niedziela, 26 stycznia 2014

Ale traktujmy się poważnie



Niezaprzeczalnym faktem stało się, że już od dobrych kilku lat do czynienia mamy z nowotworową tabloizacją mediów. Te opiniotwórcze, których słuchanie, czytanie wskazywało jeszcze niegdyś na egzystowanie na najwyższym szczeblu hierarchii społecznej, dziś bez krzty zażenowania informują swoich widzów, słuchaczy i czytelników o kolorze bielizny gwiazd pop na gali wręczenia nagród, których wartość i prestiż porównywalny jest z rzeczywistym wkładem owych "gwiazd" w muzyczny dorobek naszego Narodu - tak zacnego skądinąd. 

Trudno mieć pretensje do dyrektorów programowych, redaktorów naczelnych, czy wydawców, skoro taka tendencja jest jedynie lustrem naszych oczekiwań i zainteresowań. Niejeden z nas komentując z pogardą kolejny tytuł w gazecie, dotyczący imprezowego życia drugoplanowej postaci drugorzędnego serialu, drugorzędnej stacji telewizyjnej, przerzuci kartkę na drugą stronę, by za chwilę, (gdy tylko nikt nie patrzy) dowiedzieć się ile rzeczywiście wypiła i czy afery żadnej nie było. Nie ma się czego wstydzić, bo w trakcie rozmowy z... kimkolwiek dowiemy się, że nie sami w tę plastikową pułapkę wpadamy:


- oj już nie mają o czym pisać. Poważnymi rzeczami się powinni zająć, Rząd prześwietlać, kontrolować, a nie o tej pseudocelebtrytce pisać... Kto chce tym interesować w ogóle? czytać to?

- ma Pani zupełną rację. Takimi tematami to chyba specjalnie nas karmią, żebyśmy świadomi tego, co się w Państwie dzieje nie byli. Tym bardziej, że owszem wypiła tam trochę piszą, ale do samochodu po pijaku nie wsiadła.

- a kto ją tam wie. Podobno alkoholiczka permanentna. Wcześniej pisali, że ona rzadko na trzeźwo w ogóle za kierownicę wsiada, bo tak się prowadzić boi... prawo jazdy niby ma, ale kupione pewnie, bo przecież w takim skorumpowanym kraju żyjemy.

- tak tak, chyba regularnie ona pije. Czystą piszą. No ale już chyba tego swojego nie zdradza. Na tej imprezie też z nim była.

- była, ale razem ponoć nie wyszli. Oj bzdurami takimi się zajmują, no ja nie wiem po co to o tym pisać. Kto to czyta? Kto to czyta?

- wie Pani, że też się zastanawiam... Idioci jacyś takie bzdury czytują.


Nasza natura, choć trochę próżna - trochę zabawna, na pewnym szczeblu nie staje się na szczęście niebezpieczną grą ciągnącą za sobą poważniejsze konsekwencje (poza tym oczywiście, że wiele medialnych doniesień ma znamiona zwykłych pomówień). Problem zaczyna się, gdy jako społeczeństwo zidiociejemy na tyle, że zatracimy  zdolność do rozróżniania informacji ważnych, nieistotnych i tych, których nie warto rozgłaszać, bo a nuż się komuś spodobają i użyje ich do złych celów.


Zagrożenie z  kompletnego przewartościowania naszego postrzegania rzeczywistości i przejście na "tabloidowe" myślenie jest takie, że nie będą na tym zbijać kapitału jedynie media, ale również politycy -  a tego chyba nie lubimy. Gdy pewne sfery życia, ich dziedziny, kompetencje, staną się dla nas praktycznie bez znaczenia, lub zaczną sie po prostu zacierać, gdy ze wszystkiego robić będziemy sobie plebiscyt popularności i fajności, możemy poczuć się, któregoś dnia głupio, obudzić się z poczuciem "wyrolowania".


Nie od dziś wiadomo, że politykowi, którego lubimy jesteśmy w stanie wybaczyć o wiele więcej niż temu, który wydaje się być dla nas obojętny. Obecność polityka w programie rozrywkowym, na meczu "naszej" drużyny, czy na mszy, którą uważamy za ważną dla wzorowego katolika, powoduje, że zagłosujemy na niego o wiele chętniej, ba stwierdzimy, że skoro za Legią jest, to swój chłop! - pewnie na transporcie się zna. Dajmy szansę! Jeśli wystąpi w specjalnym odcinku "Familiady" i na koniec pomacha uroczo, to i może w Ministerstwie Zdrowia dałby radę. Niech spróbuje, w sumie fajny jest!


Jak wiemy "skala fajności" polityka na ogół jest mocno ograniczona. To banda kłamców i złodziei przecież. Każdy jest potencjalnym uosobieniem zła. Zadanie wzbudzenia jakiekolwiek zaufania mają zatem trudne. Jak można więc pójść na małe skróty?  Z tych bohaterów kolorowych gazet łapczywie skorzystać!


Dotychczasowe wybory pokazały, że znane nazwiska mimo wszystko jakoś przyciągają naszą uwagę nie wiedzieć czemu i niespecjalnie zastanawiamy się wtedy nad kompetencjami i merytoryczną wiedzą naszych kandydatów. Tegoroczne wybory do Parlamentu Europejskiego nie mogą być inne - gorsze jakieś.

 I tym razem partie walczyć będą o aktorów, sportowców, muzyków. My znowu się zdziwimy wyśmiejemy i... zagłosujemy.


- No patrz Halina, SLD na listę bierze tą Pazurową i myślą, że będą ludzie głosować... co oni za jakąś bandę skończonych durniów mają?! Komuniści je*ani!

- Masz rację Stefan. Za idiotów nas mają. Powiedz no ten wierszyk o komunistach i tych liściach. Lubię jak tak wyklinasz czerwoną hołotę!

- Dobra, dobra, Halina pamiętaj nie daj się im zwieźć. Wiem, że lubiłaś ją w You Can Dance, jak tam jurorowała, ale to wybory do Europarlamentu Halina, poważna sprawa.

Hm... Maciej Żurawski?! Kurde za te cztery gole w meczu Celticu z Dunfermilne i bramki dla "naszych" to mu się należy


ŻURAWSKI MACIEJ     X  



środa, 8 stycznia 2014

Fakty autentyczne na zmyślonej fikcji oparte


Od tygodni miodna kraina, Polską zwana, została po raz kolejny czarną peleryną belzebuba przykryta. Nie za sprawą szatańskich poczynań Hello Kitty, czy działań Janusza Palikota, ale pojęcia, które większość z nas poznało stosunkowo niedawno, a mianowicie - GENDER.

Ten obco brzmiący termin czytany przez hierarchów Kościoła w sposób różny: /dżender/, /gendżer/ (by fonetycznie sugerować konotacje eugeniczne), aż wreszcie /dendżer/ (co chyba najbardziej na niebezpieczeństwo wskazuje) pojawia się już wszędzie, w prasie, radiu, telewizji, internecie... a zwłaszcza w kościele. To chyba najwyższy czas, by na blogu nonkonformisty owe plugastwo zawidniało.

O ile samo pojęcie zna już każdy, o tyle sformułowanie odpowiedniej definicji, pod którą z czystym sumieniem podpisałyby się wszystkie ideologiczne frakcje, wydaje się trudniejsze niż udowodnienie, że Anton LaVey w głębi duszy był wierzącym chrześcijaninem. Pozostaje więc podpisać się pod jedną z dotychczas obowiązujących definicji lub... napisać własną. Co zapewne mało zaskakujące - nonkonformista wybiera własną i broni jej z taką samą zawziętością jak prawica twierdząc, że jest to marksistowska ideologia niszcząca rodzinę, wypaczająca zdrowe wyobrażenie na temat płci, powodująca chaos w młodych umysłach, chwiejąca ich świadomością płciową, czy też lewica uważająca, iż to szansa na doprowadzenie do realnej równości płci, "odstereotypizowania" i ostatecznego równouprawnienia.

Etymologia terminu GENDER mylnie kojarzona jest z łacińskim słowem genus, a już na pewno trudno doszukiwać się w nim związku z angielskim podobnie brzmiącym słowem gender. By należycie skrupulatnie dotrzeć do genezy owego terminu, należy cofnąć się do czasów, w którym ludzie odkryli, że werbalna forma komunikacji może okazać się przełomowa w codziennym funkcjonowaniu,  dochodząc do wniosku, że nie wszystko da się w odpowiedni sposób przekazać gestami - co bez wątpienia potwierdzić może Thamsanqa Jantjies. Wówczas, kiedy tylko nie wiedziano, jak nazwać coś obrzydliwego, ohydnego i odrażającego - mówiono po prostu /dżender/. Nie brakuje wiarygodnych plotek, że ponoć Adam z Ewą w ten właśnie sposób, po kryjomu, nazywali rajskiego węża - tak, by ten oczywiście tego nie usłyszał. Po latach ewolucji języków, internacjonalne słowo stało się słowem zakazanym i przeklętym - tym chętniej zaczerpnięte zostało przez środowiska satanistyczne. Sześć liter, sześć głosek i co najmroczniejsze - sześć głosek w trakcie czytania słowa od tyłu, było wystarczająco wymowne. Atrakcyjność słowa pod względem łatwego wyłonienia z niej symbolicznej liczy 666 nie pozostawiała środowiskom żadnych złudzeń. Mało skomplikowany rebus polegający na zamianie G na S, E na Z, N na A, D na T, E na A, R  na N potwierdził jedynie skąd owe słowo się tak naprawdę wywodzi. W ten właśnie sposób /dżender/zostało przywłaszczone przez siły zła, do momentu, gdy nie zaczęto używać go jako swoistego zaklęcia sprowadzającego niezliczone nieszczęścia. Istnieje duże prawdopodobieństwo, że /dżender/ miał wpływ na całe zło, które nas spotkało. Wszelkie konflikty zbrojne, zabójstwo JFK, Atak na WTC, wojna domowa w Syrii, żywioły, katastrofy, pedofilia, aborcja, eutanazja, Justin Bieber. Wszystko, co osłabiło nas demograficznie, cywilizacyjnie, intelektualnie, czy kulturowo. Wykluczam jedynie Smoleńsk - tam był  trotyl.

Bogota, choć z pewnością nie do końca chlubna geneza terminu gender nie może przecież oznaczać dziś nic lepszego. Dalej niszczy nas od zewnątrz jak i od środka. Nie niszczy jedynie rodziny (co wydaje się być oczywiste), ale niszczy również Kościół.

/Dendżer/ stoi przede wszystkim w całkowitej opozycji do słów z listu do Efezjan: "Żony niechaj będą poddane swym mężom, jak Panu, bo mąż jest głową żony, jak i Chrystus - Głową Kościoła" - kwintesencji patriarchalnego charakteru wiary chrześcijańskiej.  W tym właśnie momencie należy spojrzeć na problem z największą powagą. Maskulinizacyjny trend Kościoła Katolickiego w dzisiejszym nowoczesnym społeczeństwie może razić, ale cóż, taka tradycja. Ewa "powstała" z żebra, Jezus wybrał 12 apostołów, żadnej apostołki, cała hierarchia kościoła kipi od testosteronu, a kobietę można spotkać jedynie w kuchni na plebanii. Podnosząc rangę jej funkcji przypuśćmy, że lud proboszczom bez spasłych brzuchów jakoś nie ufa. Ta specyficzna forma dominacji jednej płci w KK, która obca jest nawet jednostkom wojskowym, staje dziś do walki. Otrzepuje się z kurzu po ostatnich pedofilskich wybrykach, podnosi głowę i chce walki, walki o prawdziwą rodzinę. Jakim orężem? Ano tradycyjnie, patologicznymi, skrajnymi przykładami. Definicja Gender wg KK jest bowiem prosta: "gender bracia i siostry, to tłumaczenie dzieciom, by same wybierały płeć, poprzez zakładanie chłopcom sukienek i obserwację, czy aby na pewno czują się w nich nieswojo". Ta definicja niestety wielu wydaje się wystarczać.

Jakiej powagi i rzeczowej dyskusji możemy oczekiwać, gdy po drugiej stronie feminizm ma twarz Katarzyny Bratkowskiej...