piątek, 22 października 2010

"To tylko krok, by granicę przekroczyć..."

Rysunek Andrzeja Mleczki

Wpis ten pojawić się powinien 2 dni temu, bezpośrednio po poznaniu przeze mnie tej przerażającej prawdy. Niestety, nie mogłem, nie byłem w stanie. W momencie, gdy powoli otrząsam się z szoku, moja percepcja wraca do ładu (jeśli kiedykolwiek w tym ładzie była),  znów zaczynam pobierać substancję odżywcze w postaci domowych posiłków, zaczynam mówić ale czuję się jednocześnie kimś innym niż byłem, czuje się jakby dojrzalszy, ostrożniejszy. Moja dotąd (w miarę wyprostowana sylwetka - choć i to przekonanie po stokroć w dzieciństwie było podważane przez wieczne uwagi - "nie garb się!" ) przekształciła się w sylwetkę lekko pochyloną, twarz w podejrzliwą, oczy na w pół przymknięte, zmarszczone czoło i swoiste "zjednoczenie brwi". Każdy niespodziewany szmer, hałas wywołuje we mnie nieprzyjemny dreszcz i poczucie zagrożenia.

W czasie kampanii wyborczej w 2005 roku i przez następne 2 lata rządów "Wielkiej Trójki" słyszeliśmy o "Układzie", o ludziach, którzy stoją ponad prawem, których nie dotyczy żaden kodeks karny. Patrzyłem w telewizor z wielkim przerażeniem i nadzieją, że może partia, której wprawdzie nie do końca ufałem, rozprawi się z tymi co stoją po ciemniej stronie mocy. Społeczeństwo nie było wtajemniczane o kogo może chodzić, jak wielkie zagrożenie nad nami wisi, mieliśmy wierzyć, że ten który wie wszystko (czyt. Prezes) nas obroni. Czasu najwyraźniej zabrakło. W 2007 walka z "Układem" została przerwana (o dziwo na drodze demokratycznych wyborów) - co na szczęście można wytłumaczyć idąc tokiem myślenia sceptyków ustroju demokratycznego (i nie mam tu na myśli tylko Pana JKMa) - "większość rządzi,  a jak wiadomo większość obywateli to idioci". Więc ustrój rządów idiotów - zgrabnie nazwany demokracją opowiedział się za zaprzestaniem ścigania "Układu". Długo nie trzeba było czekać. Nikomu nie trzeba przypominać co stało się 10. kwietnia, a kto jest za to odpowiedzialny przypomina nam Pan Macierewicz, po wielu posiedzeniach komisji, sporach, dywagacjach, polemikach do jakich tam dochodziło. Pan Antoni po kilku dniach bez zbędnych dowodów, nagrań, stenogramów potrafi orzec kto jest winny. To jaka śledcza zagwozdka mu straszna?

Co więc wstrząsnęło mną jeszcze bardziej niż wnioski Pana Macierewicza na temat odpowiedzialności za wypadek/zamach? Otóż nie tak dawno  całą Polskę obiegła informacja na temat zabójstwa byłego wiceministra transportu (PiS - co w tym przypadku nie jest bez znaczenia). Do publicznej wiadomości dość szybko została przekazana wiadomość, że zabójcą okazał się syn. Moja apolityczna refleksja i przedefiniowanie słowa "syn" została jednak przerwana niebywałym komunikatem ze środowiska "Radia Maryja". Mianowicie w "Naszym Dzienniku" mogliśmy przeczytać, że zabójstwo Pana Wróbla 6 miesięcy po katastrofie/zamachu pod Smoleńskiem i na trzy dni przed publikacją przez MAK raportu na temat przyczyn katastrofy nie może być przypadkowe.
W tym momencie zrozumiałem wszystko, z drugiej strony poczułem się głupio, że tak prostolinijnie dotąd patrzyłem na otaczającą mnie rzeczywistość, nie zwracając uwagi na układ.
6 miesięcy po katastrofie i 3 dni przed raportem! Wszystko teraz wydaje się takie jasne. Gdy po tej szokującej informacji, sam zdecydowałem się na dalszą analizę, doszedłem do jeszcze straszniejszych wniosków! Otóż zabójstwo to nie zostało dokonane jedynie pół roku po katastrofie i 3 dni przed publikacją raportu, a 16 dni przed końcem miesiąca i 71 lat po wybuchu II Wojny Światowej, ok. miesiąc przed wyborami samorządowymi i 15 dni po rozpoczęciu roku akademickiego. Te dane w zupełności mi wystarczyły, czułem, że odkryłem prawdę i już nigdy nie dam się zmanipulować. Przerwałem dalsze obliczenia, bo mogłyby mną wstrząsnąć jeszcze bardziej. Po nieprzespanej nocy wywołanej z jednej strony strachem, kto w takim razie będzie następny? z drugiej strony z powodu ekscytacji, że JA już prawdę poznałem.

Następnego dnia zrobiłem jednak coś czego żałuję do dziś, co wywołało we mnie wspominany na samym początku wpisu niepokój i nieufność do wszystkiego co się rusza. Mianowicie. Usiadłem przy biurku i "śledczym tokiem" "Naszego Dziennika" zacząłem interpretować własne życiowe wypadki, zdarzenia. Przeliczałem więc dokładnie lata, miesiące, dni, analizując dokładnie odstępy czasowe między moimi pamiętnymi wydarzeniami w życiu, a wydarzeniami ważnymi w skali Kraju, Świata.
Nie muszę już chyba nikogo uświadamiać, jak straszne dane uzyskałem...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz