Brak wpisu zadedykowany posłance (zwanej
też panią profesor) Krystynie Pawłowicz.
"Kiedy wszyscy wokół Ciebie równiuteńko idą, Przyjacielu Ty bądź uprzejmy mieć wątpliwość"
piątek, 19 grudnia 2014
poniedziałek, 17 listopada 2014
niedziela, 19 października 2014
Wyroby samorządowe...
Wpis obrzucony ulotkami, zagłuszony
przez spoty, zasłonięty przez bilbordy, zaklejony plakatami i przekrzyczany
przez kandydatów.
sobota, 27 września 2014
środa, 10 września 2014
...a zostawił zapłakaną.
Towarzyszy nam poczucie osierocenia. Choć zapowiadało się na to od
pewnego czasu, oficjalna informacja o wyborze Donalda Tuska na Szefa Rady
Europejskiej nie pozostawiła już żadnych złudzeń. Klamka zapadła. Premier
składa dymisję i wyjeżdża do pracy na Zachód, tak jak każdego miesiąca robi to
tysiące Polaków.
Przez łzy rozgoryczenia
powtarzamy „tam będzie mu lepiej, nie będzie już cierpiał”, poklepujemy się
wzajemnie, przekonując, że jest to wielkie wyróżnienie, sukces osobisty Pana
Donalda, jak i nasz, narodowy – Polak Szefem Europy!
Nagle znów wraca moment
refleksji i nostalgii, bo tutaj go przecież zabraknie. Wszak się nie rozdwoi.
Nikt nie otrze naszej gorzkiej łzy, nikt nie powie jak żyć, nikt tak nie
przeprosi jak on. [Ach jak on przepraszał...]
Będzie nam tego
brakowało. Mamy więc nieodpartą ochotę spakować walizki i jechać za nim. Choćby
już... bez ciężkiego bagażu, ale wciąż z niezaspokojonymi oczekiwaniami i
rozpalonymi nadziejami.
W uszach nadal brzmi nam
spot z 2007 roku i jego pełne troski słowa: „Przez ostatnie 2 lata za chlebem
wyjechało prawie 2 miliony Polaków” - i nawet największym sceptykom nie
przyszło 7 lat temu do głowy, że sam do wspomnianej grupy dołączy. Tym
bardziej, że w tym samym spocie mowa była o tym, że „już niedługo Polacy zaczną
wracać z emigracji, bo praca tu zacznie się opłacać.”
Tymczasem przyszłe
zarobki naszego reprezentanta, przyszła emerytura (nie ZUS-owska rzecz jasna)
powodują, że dotychczasowa jego pensja może być przezeń traktowana jak
„wyprawka” na biwak do Brukseli, nowy garnitur, koszula, buty i komplet
krawatów.
Tak bardzo przekaz owego
spotu się dezaktualizował, tak bardzo los okazał się przewrotny.
Napływają łzy raz
kolejny... rozgoryczenie, żal, bezradność, strach przed jutrem.
„Może jakoś się to
wszystko ułoży...”, „może Donald wróci, zatęskni...”. Nasza afirmacja niestety
nagminnie przerywana jest kolejnymi przekazami, że Premier się cieszy, na
domiar złego nie dostrzegamy w jego oczach tego samego smutku, co w naszych.
Czujemy, że związek się rozpada, a partner zamyka za sobą drzwi we w spaniałym
nastroju. Poczucie żalu miesza się z poczuciem rozczarowania i zdrady. Każde
jego słowo zaczyna brzmieć jakoś irytująco... nagle... staje się rzecz jeszcze
straszniejsza... Pan Premier przestaje mówić po polsku... co traktujemy jako
swoisty policzek, przechodzi na język obcy... marszczymy brwi, wsłuchujemy się
w jakim to języku daje nam kolejnego kuksańca? – i słyszmy znajomo brzmiące „Aj
łil polisz maj inglisz”, czekamy na jakieś potwierdzenie naszych przypuszczeń,
że był to język angielski. Tak, mamy już pewność, widzimy na pasku
informację, że Premier chce wypolerować swój angielski, by być w pełni gotowy
do sprawowania nowej funkcji. Dochodzi do nas jeszcze premierowskie „dont łory”
- niestety nie skierowane do nas... szkoda, potrzebowalibyśmy tego, zwłaszcza
teraz.
Przestajemy widzieć
kolejne doniesienia, bo znów do oczu napływają łzy ograniczając naszą
widoczność do zera absolutnego, kładziemy się, uginając kolana, chowając głowę
w rękach... Co dalej?
Zostajemy sierotami,
którym zostają jedynie wspomnienia i …
pokaźny spadek...
RZECZYWISTOŚĆ.
czwartek, 21 sierpnia 2014
OŚWIADCZENIE
Obserwując poczynione kroki i sankcje UE i USA wobec Rosji, nonkonformista postanowił uderzyć we Wladimira Putina porównywalnie mocno poniższym oświadczeniem:
Z UWAGI NA DZIAŁANIA ROSJI WOBEC UKRAINY ZABRANIA SIĘ CZYTANIA BLOGA OBYWATELOM FEDERACJI ROSYJSKIEJ AŻ DO ODWOŁANIA
Z poważaniem:
nonkonformista13
sobota, 2 sierpnia 2014
Mój kraj taki piękny
Wniosły
dzieci z sadu,
koszyk przepełniony:
jabłek żółtych,
jabłek kraśnych,
jabłuszek zielonych.
Teraz trzeba jabłka
dobrze poukładać
i pomyśleć, które jabłko,
do czego się nada.
Które do zjedzenia
które do pieczenia,
które zaś na marmoladę,
które do suszenia?
Wniosły dzieci z sadu,
koszyk przepełniony:
jabłek żółtych,
jabłek kraśnych,
jabłuszek zielonych.
koszyk przepełniony:
jabłek żółtych,
jabłek kraśnych,
jabłuszek zielonych.
Teraz trzeba jabłka
dobrze poukładać
i pomyśleć, które jabłko,
do czego się nada.
Które do zjedzenia
które do pieczenia,
które zaś na marmoladę,
które do suszenia?
Wniosły dzieci z sadu,
koszyk przepełniony:
jabłek żółtych,
jabłek kraśnych,
jabłuszek zielonych.
wtorek, 15 lipca 2014
AFERA TAŚMOWA MANIPULACJĄ? PRAWDZIWE STENOGRAMY ROZMÓW
B.S.- Witam!
M.B.- Kłaniam się nisko Panie
Ministrze!
B.S.- Nasza rozmowa ma
charakter głównie służbowy, rozmawiać będziemy bowiem o sprawach najwyższej
rangi państwowej. Może zdarzyć się natomiast, że od czasu do czasu pozwolę
sobie na akcenty czysto prywatne - znamy się przecież nie od dziś. To
spowoduje, że będę czuł się wysoce niezręcznie prosząc kelnera o wystawienie
rachunku na cele reprezentacyjne. Czy nie ma Pan nic przeciwko?
M.B.- Ależ skąd! W pełni się
z Panem zgadzam. Zaprawdę powiadam, że każdy grosz publiczny winien być wydany
tylko w uzasadnionych przypadkach. Nasza rozmowa, choć jak zawsze rzeczowa i
konstruktywna, może nie obyć się bez pojedynczych treści niemerytorycznych, co
winno pozbawiać nas moralnego prawa do traktowanie owej dysputy w charakterze
czysto służbowym.
B.S.- Skoro jesteśmy nader
zgodni w tej kwestii, chciałbym pozwolić sobie przejść do omówienia problemu,
który ze względu na wykonywane przez nas honorowe funkcje państwowe obliguje
nas do przeprowadzenia tej rozmowy.
M.B.- Ależ oczywiście, proszę
rozpocząć, jestem bowiem przekonany, że nikt nie rozpocząłby tej dyskusji
lepiej niż właśnie Pan, nie tylko ze względu na Pana niepodważalne kompetencje,
ale również fakt, że niezwykle zależy Panu na interesie Najjaśniejszej
Rzeczypospolitej.
B.S.- Dziękuję. Ubolewam więc
nad stanem kondycji finansowej Państwa. Wciąż pogłębiający się dług publiczny
nie daje mi spać. Wraz z całą Radą Ministrów czujemy na sobie ciężar
odpowiedzialności i chcemy zrobić wszystko, by żyło się lepiej,
wszystkim.
M.B. - Rozumiem. Ówczesny stan Państwa zmusza do ciężkiej pracy w
celu poprawy ogólnej sytuacji. Jako Prezes NBP jestem apolityczny i nie
chciałbym nawet w prywatnej rozmowie przed Panem ujawniać się ze swoimi
sympatiami politycznymi, ale życzę Państwu dobrze, bo życzę dobrze Polsce.
Rządziłby PiS, życzyłbym dobrze PiS-owi, bo życzę dobrze Polsce.
B.S.- Smaczny ten schabowy
prawda?
M.B.- Owszem, smakuje
wybornie. Można najeść się za stosunkowo niewielkie pieniądze. A propos
pieniędzy. Wie Pan co? Mój syn bardzo lubi grę Monopol, zna Pan niewątpliwie.
Problemem są jednak banknoty, wiele z nich jest już zniszczonych, a nie uważam,
by rozsądne było kupowanie gry z powodu wadliwych poszczególnych elementów.
B.S.- Niech Pan je dodrukuje!
Proszę dodrukować pieniądze!
M.B.- Racja! Dziękuję za
radę. Świetna myśl. W ramach wdzięczności proponuję Panu wizytę u mnie i
rozegranie jednej partii. Będzie Pan mógł wybrać kolor pionka i który z graczy
miałby pełnić funkcję bankiera.
B.S.- Bardzo mi się podoba
takie postawienie sprawy. Wróćmy jednak do Polski. Mimo ciężkiej sytuacji nie
mogę powiedzieć, że działania naszego rządu są złe, inwestycje to w zasadzie
"miód, spec-grupa i Joanna Krupa" - efektywność, profesjonalizm i
atrakcyjność w jednym. PKB jednak wciąż wydaje mi się zbyt niskie, zadłużenie
rośnie, a Polakom nie żyje się dobrze. Mam jednak pewien plan mający na celu
poprawę polskiej gospodarki, plan który napędzi przemysł, ściągnie
zagranicznych inwestorów, czułbym się natomiast wielce niestosownie mówiąc o
tym Panu w tych okolicznościach. Chcę, by wszystko miało w pełni tryb formalno
- legislacyjny. Może się Pan zatem dziwić dlaczego o tym mówię, skoro nie
zdradzam żadnych szczegółów, nie oczekuję poparcia, nie dążę tu do żadnych
politycznych targów. Wie Pan dlaczego?
M.B.- Przypuszczam. Chce Pan
mnie uspokoić. Zdaje Pan sobie sprawę jak martwię się o Najjaśniejszą
Rzeczpospolitą i mówi mi Pan, że jest nadzieja. To wystarcza. Również jestem
daleki od rozmów na temat ustaw, poparcia itp. Musimy pamiętać, że żyjemy w
demokratycznym Państwie prawa, w których zachowane są wszelkie standardy
wzorowej dyplomacji.
B.S. - Utwierdziłem się jedynie w przekonaniu, że reprezentuje Pan
te same wysokie standardy, co Pan Premier. Dziękuję. W imieniu Polski -
dziękuję.
Do diaska! ale
nakruszyłem... przepraszam za słownictwo.
M.B.- Muszę Panu przyznać, że
też zdarza mi się równie soczyście zakląć, ale panuję nad tym, majestat
stanowiska, które piastuję powoduje, że owe słowa brzmią w mych ustach po
prostu niegodnie.
...
środa, 18 czerwca 2014
wtorek, 3 czerwca 2014
Witajcie w naszej bajce, słoń zagra na fujarce, Pinokio nam zaśpiewa, zatańczą wkoło drzewa...
Czy huczne świętowanie wolności powinno odbywać
się w kraju, przez ogrom czasu uciemiężonym, co 10, 25, 100 lat, czy wyraz
swojej dumy radości i wdzięczności winniśmy okazywać przede wszystkim przy
urnach, gdy tylko nadarza się ku temu okazja?
Mieliśmy niedawno szansę. Frekwencja
wyniosła 23%. Śmiem twierdzić, że część społeczeństwa nie zdawała sobie sprawy
z faktu, że jakieś wybory mają w ogóle miejsce. Ci, którzy specjalnie polityką
zainteresowani nie są, o wyborach dowiadują się zazwyczaj za pośrednictwem
plakatów wyborczych i spotów poszczególnych komitetów. Co jeśli spoty do spotów
wyborczych z żadnej strony podobne nie są, tak jak było to teraz?
Mieliśmy w ostatnim czasie występy cyrkowe,
żonglerki, jazdy na rowerze, mierzenie swojego obwodu w pasie, próby
rozśmieszenia i wzbudzenia sympatii - nie w skutek ukazania własnej
kompetencji, a (wątpliwego) poczucia humoru. Niejeden widz mógł odnieść
wrażenie, że oto przed jego oczami kreują się nowi kabareciarze, którym dano
możliwość pokazania się szerszej publiczności – trochę z litości, a może w
ramach programu „wyrównywanie szans”. Tego nie wiadomo. Jasne jest jedno:
wartości, merytorycznego przekazu tam nie było. Człowiek na ogół zaangażowany
natomiast, zniechęcał się do oddania głosu na kogokolwiek, obawiając się, że
wspierając kogokolwiek daje przyzwolenie na cały ten cyrk.
Trudno dziwić się więc, że na 7%-owe
poparcie głosujących mógł liczyć Kongres Nowej Pracy Janusza Korwin – Mikkego.
W atmosferze ogólnej niechęci do „klasy”
politycznej łatwo przecież zjednać sobie ludzi. Wystarczy ową „klasę” obrzucić
błotem, wyzwać od nierobów, kłamców, złodziei. To gwarantuje co najmniej
wstępną przychylność potencjalnych wyborców. Co jeszcze? Ano obrzucić błotem
całą administrację, NFZy, ZUSy i... wszystko co państwowe. Powtórzyć słowa
typowego polskiego Kowalskiego i Nowaka: „złodziejski kraj”, krytykować
podatki, wszelkie odprowadzane przez nas haracze, biurokrację, niepełnosprawny
system emerytalny i czekać na odzew tłumu. Odzew był. Wywodzący się głównie z
gardeł kategorii wiekowej 18-24, ale przy powyższej frekwencji, mobilizacja
nawet jednej kategorii wiekowej może zrobić zamieszanie w ostatecznych wynikach
wyborów.
Śledząc setki wypowiedzi szefa KNP, czytając
opinie internautów, rosnące słupki, fanpage JKMa, miałem zrobić wpis będący
analizą programu wyborczego Jego Ekscelencji Janusza Korwin - Mikkego. Miałem,
ale się przestraszyłem. Każda moja polemika z choć jednym postulatem Jego
Ekscelencji narażałaby mnie na publiczny lincz, internetową chłostę i
e-społeczne wykluczenie.
Pozwolę sobie więc na kilka ciepłych słów.
Osobiście jestem zafascynowany Panem Januszem: charyzma, styl, odwaga,
NONKONFORMIZM, trafność niektórych argumentów i smaczne porównania. Palce
lizać. Problem jest tylko jeden. Jego projekt po prostu, by się nie udał. Mimo
słuszności niektórych postulatów, hasła głoszone przez JKM po prostu dobrze się
sprzedają, ale wdrożenie w życie spowodowałoby samounicestwienie Państwa.
Założenia są słuszne, ale tylko w środowisku laboratoryjnym – i każdy, kto choć
trochę lizną nauki polityczne o tym wie.
Polityka kogoś takiego potrzebuje. Państwo u
steru władzy – niekoniecznie.
Poparcie dla partii
antysystemowych będzie zawsze. Czy lepsze to od samowykluczenia z możliwości
zmiany rzeczywistości - z pewnością.
Niestety tych "obojętnych" jest
coraz więcej. Można się spodziewać spadku frekwencji również w przyszłych
wyborach do Parlamentu (RP tym razem). Wyborcy są zmęczeni – znów staną w
miejscu, powiedzą, że to wszystko sensu nie ma, że i tak władza kradnie, kraść
będzie i (uwaga! najpotężniejszy argument) MÓJ GŁOS I TAK NIC NIE ZMIENI. Jeśli
można za coś losowi w tym miejscu podziękować, to za to, że 25 lat temu ludzie,
którym zawdzięczamy dzisiaj wolność nie wykazywali się taką
właśnie mentalnością.
Dziś nie musimy walczyć, dziś wystarczy, że
utrzymamy to co wywalczono za nas i niczego nie sprzeniewierzymy...
… nie trzeba przecież
"niczego" tracić, by to „coś” docenić.
Wszystkiego
Najlepszego Polsko.
wtorek, 20 maja 2014
wtorek, 6 maja 2014
Tomasz Adamek - człowiek, który pozostał bokserem
Nosiłem
się z zamiarem, by niniejszym wpisem ustosunkować się do kandydatury Tomasza
Adamka. Zabawić się w kontrargumentację jego postulatów, zakwestionować
zasadność głoszonych przezeń haseł. Poczytałem, posłuchałem owego zacnego kandydata, następnie poczułem
się po prostu głupio... tak zwyczajnie, tak jakby sobie ze mnie bezczelnie zadrwiono,
bezpruderyjnie, publicznie i bezlitośnie, zgwałcono każdą moją szarą komórkę z
osobna. Chciałem coś napisać, posłuchałem... niektórych fragmentów nawet dwukrotnie,
chciałem coś napisać... nie dałem rady. Przepraszam. Chciałem, ale było już za
późno.
poniedziałek, 28 kwietnia 2014
Certyfikaty dla firm godnych zaufania
Certyfikaty jakości są we
współczesnym świecie biznesu niezbędne, by móc zbudować wizerunek rzetelnej i
profesjonalnej firmy. Posiadanie zaświadczenia o dobrej jakości produktach lub
usługach bez wątpienia zwiększa liczbę klientów, gdyż świadczy o najwyższych
standardach, którymi kieruje się dana firma. Poniżej opisane są przykładowe certyfikaty
jakości dostępne na polskim rynku.
Firma Godna Zaufania
Ogólnopolski certyfikat „Firma Godna
Zaufania” przyznawany jest za nieposzlakowaną opinię danego przedsiębiorstwa, jego
wysokie standardy etyczne w prowadzeniu działalności biznesowej, a także
rzetelne i profesjonalne podejście do zobowiązań wobec klientów oraz kontrahentów.
Jest to zdecydowanie jeden z najbardziej dostępnych certyfikatów na rynku,
głównie ze względu na bezpłatne sprawdzanie firm specjalnym algorytmem
Wskaźnika Opinii, a następnie przesłanie na adres firmy certyfikatu wraz z
materiałami za symboliczną kwotę niecałych 100 złotych. Operatorem projektu
„Firma Godna Zaufania” jest Centrum Badania Opinii Klientów z siedzibą w
Rybniku. Więcej na: http://www.firmagodnazaufania.pl/
Teraz Polska
„Teraz Polska” to znany certyfikat
jakości przyznawany w formie konkursu najlepszym produktom i usługom na terenie
kraju. Z założenia jest to konkurs niekomercyjny przeznaczony tak dla marek o
ugruntowanej już na rynku renomie, jak i dla tych nowych, choć należy
podkreślić, że uczestnicy konkursu, aby otrzymać certyfikat, muszą się liczyć z
wydatkami. Nawet małe firmy są zobowiązane do uiszczenia opłaty rejestracyjnej
w kwocie 500 zł. Następnie zakłady produkcyjne obarczone są kosztami
weryfikacyjnymi wynoszącymi za jeden produkt minimum 4000 zł, zaś za usługę
minimum 5000 zł. Dotychczas w dwudziestu jeden edycjach konkursu wzięło udział
blisko 4500 przedsiębiorstw, a nagrodzono 500 z nich. Więcej na: http://www.terazpolska.pl/
PASE
Pod niewiele mówiącą nazwą PASE
kryje się Polskie Stowarzyszenie na Rzecz Jakości w Nauczaniu Języków Obcych,
które przyznaje swoje certyfikaty szkołom i centrom językowym. Standardowa
inspekcja PASE prowadząca do przyznania certyfikatu zazwyczaj trwa dwa dni i
przeprowadzana jest przez dwóch inspektorów. I choć PASE niesie ze sobą pewien
prestiż, wciąż jest to marka dużo lepiej rozpoznawana przez dyrektorów szkół
niż słuchaczy kursów językowych. Poza tym naraża daną placówkę na poważne
wydatki. Szkoła bowiem musi zapłacić blisko 3000zł za inspekcję, a także pokryć
koszty wyżywienia, transportu i zakwaterowania inspektorów w trzygwiazdkowym
hotelu. Więcej na: http://www.pase.pl/
Jakość Tradycja
Certyfikat „Jakość Tradycja”
przyznawany jest przez PIPRiL wspólnie ze Związkiem Województw RP. Jest to pierwszy
polski system certyfikowania tradycyjnej żywności uznany przez Ministra
Rolnictwa i Rozwoju Wsi i zaakceptowany przez Komisję Europejską. Według
twórców certyfikatu tradycyjny skład bądź sposób wytwarzania to taki, który ma
przynajmniej pięćdziesięcioletni rodowód, zaś w przypadku ras i odmian – są to te,
które użytkowano przed 1956 rokiem. Więcej na: http://www.produktyregionalne.pl/
Certyfikatów na
polskim rynku jest oczywiście znacznie więcej, a powyżej wypisane są tylko przykładami
i wskazówką dla firm mówiącą, iż warto przywiązywać większą uwagę do tworzenia
pozytywnego wizerunku swojej firmy, a także jakości oferowanych usług i
produktów.
piątek, 18 kwietnia 2014
środa, 9 kwietnia 2014
POLS*A MAĆ! Patriotyzm? Status: To skomplikowane
Czym
jest dla nas Polska? Matką czerpiącą swoje pedagogiczne wzorce od Katarzyny W.,
której brakuje jedynie odwagi, by wystąpić przed Światem z dramatycznym
wyznaniem, że 38-milionowe potomstwo gdzieś się nagle zgubiło? Wózek w pewnym
momencie okazał się pusty? Czy może sama (na drodze zabawy w teoretyczną
personifikację) okazałaby się dzieckiem, na którym dawno trzeba było dokonać
aborcji? A gdy już pewne środowiska zabarykadowały drzwi do wszystkich klinik
aborcyjnych - zrefundować protezy,
pokochać, pomóc i przede wszystkim nie mieć żadnych oczekiwań?
Dzisiaj
patriotyzm przychodzi nam jakoś z oporem. Jeśli rozmawiamy o Polsce, to raczej
w kontekście patologicznej struktury, licznych niedoskonałości,
skompromitowanej klasy politycznej, korupcji, niedostatku we wszelkich jego
wymiarach, niesprawiedliwości społecznej, braku perspektyw itd. Za co więc ją
kochać? Skoro zastanawialibyśmy się nawet czy dodać ją do grona znajomych na
Facebooku? Bo może trochę wstyd, bo na pewno będzie "spamić", bo
będzie wysyłać zaproszenia do gier (ale tylko tych płatnych), sama nie będzie
reagować na wiadomości, będzie ciągle czegoś od nas wymagać nie dając nic w
zamian. To po co tak to? Po co taki znajomy?
W
konsumpcyjnym Świecie chcielibyśmy może traktować ją jak niedrogą prostytutkę,
nie angażować się, nie rozmawiać, ale od czasu do czasu w konkretnym celu ją odwiedzać?
Nie wykazywać miłości, ale ją tylko momentami uprawiać? Naciągnąć definicję
patriotyzmu na poziom ulotnej chwilowości? Można? Tak, ale w przypadku
spełnienia dwóch niezbędnych warunków - musi być atrakcyjna i zdrowa. Czy jest?
Patriotyzm
przychodzi trudno, a jeszcze trudniej go dziś wyrazić. Nie dlatego, że Polska
jakoś nas specjalnie nie kokietuje, nie zaprasza na romantyczne kolacje, ba! zapomina
o naszych urodzinach! Dlatego raczej, że w stanie pokoju, bez konieczności
obrony niepodległości (którą według wielu i tak już dawno utraciliśmy) i
granic terytorialnych definiuje się ją inaczej niż poprzez chwytanie za miecz i
tarczę, karabin, kamień czy widły, a poprzez obowiązki obywatelskie. Polska nie
wymaga już od nas umierania za nią, ale życia dla niej. Jak zdajemy ten
egzamin? Nie zabiegamy jakoś specjalnie o płacenie podatków - unikamy ich, nie
angażujemy się w życie społeczno - polityczne w celu budowy lepszej Polski, nie
bierzemy udziału w wyborach, własność
Państwa traktujemy jak własność tzw. niczyją, ojczyzna staje się dla nas coraz
bardziej obojętna, bo nie czujemy od niej żadnego wsparcia, pomocy. Solidarność
społeczna zamyka się najwyżej w obrębie naszego gospodarstwa domowego. Dochodzimy
do wniosku, że nie warta jest naszych poświęceń. Żyjemy dla siebie, nie dla niej, a czasami
nawet wbrew...
Używając
tych brutalnych uogólnień nie chcę deprecjonować grup nadal szczerze
patriotycznych, świadomych, walczących ze stereotypem patrioty - oszołoma,
który poprzez swą ekspresję rzuca się na pierwszy plan.
Kto
dziś bowiem najgłośniej zwie się patriotą?
- Ruchy
Narodowe, które często bardziej od miłości do swojego narodu pałają nienawiścią
do innych nacji.
- Online Soldiers, którzy ochoczo
(głównie na portalach społecznościowych lub sondach ulicznych) deklarują obronę
kraju w przypadku zagrożenia.
-
XXI wieczni husarze, opowiadający się za przywróceniem
powszechnego naboru do wojska - bo przecież nadal żyją w przekonaniu, że dziś
siłę militarną kraju liczy się w ilości "żołnierzy", którzy na
obowiązkowych powszechnych szkoleniach uczą się tyle, co w czasie odbycia dwóch
misji w Call of Duty na poziomie MEDIUM? Wojnę widzą przez pryzmat bitwy pod
Grunwaldem. Gotowi są w każdej chwili wsiąść na pierwszego napotkanego konia i wraz
z nim próbować odeprzeć atak międzykontynentalnej rakiety balistycznej z głowicą atomową.
- Prawdziwi
Polacy z plakietką Toruńskiego Radia widzących wszędzie dookoła Żydów i masonerię,
zakamuflowaną opcję niemiecką i zabójców Lecha Kaczyńskiego. Wyznawcy teorii
zamachu, którzy dzięki eksperckiej komisji Antoniego Macierewicza poznają
tajniki fizyki, wraz z ową komisją z zaangażowaniem gotują parówki, by szukać
analogii pomiędzy jej pęknięciami spowodowanymi procesem gotowania, a wyglądem
Tu-154M zaraz po wybuchu trotylu. Ludzi gotowych na znak Pana Antoniego wyjąć
zestaw noży ze sztućców sprezentowanych na jednym z pokazów garnków oraz artykułów
gospodarstwa domowego i trzymając je kurczowo w garści skłonni są iść podbijać Kreml.
Trudno
dziś o patriotyzm, bo albo ciężko nam tak po ludzku wykrzesać miłość (nie z
litości) i cierpliwość do upośledzonego, lub kochać tak całkiem bezinteresownie
bez nadziei na odwzajemnienie uczucia, albo po prostu pokochać i bać się o
wchłonięcie przez wyżej wspomniane mainstreamowe grupy niewątpliwego nacisku.
Ciężko, bo... taki mamy klimat.
niedziela, 23 marca 2014
piątek, 14 marca 2014
Pokój z widokiem na wojnę
Albert Einstein przyznając się publicznie do swej
niewiedzy w kwestii ekstrapolacji militarnych trendów w czasie III Wojny
Światowej, a prognozując zarazem, że w czasie IV ludzie używać będą patyków i
kamieni, jednym zdaniem przekazał więcej sensu, treści i realizmu, niż
wszystkie "topowe" media przekazujące ostatnie prognozy dotyczące
możliwego konfliktu zbrojnego razem wzięte, x2 i xΠr² pomnożone.
Jako
bloger skupiający się na tematyce społeczno - politycznej (jakby to wzniośle
nie brzmiało) już dawno powinienem skomentować sytuację na Ukrainie. Zgodnie z
apelem Premiera zapalić świeczkę w oknie na znak solidarności z "naszymi
braćmi", pozbyć się z mieszkania wszystkiego (ale to wszystkiego!), co
może w jakimś stopniu kojarzyć się z Federacją Rosyjską (i gdyby to była nawet
najdroższa moskiewska porcelana do kontenera z podpisem "plastik"
wyrzucić!) - jak również wszystko, co na "ros" się zaczyna. Z
niedzielnych ROSołów przy Familiadzie zrezygnować. Następnie poświęcić kilka
godzin na sumienne przestudiowanie potencjału militarnego Rosji, Ukrainy i
kilka minut na przeczytanie wszystkiego, czyli 3-4 zdań na wikipedii o naszym
ówczesnym wojsku, by dokonać rzetelnego porównania szans w bezpośrednim zbrojnym
starciu. Pojechać na Majdan i swoim zdjęciem na wzór Europarlamentarzysty Jacka
Kurskiego swój wkład w "wolną Ukrainę" bezceremonialnie wnieść.
Powinienem! Tego się od blogera wymaga!
Ja
zamiast tego jednak, każdego wieczora/u włączam telewizor - choć wydawało mi
się jeszcze niedawno, że owe urządzenie na dobre i bezpowrotnie zmieni swoją
funkcję na zwykły monitor do komputera, siadam, oglądam, słucham i widzę,
że wszelkie programy informacyjne zaczynają się i kończą sytuacją w Kijowie, na
Krymie, w Moskwie, łzy napływają do oczu i ze wzruszeniem w głosie mruczę sam
do siebie po cichutku: "mój Kraj taki piękny!". My już nie jesteśmy
bowiem jedynie Miodną Krainą - jak zwykłem ją nazywać, czy Chrystusem Narodów,
jesteśmy również Matką Teresą, Mahatmą Gandhim i bohaterem z niskim głosem,
czarną peleryną z Gotham City w jednym. Te łzy nie przynoszą więc wstydu. To
łzy dumy. Ich się nie wyciera, one kapią współtworząc sól tej ziemi - twardej,
ochrzczonej krwią polskiej ziemi.
Przy
okazji rozgryzania przeze mnie przyczyn Katastrofy Smoleńskiej pisałem już o
naszej gospodarczej pozycji w Świecie. A trzeba pamiętać, że to nie ranking
FIFA, w którym niezłomnie zaprzeczamy prawom matematyki, logiki stosowanej i
niestosowanej spadając wydawałoby się już z ostatniego miejsca - co jakiś czas
dowiadując się, że ktoś tam pod nami się jednak znajdował.
Pozycja
Polski w sensie politycznym, gospodarczym i militarnym jest niezaprzeczalna.
Wiemy też, że się z nami liczą i mają świadomość naszej potęgi. Dziś możemy swą
siłę wreszcie pokazać i wykorzystać - w grze z silnym podmiotem i odwiecznym
wrogiem rzecz jasna - Rosją.
W
momencie, gdy najodważniejszymi krokami poczynionymi przez naszych partnerów w
NATO jest wyrażanie głębokiego ubolewania z powodu sytuacji na Ukrainie, a w
przypływach większego zaangażowania wyrażanie sprzeciwu wobec działań Rosji
(wyćwierkane przez Ministerstwo Spraw Zagranicznych na twitterze), my
przechodzimy do ostrych działań - nasza dyplomacja wsiada w pierwszego busa do
Kijowa, by pokazać środkowy palec do rosyjskiej kamery i krzyknąć "f*ck
you Wladimir!". Serce rośnie. W takich chwilach jak te, wiem, że mogę
wszystko, mam ochotę zrobić kilka pompek założyć swoje zimowe rękawiczki i iść
napluć w twarz Fiodorowi Jemieljanienko wyzywając go na pojedynek w klatce.
Jeśli
jakiś sceptyk wspomni mi przy tej okazji o naszym słabym wojsku, o tym, że niby
"wątli" jesteśmy, że jedynie nadzieja w stadionowych kibolach - bo
tam największa dziś siła, patriotyzm i że to oni pierwsi będą Narodu bronić,
pozwolę sobie przypomnieć:
Mamy XXI w. i dzisiejsza wojna różniłaby się od tego, co działo się pod Grunwaldem. Dziś państwo można pokonać poprzez zakazy, sankcje i embarga, do bankructwa poprzez zwykłe działania polityczne. Możemy być więc spokojni. W ręku dzierżymy "pocket rockets" od 966 roku, do tego dochodzi nasza gospodarcza samowystarczalność i dyktowanie warunków pozostałym politycznym podmiotom. Wszelkie kroki Wschodu i Zachodu możemy zatem kwitować ironicznym uśmiechem. Jeden nasz ruch, a we Francji krany zaczną przeciekać, w Anglii naczynia brudem obrosną, w Niemczech wszystkie jabłonki zwiędną, Amerykanom wprowadzimy wizy.
Federacja
Rosyjska? Tam rozpoczniemy po prostu ostrą politykę zagraniczną.
Z nami
się nie zadziera...
piątek, 28 lutego 2014
wtorek, 11 lutego 2014
Małe wojny w dużym pokoju
rysunek sponsorowany przez producentów krzeseł, foteli i LED-owych telewizorów
Trudno oprzeć się wrażeniu, że nasza świadomość narodowa polega przede wszystkim na przekonaniu, iż w obrębie naszej szerokości geograficznej szczęście jednostki niesie za sobą szereg skutków ubocznych odbijających się na samopoczuciu ogółu społeczeństwa. Świadomość ta świadczy
nie tylko o dojrzałości, ale również o roztropności w codziennym postępowaniu, dostosowaniu się do obowiązujących społecznych standardów, których złamanie karane jest dziś szybko - zwłaszcza w dobie szerokopasmowego Internetu.
Niczego
odkrywczego nie ma w stwierdzeniu, że sukces naszego rodaka jakoś diabelsko boli, uwiera, niekomfortowo czujemy się z myślą, że to jemu się udało - nie nam (przy czym określenie
"udać się"
jest tu użyte nie bez znaczenia - ponieważ on nie osiągnął tego rzecz jasna własną pracą, talentem, wysiłkiem i wyrzeczeniami -
jemu się po prostu UDAŁO). Nasza religijność pomaga nam na szczęście i w tych trudnych sytuacjach,
wierzymy bowiem w to, że odpowiednia ilość wieczornych modlitw spowoduje, że sąsiadowi dobrze prosperująca firma jednak w końcu padnie, a jeszcze długi zostaną - co za
tym idzie, łatwiej nam żyć z faktem, że tacy bezradni to w sumie nie jesteśmy i tak
naprawdę sukces oraz życiowy los sąsiada, to trochę w naszych rękach (złożonych) leży.
O bezradności nie ma więc mowy, zwłaszcza, gdy mamy do
czynienia z osobami publicznymi. Nawet największy
sukces aktora, muzyka, dziennikarza, pisarza, reżysera możemy znieść dzięki kilku
epitetom, wyzwiskom skierowanym w jego kierunku za pośrednictwem portalu internetowego. Jakoś nam łatwiej, ulgę czujemy, możemy wstać od komputera z poczuciem dobrze
wypełnionego obywatelskiego obowiązku, mając przy
tym poczucie łaskawości Juliusza Cezara, bo przecież można było jeszcze bardziej "pocisnąć".
Ta polska wątpliwa życzliwość, choć trochę stereotypowa i rozdmuchana, ma jednak
swoje silnie historyczne i empiryczne zakorzenienie. Zdarzają się mimo wszystko chwile w miodnej
krainie, w których przestajemy jednoczyć się w bólu,
niechęci i nienawiści, a zaczyna łączyć nas sukces osiągany przez polskich sportowców na arenie międzynarodowej. Nie ma tu nawet szczególnego znaczenia, czy wygrywa
reprezentacja Polski w sporcie drużynowym (siatkówki, piłki ręcznej, piłki nożnej - legenda głosi, że kiedyś coś wygraliśmy), czy nasz indywidualny reprezentant z orzełkiem na piersi.
Nieważne, sukcesy polskich sportowców jakoś dowartościowują nas wszystkich - odzywa się w nas solidarność i tożsamość narodowa z lekkim nawiązaniem do historii - wygrana z Niemcami
i Rosjanami smakuje przecież lepiej. Siadamy przed telewizorem i
szykujemy się jak do wojny. Sięgamy pamięcią do klęsk
poniesionych z naszymi sąsiadami i tym samym zwiększamy rangę wydarzenia - nawet gdy bez tego jest ona duża. Nie
wspominam już więc o napięciu i powadze sytuacji, gdy reprezentacja Polski
spotyka się z reprezentacją Rosji na Mistrzostwach Europy na Stadionie Narodowym, ale nawet
starcie na szczeblu towarzyskiej polsko - rosyjskiej rozgrywki II- ligowych drużyn krykieta (zakładając, że istnieją - ale swojego czasu nawet "Ministra" Sportu z ilością lig rozgrywkowych danych
dyscyplin miała problemy, więc przykład podaje bez większego ciężaru odpowiedzialności za słowa) potrafimy ochrzcić
mianem próby rewanżu za rozbiory.
Sport leczy nasze rany,
kompleksy i wszelkie dotychczasowe niepowodzenia związane z naszą pozycją polityczno - militarną. Gdy Justyna Kowalczyk zdobywa
kolejne punkty w Pucharze Świata nie drżymy, że zarobi więcej niż my przez miesiące pracy. Kiedy Robert Kubica w F1 stawał się coraz bardziej realnym kandydatem do tytułu Mistrza Świata (gdyby tylko kurczę Ferrari jeździł) nie cierpieliśmy na bezsenność, że stanie się bogatszy niż całe drzewo genealogiczne
naszej rodziny. Czuliśmy się dumni, że Polska potęgą i wszyscy
mogą nam buty czyścić.
Nie wzięli pod uwagę naszych interesów w rozmowach
na temat gazociągu północnego? Tak? Dobrze! No
to w takim razie Małysz na konkursie w Planicy im pokaże!
Dziś nadarzają się kolejne okazje tych sportowo - patriotycznych uniesień. Zwłaszcza za sprawą Kamila Stocha, którego sukces
nie kończy się na zdobyciu olimpijskiego
złota. Miło było przecież patrzeć na szachownicę lotniczą na rosyjskim niebie (za sprawą
kasku naszego mistrza), a jeszcze z większą satysfakcją słuchać Mazurka Dąbrowskiego na rosyjskiej ziemi. Jest coś jeszcze.
Deklasacja rywali dała bowiem
kolejny zastrzyk naszej narodowej dumie, zjednoczyła nas na tyle, że zatwardziały sympatyk PO jest w stanie przybić sobie "piątkę" z wyznawcą
teorii zamachu smoleńskiego - bez konsekwencji, że ten drugi po usłyszeniu dźwięku będącego
wynikiem przybicia owej "piątki" zmarszczy brwi, zmruży oko i nie zastanowi się czy przypadkiem znów nie
"słychać strzałów".
Powodzenia Panie Kamilu na Dużej Skoczni! Zdobywa Pan nie tylko medale...
niedziela, 26 stycznia 2014
Ale traktujmy się poważnie
Niezaprzeczalnym faktem stało się, że
już od dobrych kilku lat do czynienia mamy z nowotworową tabloizacją mediów. Te
opiniotwórcze, których słuchanie, czytanie wskazywało jeszcze niegdyś na
egzystowanie na najwyższym szczeblu hierarchii społecznej, dziś bez krzty
zażenowania informują swoich widzów, słuchaczy i czytelników o kolorze bielizny
gwiazd pop na gali wręczenia nagród, których wartość i prestiż porównywalny
jest z rzeczywistym wkładem owych "gwiazd" w muzyczny dorobek naszego
Narodu - tak zacnego skądinąd.
Trudno mieć pretensje do dyrektorów programowych, redaktorów naczelnych, czy
wydawców, skoro taka tendencja jest jedynie lustrem naszych oczekiwań i
zainteresowań. Niejeden z nas komentując z pogardą kolejny tytuł w gazecie,
dotyczący imprezowego życia drugoplanowej postaci drugorzędnego serialu,
drugorzędnej stacji telewizyjnej, przerzuci kartkę na drugą stronę, by za
chwilę, (gdy tylko nikt nie patrzy) dowiedzieć się ile rzeczywiście wypiła i
czy afery żadnej nie było. Nie ma się czego wstydzić, bo w trakcie rozmowy z...
kimkolwiek dowiemy się, że nie sami w tę plastikową pułapkę wpadamy:
- oj już nie mają o czym pisać.
Poważnymi rzeczami się powinni zająć, Rząd prześwietlać, kontrolować, a nie o
tej pseudocelebtrytce pisać... Kto chce tym interesować w ogóle? czytać to?
- ma Pani zupełną rację. Takimi
tematami to chyba specjalnie nas karmią, żebyśmy świadomi tego, co się w
Państwie dzieje nie byli. Tym bardziej, że owszem wypiła tam trochę piszą, ale
do samochodu po pijaku nie wsiadła.
- a kto ją tam wie. Podobno
alkoholiczka permanentna. Wcześniej pisali, że ona rzadko na trzeźwo w ogóle za
kierownicę wsiada, bo tak się prowadzić boi... prawo jazdy niby ma, ale kupione
pewnie, bo przecież w takim skorumpowanym kraju żyjemy.
- tak tak, chyba regularnie ona pije.
Czystą piszą. No ale już chyba tego swojego nie zdradza. Na tej imprezie też z
nim była.
- była, ale razem ponoć nie wyszli. Oj
bzdurami takimi się zajmują, no ja nie wiem po co to o tym pisać. Kto to czyta?
Kto to czyta?
- wie Pani, że też się zastanawiam...
Idioci jacyś takie bzdury czytują.
Nasza natura, choć trochę próżna - trochę zabawna, na pewnym szczeblu nie staje
się na szczęście niebezpieczną grą ciągnącą za sobą poważniejsze konsekwencje
(poza tym oczywiście, że wiele medialnych doniesień ma znamiona zwykłych
pomówień). Problem zaczyna się, gdy jako społeczeństwo zidiociejemy na tyle, że
zatracimy zdolność do rozróżniania informacji ważnych, nieistotnych i
tych, których nie warto rozgłaszać, bo a nuż się komuś spodobają i użyje ich do
złych celów.
Zagrożenie z kompletnego przewartościowania naszego postrzegania
rzeczywistości i przejście na "tabloidowe" myślenie jest takie, że
nie będą na tym zbijać kapitału jedynie media, ale również politycy - a tego
chyba nie lubimy. Gdy pewne sfery życia, ich dziedziny, kompetencje, staną się
dla nas praktycznie bez znaczenia, lub zaczną sie po prostu zacierać, gdy ze
wszystkiego robić będziemy sobie plebiscyt popularności i fajności, możemy
poczuć się, któregoś dnia głupio, obudzić się z poczuciem
"wyrolowania".
Nie od dziś wiadomo, że politykowi, którego lubimy jesteśmy w stanie wybaczyć o
wiele więcej niż temu, który wydaje się być dla nas obojętny. Obecność polityka
w programie rozrywkowym, na meczu "naszej" drużyny, czy na mszy,
którą uważamy za ważną dla wzorowego katolika, powoduje, że zagłosujemy na
niego o wiele chętniej, ba stwierdzimy, że skoro za Legią jest, to swój chłop!
- pewnie na transporcie się zna. Dajmy szansę! Jeśli wystąpi w specjalnym
odcinku "Familiady" i na koniec pomacha uroczo, to i może w
Ministerstwie Zdrowia dałby radę. Niech spróbuje, w sumie fajny jest!
Jak wiemy "skala fajności" polityka na ogół jest mocno ograniczona.
To banda kłamców i złodziei przecież. Każdy jest potencjalnym uosobieniem zła.
Zadanie wzbudzenia jakiekolwiek zaufania mają zatem trudne. Jak można więc
pójść na małe skróty? Z tych bohaterów kolorowych gazet łapczywie
skorzystać!
Dotychczasowe wybory pokazały, że znane nazwiska mimo wszystko jakoś
przyciągają naszą uwagę nie wiedzieć czemu i niespecjalnie zastanawiamy się
wtedy nad kompetencjami i merytoryczną wiedzą naszych kandydatów. Tegoroczne
wybory do Parlamentu Europejskiego nie mogą być inne - gorsze jakieś.
I tym razem partie walczyć będą o
aktorów, sportowców, muzyków. My znowu się zdziwimy wyśmiejemy i... zagłosujemy.
- No patrz Halina, SLD na listę bierze
tą Pazurową i myślą, że będą ludzie głosować... co oni za jakąś bandę
skończonych durniów mają?! Komuniści je*ani!
- Masz rację Stefan. Za idiotów nas
mają. Powiedz no ten wierszyk o komunistach i tych liściach. Lubię jak tak
wyklinasz czerwoną hołotę!
- Dobra, dobra, Halina pamiętaj nie daj
się im zwieźć. Wiem, że lubiłaś ją w You Can Dance, jak tam jurorowała, ale to
wybory do Europarlamentu Halina, poważna sprawa.
Hm... Maciej Żurawski?! Kurde za te
cztery gole w meczu Celticu z Dunfermilne i bramki dla "naszych" to
mu się należy
ŻURAWSKI MACIEJ X
środa, 8 stycznia 2014
Fakty autentyczne na zmyślonej fikcji oparte
Od tygodni miodna kraina, Polską zwana, została po raz kolejny czarną
peleryną belzebuba przykryta. Nie za sprawą szatańskich poczynań Hello Kitty,
czy działań Janusza Palikota, ale pojęcia, które większość z nas poznało
stosunkowo niedawno, a mianowicie - GENDER.
Ten obco brzmiący termin czytany przez hierarchów Kościoła w sposób
różny: /dżender/, /gendżer/ (by fonetycznie sugerować konotacje eugeniczne), aż
wreszcie /dendżer/ (co chyba najbardziej na niebezpieczeństwo wskazuje) pojawia
się już wszędzie, w prasie, radiu, telewizji, internecie... a zwłaszcza w
kościele. To chyba najwyższy czas, by na blogu nonkonformisty owe plugastwo
zawidniało.
O ile samo pojęcie zna już każdy, o tyle sformułowanie odpowiedniej
definicji, pod którą z czystym sumieniem podpisałyby się wszystkie ideologiczne
frakcje, wydaje się trudniejsze niż udowodnienie, że Anton LaVey w głębi duszy
był wierzącym chrześcijaninem. Pozostaje więc podpisać się pod jedną z
dotychczas obowiązujących definicji lub... napisać własną. Co zapewne mało
zaskakujące - nonkonformista wybiera własną i broni jej z taką samą zawziętością
jak prawica twierdząc, że jest to marksistowska ideologia niszcząca rodzinę,
wypaczająca zdrowe wyobrażenie na temat płci, powodująca chaos w młodych
umysłach, chwiejąca ich świadomością płciową, czy też lewica uważająca, iż to
szansa na doprowadzenie do realnej równości płci,
"odstereotypizowania" i ostatecznego równouprawnienia.
Etymologia terminu GENDER mylnie kojarzona jest z łacińskim słowem genus, a
już na pewno trudno doszukiwać się w nim związku z angielskim podobnie
brzmiącym słowem gender. By należycie skrupulatnie dotrzeć do genezy
owego terminu, należy cofnąć się do czasów, w którym ludzie odkryli, że
werbalna forma komunikacji może okazać się przełomowa w codziennym
funkcjonowaniu, dochodząc do wniosku, że nie wszystko da się w odpowiedni
sposób przekazać gestami - co bez wątpienia potwierdzić może Thamsanqa Jantjies.
Wówczas, kiedy tylko nie wiedziano, jak nazwać coś obrzydliwego, ohydnego i
odrażającego - mówiono po prostu /dżender/. Nie brakuje wiarygodnych plotek, że
ponoć Adam z Ewą w ten właśnie sposób, po kryjomu, nazywali rajskiego węża -
tak, by ten oczywiście tego nie usłyszał. Po latach ewolucji języków,
internacjonalne słowo stało się słowem zakazanym i przeklętym - tym chętniej
zaczerpnięte zostało przez środowiska satanistyczne. Sześć liter, sześć głosek
i co najmroczniejsze - sześć głosek w trakcie czytania słowa od tyłu, było
wystarczająco wymowne. Atrakcyjność słowa pod względem łatwego wyłonienia z
niej symbolicznej liczy 666 nie pozostawiała środowiskom żadnych złudzeń. Mało
skomplikowany rebus polegający na zamianie G na S, E na Z, N na A, D na T, E na
A, R na N potwierdził jedynie skąd owe słowo się tak naprawdę wywodzi. W ten
właśnie sposób /dżender/zostało przywłaszczone przez siły zła, do momentu, gdy
nie zaczęto używać go jako swoistego zaklęcia sprowadzającego niezliczone
nieszczęścia. Istnieje duże prawdopodobieństwo, że /dżender/ miał wpływ na całe
zło, które nas spotkało. Wszelkie konflikty zbrojne, zabójstwo JFK, Atak na
WTC, wojna domowa w Syrii, żywioły, katastrofy, pedofilia, aborcja, eutanazja,
Justin Bieber. Wszystko, co osłabiło nas demograficznie, cywilizacyjnie,
intelektualnie, czy kulturowo. Wykluczam jedynie Smoleńsk - tam był
trotyl.
Bogota, choć z pewnością nie do końca chlubna geneza terminu gender nie
może przecież oznaczać dziś nic lepszego. Dalej niszczy nas od zewnątrz jak i
od środka. Nie niszczy jedynie rodziny (co wydaje się być oczywiste), ale
niszczy również Kościół.
/Dendżer/ stoi przede wszystkim w całkowitej opozycji do słów z listu
do Efezjan: "Żony niechaj będą poddane swym mężom, jak Panu, bo
mąż jest głową żony, jak i Chrystus - Głową Kościoła" - kwintesencji
patriarchalnego charakteru wiary chrześcijańskiej. W tym właśnie momencie
należy spojrzeć na problem z największą powagą. Maskulinizacyjny trend Kościoła
Katolickiego w dzisiejszym nowoczesnym społeczeństwie może razić, ale cóż, taka
tradycja. Ewa "powstała" z żebra, Jezus wybrał 12 apostołów, żadnej
apostołki, cała hierarchia kościoła kipi od testosteronu, a kobietę można
spotkać jedynie w kuchni na plebanii. Podnosząc rangę jej funkcji przypuśćmy,
że lud proboszczom bez spasłych brzuchów jakoś nie ufa. Ta specyficzna forma
dominacji jednej płci w KK, która obca jest nawet jednostkom wojskowym, staje
dziś do walki. Otrzepuje się z kurzu po ostatnich pedofilskich wybrykach,
podnosi głowę i chce walki, walki o prawdziwą rodzinę. Jakim orężem? Ano
tradycyjnie, patologicznymi, skrajnymi przykładami. Definicja Gender wg KK jest
bowiem prosta: "gender bracia i siostry, to tłumaczenie dzieciom, by same
wybierały płeć, poprzez zakładanie chłopcom sukienek i obserwację, czy aby na
pewno czują się w nich nieswojo". Ta definicja niestety wielu wydaje się
wystarczać.
Jakiej powagi i rzeczowej dyskusji możemy oczekiwać, gdy po drugiej
stronie feminizm ma twarz Katarzyny Bratkowskiej...
Subskrybuj:
Posty (Atom)