niedziela, 7 kwietnia 2013

Jedno imię definicją szczęścia


Od ponad trzech lat jako nonkonformista13 wielbiąc naszą narodowość, patriotyzm, religijność, przywiązanie do historii, symbolikę, trzeźwość umysłu, mentalność zwycięzców pozwoliłem całkowicie przysłonić sobie Świat biało-czerwonymi okularami. Tak zapatrzony w naszą rozpędzoną gospodarkę, rozsądną długofalową politykę wewnętrzną - w której to co raz pojawia się przebłysk strategicznego geniuszu, zapomniałem, że można cieszyć się beztroskim jestestwem w innym kraju - który Polską się nie zwie. W swym amoku zatraciłem się na tyle, że zacząłem wierzyć, iż bezwzględny imperatyw szczęścia, to dowód osobisty z białym orzełkiem. Mój światopogląd dążący do całkowitego zatracenia się w oparach endorfiny i nieopisanej dumy z własnego obywatelstwa uległ pewnej destabilizacji. Jak się to stało?

Jak każdego dnia przeglądając "polską sieć" i wspólnie z rodakami rozgryzając największe bolączki naszego kraju dotyczące nienaturalnych dużych ust Natalii Siwiec, relacji przyrodnich sióstr Rabczewskich i niejednoznacznie określonego zawodu Iwony Węgrowskiej, natknąłem się na wiadomości na temat życia naszych północnokoreańskich braci. Choć od lat świadomi jesteśmy panującego tam ustroju, mentalności obywateli,  artykuł pozwolił mi zastanowić się nad poczuciem szczęścia żyjącej tam jednostki - zastanowić się czy przeciętny Kim, Lee, Park jest człowiekiem szczęśliwszym niż Nowak, Kowalski i Wiśniewski.

Ogrom artykułów na temat życia obywateli Korei Północnej wynika oczywiście z faktu ich napiętej sytuacji polityczno-militarnej z Koreą Południową i Stanami Zjednoczonymi, temat stał się na pewno topowy, ale wszystko rzuca przy okazji nowe światło na obowiązującą w mojej świadomości dotychczasową skalę satysfakcji z własnej przynależności narodowej. Zacząłem mieć bowiem wątpliwości, czy rzeczywiście to my jesteśmy społeczeństwem z najwyżej podniesionymi głowami, o czym próbuję uparcie przekonywać swoich czytelników od 3 lat. Co składa się na naszą dumę? A chociażby...

1) Jezus ze Świebodzina, który jeszcze do niedawna był NAJWIĘKSZY, gdyby nie przeklęte Peru (ale to tylko metr, więc jeszcze jakoś Jezusa podniesiemy).
2) Nasz nieoficjalny narodowy hymn "Ona Tańczy dla mnie" z 60 milionami wyświetleń na YouTube, którego wartość poetycka warstwy tekstowej mogłaby Shakespeare'a i Goethego zawstydzić, jak kiedyś TURBODYMOMAN  z tej infantylnej reklamy...
3) Nienaganna organizacja lotów: kurs Warszawa - Smoleńsk.
4) Permanentne podważanie reguł ekonomii przez 90% naszych obywateli, które rodzi się z długami i co miesiąc jest w stanie więcej wydać niż zarobić.
5) Hektary plantacji szczawiu, które wg reprezentanta partii rządzącej są swoistym symbolem naszego dobrobytu.

Co składa się na dumę Korei Północnej?
1) Samowystarczalność polegająca na utrzymywaniu mniejszej ilości relacji z cywilizowanymi państwami niż afrykańskie plemiona z Urzędem Gminy Bobrowniki.
2) Świadomość bycia najbardziej zmilitaryzowanym państwem na Świecie.
3) Możliwość brania niezliczonej ilości darmowych haustów powietrza bez zgody Najwyższego Zgromadzenia Ludowego.
4) Posiadanie publicznej sieci telefonicznej.
5) Możliwość patrzenia na obraz Kim Dzong Una bez żadnych limitów czasowych.

Już po krótkiej wyliczance można dojść do wniosku, że oba narody prześcigać się mogą w swoich przywilejach, prawach i osiągnięciach, ale im dłużej wnikamy w codzienne życie i mentalność naszych północnokoreańskich przyjaciół dowiadujemy się, że ich przynależność państwowa daje im jakby więcej satysfakcji niż nam. Tak jak my nie wypuszczamy swoich gwiazd estrady, najlepszych piłkarzy za granicę, tak oni nie wypuszczają z kraju NIKOGO - wysoko ceniąc sobie każdą jednostkę. Nasza miłość i oddanie rozkładające się na 460 posłów, 100 senatorów, ministrów, Premiera i Prezydenta, u nich kumuluje się w jednej postaci - Kim Dzong Unie. My dziękujemy losowi za każdy przeżyty miesiąc, nasi przyjaciele za każdy przeżyty dzień. My za Donalda Tuska, oni za Una, my za każdy litr benzyny, oni za Una, my za Piotra Żyłę, oni za Una, my za Marcina Gortata, oni za Dennisa Rodmana i... Kim Dzong Una       

Czy możemy więc rywalizować? Militarnie pewnie nie. Piłkarsko pewnie też nie, ale by stać się narodem bardziej spełnionym, silniejszym, a przede wszystkim szczęśliwszym wystarczy w każdej sferze doczesnego życia znaleźć swojego Kim Dzong Una.


2 komentarze:

  1. Jak to czasami dobrze odlozyc bialo-czerwona woalke i spojrzec na polski krajobraz zza plotu, zza wegla lub zza zaslonki. Widzi sie o wiele lepiej, ostrzej jak w dobrej, starej lustrzance. Nagle nawet nie potrzeba swiatlomierza zeby popatrzec przez fokus niesfalszowanych zdarzen.
    Czy potrzeba by bylo konsylium specjalistow rozgryzajacych wiele podobienstw? Pewnie tak, ale tylko dla napisania jakiejs rozprawy naukowej badz pracy doktorskiej w dziedzinie psychiatrii politycznej. Reszta to kompleksowa percepcja czegos, co we mnie budzi obawy i nie tylko.
    Idealy rewolucji francuskiej staly sie, globalnie rzec biorac, namacalnymi standardami. Lecz czy to jest ta wolnosc, ktora mial na mysli Rousseau ? Wolnosc dopuszczania dennych facetow do wladzy, ktorzy z wlasnego kraju chca zrobic badz juz robia, swoista izolatke za wszelka cene?
    Takich delikwentow, ktorzy koniecznie chca, zeby sie o nich mowlilo, to najlepiej wsadzic w samochod i puscic pod prad na autostrade i kazac im jechac tak dlugo, poki nie wymieni sie ich nazwisk w radio. Tez swoista slawa, pod warunkiem, ze beda posiadaczami prawa jazdy i sami zasiada za kolkiem. Wiem, pomysl bardzo emocjonalny i na chybcika, bo nie biore pod uwage tej intelektualnie przymulonej i zindokrynowanej swity. Ech....zycie.

    Pozdrawiam, dziekujac jednoczesnie za nieposledni tekst.

    Jolcia

    OdpowiedzUsuń
  2. To się napisałeś kolego... Podziwiam, podziwiam... Ale dodam, że każdy widzi to co chce widzieć... więc to wszystko zależy od naszego podejścia... Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń