, ale na pewno najjaskrawszą. Częściej niż o jego bramkach czy asystach słyszymy o fajerwerkach puszczanych przez niego we własnej łazience, nielegalnym wtargnięciu do kobiecego więzienia itp. Najwięksi sportowcy stali się celebrytami, walczą o ten sam kawałek chleba (czyt. wartość na rynku reklamy) co aktorzy czy piosenkarze. Sama reklama też musi być zatem bardziej nachalna, bardziej szokująca, by można było ją w ogóle dostrzec. Czy tam słowo „kontrowersja” już nie istnieje? Pewnie istnieje, ale o wywołaniu „szoku” jest już nieporównywalnie trudniej, niż było to możliwe kilka lat temu.

Politycy? Nigdy marketing w polityce nie był tak ważny, jak teraz. To niesie za sobą chęć bycia najgłośniejszym, najpopularniejszym, by przebić się do najważniejszych programów informacyjnych w kraju. Na tej płaszczyźnie również wiele już zrobiono, głównie dzięki Ś.P. Andrzejowi Lepperowi, Panu Januszowi Palikotowi czy Januszowi Korwinowi Mikke. Można zrobić więcej?

Skoro tak rozciągnęliśmy granice i to na wszelkich możliwych powierzchniach, doprowadzamy do zjałowienia rozrywki, ale również swoich emocji. Wszystko okazuje nam się już bowiem poznane, pospolite, dawno przerabiane. Semantyka wyrażeń „dziwne”, „kontrowersyjne” nie będzie mogła być podparta praktycznymi przykładami, a ci którzy z kontrowersji do tej pory żyli będą musieli się przebranżowić. 


A może jeszcze wiele przed nami?