środa, 10 września 2014

...a zostawił zapłakaną.



Towarzyszy nam poczucie osierocenia. Choć zapowiadało się na to od pewnego czasu, oficjalna informacja o wyborze Donalda Tuska na Szefa Rady Europejskiej nie pozostawiła już  żadnych złudzeń. Klamka zapadła. Premier składa dymisję i wyjeżdża do pracy na Zachód, tak jak każdego miesiąca robi to tysiące Polaków.

Przez łzy rozgoryczenia powtarzamy „tam będzie mu lepiej, nie będzie już cierpiał”, poklepujemy się wzajemnie, przekonując, że jest to wielkie wyróżnienie, sukces osobisty Pana Donalda, jak i nasz, narodowy – Polak Szefem Europy!
Nagle znów wraca moment refleksji i nostalgii, bo tutaj go przecież zabraknie. Wszak się nie rozdwoi. Nikt nie otrze naszej gorzkiej łzy, nikt nie powie jak żyć, nikt tak nie przeprosi jak on. [Ach jak on przepraszał...]

Będzie nam tego brakowało. Mamy więc nieodpartą ochotę spakować walizki i jechać za nim. Choćby już... bez  ciężkiego bagażu, ale wciąż z niezaspokojonymi oczekiwaniami i rozpalonymi nadziejami.
W uszach nadal brzmi nam spot z 2007 roku i jego pełne troski słowa: „Przez ostatnie 2 lata za chlebem wyjechało prawie 2 miliony Polaków” - i nawet największym sceptykom nie przyszło 7 lat temu do głowy, że sam do wspomnianej grupy dołączy. Tym bardziej, że w tym samym spocie mowa była o tym, że „już niedługo Polacy zaczną wracać z emigracji, bo praca tu zacznie się opłacać.” 

Tymczasem przyszłe zarobki naszego reprezentanta, przyszła emerytura (nie ZUS-owska rzecz jasna) powodują, że dotychczasowa jego pensja może być przezeń traktowana jak „wyprawka” na biwak do Brukseli, nowy garnitur, koszula, buty i komplet krawatów.
Tak bardzo przekaz owego spotu się dezaktualizował, tak bardzo los okazał się przewrotny.
Napływają łzy raz kolejny... rozgoryczenie, żal, bezradność, strach przed jutrem.
„Może jakoś się to wszystko ułoży...”, „może Donald wróci, zatęskni...”. Nasza afirmacja niestety nagminnie przerywana jest kolejnymi przekazami, że Premier się cieszy, na domiar złego nie dostrzegamy w jego oczach tego samego smutku, co w naszych. Czujemy, że związek się rozpada, a partner zamyka za sobą drzwi we w spaniałym nastroju. Poczucie żalu miesza się z poczuciem rozczarowania i zdrady. Każde jego słowo zaczyna brzmieć jakoś irytująco... nagle... staje się rzecz jeszcze straszniejsza... Pan Premier przestaje mówić po polsku... co traktujemy jako swoisty policzek, przechodzi na język obcy... marszczymy brwi, wsłuchujemy się w jakim to języku daje nam kolejnego kuksańca? – i słyszmy znajomo brzmiące „Aj łil polisz maj inglisz”, czekamy na jakieś potwierdzenie naszych przypuszczeń, że był to język angielski. Tak, mamy już pewność, widzimy na pasku  informację, że Premier chce wypolerować swój angielski, by być w pełni gotowy do sprawowania nowej funkcji. Dochodzi do nas jeszcze premierowskie „dont łory” - niestety nie skierowane do nas... szkoda, potrzebowalibyśmy tego, zwłaszcza teraz.

Przestajemy widzieć kolejne doniesienia, bo znów do oczu napływają łzy ograniczając naszą widoczność do zera absolutnego, kładziemy się, uginając kolana, chowając głowę w rękach... Co dalej?

Zostajemy sierotami, którym zostają jedynie wspomnienia i …
pokaźny spadek...

RZECZYWISTOŚĆ.