Rysunek Andrzeja Mleczki
Kilka dni temu Światem
wstrząsnęły doniesienia z Newtown, gdzie 20-letni napastnik w jednej ze szkół pozbawił życia 26 osób (w tym 20 dzieci). Nie chcę deprecjonować powagi
sytuacji poprzez przytaczanie statystyk z innych „mniej demokratycznych
społeczności”, w których na co dzień
ginie jeszcze więcej „zwykłych cywilów” (również dzieci). Nie chcę również
drwić z marketingowych łez Prezydenta Obamy, podważać ich szczerości
wypominając współodpowiedzialność amerykańskich władz za śmierć dzieci, które
na samym starcie dostały od losu kota „Zonka” i urodziły się choćby w
Afganistanie czy Iraku i na własnej skórze poznały siłę militarną największego
mocarstwa ówczesnego Świata. A już na pewno nie będę narzekał, że „ileż to
można wałkować o tej tragedii, bo przecież są większe”.
Moglibyśmy przy tej
okazji pobawić się w kulturowy relatywizm, podłubać w wadach i zaletach systemu
demokratycznego jak i systemów o trochę mniej złożonej strukturze w których
ma prawo dziać się wszystko, bo… przecież „trzeci świat”, ale wpis stałby się
dłuższy od Tolkienowskiej trylogii, ale swoją atrakcyjnością nie sięgałby mu
nawet „Hobbitowych” stóp. Nie da się ukryć natomiast, że w państwach
europejskich o stosunkowo dużej demokratyzacji, coraz trudniej o empatię wobec
tego, co dzieje się choćby w Syrii. Wojny domowe w Egipcie i Tunezji też nieszczególnie
nas Europejczyków interesowały, no chyba, że w trakcie przeglądania ofert Last
Minute, ale zazwyczaj na pytaniu w biurze podróży: „a tam jeszcze trwa jakaś
wojna? Bezpiecznie jest?” nasze zainteresowanie się kończyło. Nikt specjalnie
nie zastanawia się, że tam każdego dnia giną cywile… „bo to inna kultura i
dzicz ogólnie”. Organizacje mające na celu trzymać swoją ciepłą dłoń nad
porządkiem i pokojem na Świecie nie zawsze chętnie angażują się w pomoc
„dziczy”, bo to generuje niezadowolenie społeczne rodzimych obywateli: „to ich
sprawa! Naszych chłopców na śmierć nie wysyłać!”. I tak się koło zamyka. Z
jednej strony nie chcemy swoich wojsk do „dziczy” kierować, a z drugiej jak nie
wysyłamy to źle, bo ci wrażliwsi krzyczą „znieczulica zachodnia” „żyjemy w
czasach konsumpcjonizmu i zimnego kapitalizmu, gdzie ważny jest własny interes,
nie człowiek!”.
Dlaczego w takim razie
w naszych europejskich, kapitalistycznych, pachnących demokracją państwach
panuje swoista obojętność wobec tego, co dzieje się w Azji i Afryce… a tak
mierzi to, co dzieje się co jakiś czas w Stanach? Otóż część z nas patrzy na
USA z uznaniem, podziwem, traktuje Amerykanów jako model społeczeństwa
idealnego, liberalnego, ale bezpiecznego.
Pozostała część… choć patrzy na ów kraj z dużą dawką sceptycyzmu, drwi z
modelu (który wcześniej wymieniona grupa wielbi) i upiera się, że jest to państwo pozorujące demokrację, a hipokryzja jego władz sięga wyżej niż
nowojorskie molochy… zdaje sobie sprawę,
że wcale tak bardzo się od nich nie różnimy. Obie grupy słysząc więc o
społecznych patologiach za Oceanem mają poczucie, że wcale tak bardzo daleko
tych wydarzeń nie jesteśmy. Równie dobrze mogło się to wydarzyć we Francji, czy
w Wielkiej Brytanii. Ale czy na pewno?
Mimo wielu podobieństw
naszych społeczeństw, mamy do czynienia z wieloma różnicami kulturowymi, ale i
tymi mającymi charakter prawny. Nie bez znaczenia w tej kwestii jest dostępność
do broni. Jak wiadomo, u nas o uzyskanie pozwolenia na posiadanie broni (nawet
osobom wykorzystującym broń palną w celach sportowych) jest trudniejsze, niż
przemycenie napoju „3 cytryny” z wigilijnego stołu w Radomiu. W kraju Wujka
Sama tylko jeden stan (Illinois) nie wydaje pozwoleń na broń. W pozostałych,
otrzymanie pozwolenia na CCW (posiadanie ukrytej broni) lub „open carry”
(noszenie jej na widoku) jest stosunkowo łatwe. W stanach Alaska, Arizona,
Wyoming i Vermont natomiast, nie wydaje się żadnych wyzwoleń, bo ich po prostu
nikt nie wymaga. W takim to układzie, broń w amerykańskich gospodarstwach domowych występuje
częściej, niż w polskich domach LED-owy telewizor. Ale czy to jest główny problem
ostatnich strzelanin? Nie do końca, bo w polskich mieszkaniach jest co najmniej
kilkanaście narzędzi pozwalających pozbawiać innych życia, a jednak jakoś się w
miarę możliwości (z małymi wyjątkami) powstrzymujemy. Może agresja jako najchętniej obok seksu
sprzedawany produkt w teledyskach, filmach, grach komputerowych powoduje, że
hektolitry krwi spowszedniały na tyle, że przeniesienie fikcji do realiów nie wydaje się niczym specjalnym? To również postrzegałbym jako „jedynie”
czynnik „wspomagający”, bowiem każdy z obecnymi mediami ma styczność, ale nie
każdy z nas stał się Richardem Kuklińskim. Sam w świecie wirtualnym mam już na
koncie dziesiątki tysięcy zabitych nazistów, tysiące cywilów i (o zgrozo!)
setki policjantów. W „realu” moje statystyki zabójstw ograniczają się do…
owadów.
Zamiast „zwalać” na
media, gry komputerowe, dostępność broni (co traktuję jako „czynniki
sprzyjające”) zalecałbym zwrócenie uwagi na czynniki zasadnicze, które mają
największy wpływ na kształtowanie psychiki, a raczej wypaczanie młodego umysłu szukającego swojej tożsamości i wartości w społeczeństwie. Mam tu na
myśli m.in:
- chęć bycia lubianym,
akceptowanym przez grupę, którą się współtworzy
- społeczną presję, z
którą styka się każde dziecko walcząc o pozycję w
grupie
- konsumpcjonizm i
materializm, ciągła chęć
posiadania czegoś nowszego, lepszego
- chęć bycia osobą atrakcyjną, modną, stylową, na czasie…
Niezaspokojenie
jakiekolwiek potrzeby lub wyśmianie przez własne środowisko może wzbudzić
frustrację, chęć zemsty lub wygenerować inną potrzebę – potrzebę zasygnalizowania
swojego „znaczenia” w sposób rewolucyjny, dosadny. W Stanach niewątpliwie „walka
o pozycję”, rozwarstwienie społeczne (w sensie intelektualnym i finansowym)
jest bardziej odczuwalne, niż w krajach w których kapitalizm nie jest aż tak
„rozbuchany”, właśnie tam „mieć więcej, być wyżej” jest mottem przewodnim każdego
dziecka. Selekcja bywa jednak brutalna, nie każdy może na szczyt dojść, a niejeden
osiągnie sukces wdrapując się po plecach innych. Uczucie rozczarowania,
pokrzywdzenia w takim momencie może mieć wpływ bardziej zgubny, niż krwawa
bajka, czy brutalna gra komputerowa. Bowiem predyspozycje i konkretny powód wywołują
dopiero kolejny krok - chęć chwycenia za narzędzia i szukania wzorców „jak zabijać”.
Miałbym ochotę pobawić
się w dłuższą i nie tak strywializowaną zabawę w psychologa, ale obawiam się,
że mam w tej kwestii kwalifikacje niewiększe niż Antoni Macierewicz badający katastrofy
lotnicze. Pozostaje mi więc temat potraktować powierzchownie, ograniczyć się do krytyki, tupnąć nogą, powykrzykiwać, że problem według mnie leży gdzie indziej, …że dosyć z presją, życiowym pędem, chorą rywalizacją i ze wszystkim tym, co może generować patologie z
którymi mamy coraz częściej do czynienia, dziś w Stanach, jutro w Europie...
… No chyba, że jutra nie będzie! (21.12.12!)
Odwzajmniam się życzeniami.Fakt, święta BN traktuję wyłącznie obyczajowo, bo ludzie starają się być sobie wzajem mili, ale to jak wiadomo tylko hipokryzja.Ja Panu życzę od serca bardzo, bardzo duzo zdrowia i szczęścia w długim życiu, bo jest Pan jeszcze młodym, ale już mądrym człowiekiem.Pozdrawiam serdecznie. Torunczyk.
OdpowiedzUsuń