sobota, 10 stycznia 2015

"Gdy wiara w Boga zabiera życie ludziom, co zamiast Niego znaleźli religię" Update 1.0


Przyglądając się (nawet nie nad wyraz wnikliwie) minionym (jak i tym aktualnym) konfliktom zbrojnym, masowym mordom, zamachom, nie trudno odnieść wrażenia, że często wywodzą się z tych samych punktów zapalanych. Nie mam tu oczywiście na myśli niezrównoważenia psychicznego samych agresorów (choć w wielu przypadkach czynnik ten jest dosyć znaczący), ale raczej ich ideologiczne przekonanie mobilizujące ich do owego działania. Pomijając więc stan emocjonalny, chorą ambicję, czy prozaicznie brzmiącą chęć zdobyczy terytorialnych i materialnych, zabijają oni w imię czystości etnicznej, kulturowej i religijnej.

W tle trwających obecnie ponad trzydziestu konfliktów zbrojnych na całym Świecie, które prowadzone są na różnych frontach (głównie w Azji i Afryce) słyszymy o pojedynczych zamachach. 
Ten o największej sile rażenia w ostatnim czasie miał miejsce 22 lipca 2011 roku. Zamachowiec Anders Brevik realizując skrzętnie przygotowywany przez 3 lata plan, zabił 77 osób detonując bombę w Oslo i strzelając na wyspie Utoya do młodzieżówki Norweskiej Partii Pracy. Po pierwszym przesłuchaniu zamachowca, wszyscy jednogłośnie okrzyknęli go prawicowym fundamentalistą kierującym się ideologią nazizmu  (chociażby w aspekcie troski o zachowanie czystości kulturowej). Norweg tłumaczył, że jego działanie będzie zrozumiane przez Europejczyków dopiero za kilkadziesiąt lat, gdy ekspansja Islamu w Europie będzie tak silna, że Stary Kontynent tracić będzie swoją chrześcijańską tożsamość, która od setek lat była tak silnie zakorzeniona. Trudno nazwać go fanatykiem religijnym i współczesnym krzyżowcem- zwłaszcza dlatego, że informacje na temat Brevika nie pozwalają określić go jako człowieka ściśle związanego z ruchem chrześcijańskim (choćby poprzez kontakty z masonerią). Coś czego kwestionować się  nie da, a co zostało zapisane w jego osobistym „Mein Kampf”, to nienawiść do Islamu i kultury muzułmańskiej. Przypisywana mu skrajna prawicowość kłóci się jednak z jego poparciem dla zintegrowanej Europy. Niełatwo więc o jasną ideologiczną kategoryzację Brevika, ale bez wątpienia jego wyznaniowo-etniczna nienawiść była podstawą do jego agresji. Stał się więc słusznie symbolem dzisiejszego terroryzmu wywodzącego się z chorych idei, uprzedzeń oraz ksenofobii. Nie był obrońcą (jak się sam siebie mógł określać), był bezdyskusyjnie agresorem.    

Masakra w Monachium z 1972 roku w czasie letnich Igrzysk Olimpijskich, Atak z 11 września, wojny na Bałkanach, konflikt bliskowschodni to wydarzenia z ostatnich lat, a przecież to "kropla w krwawym morzu" wszystkich ofiar kulturowo-religijnych sporów w naszych dziejach, a z którymi Świat borykać się będzie zawsze, bowiem radykalizm najłatwiej budować na gruncie religijnym. Zarazem ekstremizm ten, jest najbardziej niebezpieczny – bo cóż daje większą odwagę w "heroicznym" i najdalej posuniętym działaniu, niż rzekomy jego boski wymiar?
Skonfliktowana przez wieki Europa ujednoliciła się przed laty kulturowo i religijnie na tyle, że do otwartych konfliktów zbrojnych na skalę wojny palestyńsko-izraelskiej już nie dochodzi. Unia Europejska od lat kształtuje kontynent w jedną skonsolidowaną masę, wolną od konfliktów, za to pielęgnując takie wartości jak tolerancja i wspólny dialog - stąd między innymi zgoda na rozwój europejskiego islamu. Czy jesteśmy gotowi na tak daleko posuniętą multikulturowość na relatywnie małym obszarze jakim jest Stary Kontynent?
Terroryzm oraz zamachy, które miały miejsce w ostatnim czasie w Paryżu przypominają, że nie jest to łatwe. Zwłaszcza gdy dialogu trzeba szukać z islamskimi ekstremistami... Różnice kulturowe są wyraźne, a niebezpieczne robią się, gdy jedna ze stron zbyt mocno akcentuje swą odrębność i wąsko zakreśloną granicę za którą widnieje swoista tabliczka "obraza uczuć religijnych".  

Problem pojawić się może wtedy, gdy religia muzułmańska przestanie funkcjonować w Europie na zasadzie mniejszości, a stanie się (co przewidują prognozy europejskich futurologów) silną alternatywą dla chrześcijaństwa. Gdy jedna ze stron będzie bała się otworzyć usta, by nie obrazić uczuć religijnych tych drugich. Gdy media w obawie przed eskalacją kulturowych konfliktów (lub o własne bezpieczeństwo) obawiać się będzie emisji poszczególnych materiałów. Gdy wszyscy ze strachu unikać będziemy satyry, karykatur... żartu. Aż wreszcie, gdy nie-muzułańscy mężczyźni widząc swoje nie-muzułmańskie kobiety odziane w skąpe szaty będą je natychmiast prosić, by przebrały się w coś bardziej przypominający chijab lub chador, bo sąsiad Abdul Hamid może poczuć się urażony.

Chyba, że przestaniemy patrzeć na siebie wrogo i bez uprzedzeń. Chyba, że takie same prawa będą dotyczyć nas w Teheranie czy Rijadzie, co "przyjezdnych" w Paryżu czy Berlinie. A może do tego czasu ewolucja przyspieszy na tyle, że człowiek przestanie stawiać religię ponad Boga oraz zdrowy rozsądek i pozwoli na to, by meczet stał kilka metrów od kościoła katolickiego, nie zasłaniając przy tym stojącej z tyłu żydowskiej synagogi?



2 komentarze:

  1. Mistrzu puenty!
    Trzeba miec naprawde talent, zeby w jednym zdaniu zawrzec kwintesencje tak skomplikowanego problemu, ktory wlasciwie problemem nie powinien byc.
    I co tu jeszcze komentowac?

    OdpowiedzUsuń
  2. Ekspansję do Teheranu czy Rijadu naszego, tj. europejskiego rozumienia stosunków społecznych - tego, w którym poszanowanie pluralizmu życia społecznego i mile widziana multikulturowość odgrywają zasadniczą rolę, udaremniają Stany Zjednoczone swoją polityką w tamtejszym regionie. Potomkowie Arabów i Persów doświadczeni przez wojny walą do Europy drzwiami i oknami, bo tu jest bezpiecznie. Myślę, że woleliby zapewnić sobie poczucie bezpieczeństwa w kraju swoich przodków. Ale dlaczego nie są w stanie tego zrobić? Może ktoś się tam im wtrąca? Może właśnie USA, bez którego wsparcia Izrael znowu zniknąłby z mapy i zamiast starcia cywilizacyjnego mielibyśmy być może różne bliskowschodnie konflikty regionalne ale nie transatlantyckie. Amerykanie robią nam świństwa za plecami dlatego, że zabrnęli za daleko i teraz bojąc się odwetu, muszą trzymać rękę na pulsie. Ale też dlatego, że, jak zresztą zasadnie się przyjmuje, miejsce judaizmu także jest w Jerozolimie.

    Natomiast, niezależnie od przedstawionej przeze mnie sytuacji bez wyjścia, jest coś w nas samych, czemu można by się z powodzeniem opierać, np. prowadząc bloga takiego jak ten – przynajmniej póki wspomniana ekspansja utrudniona. A z resztą gdyby nawet jutro, po wstaniu z łóżka, dobiegły nas wieści płynące z mediów o tym, że Żyd został imamem, katolik rabinem a muzułmanin niech nawet przewodzi Stolicy Piotrowej (a co tam?), to co my byśmy byli gotowi zrobić z naszej tęsknoty za multikulturowością i pluralizmem. Zostałyby nam już chyba tylko blogi kulinarne i modowe.

    OdpowiedzUsuń