O bezradności nie ma więc mowy, zwłaszcza, gdy mamy do
czynienia z osobami publicznymi. Nawet największy
sukces aktora, muzyka, dziennikarza, pisarza, reżysera możemy znieść dzięki kilku
epitetom, wyzwiskom skierowanym w jego kierunku za pośrednictwem portalu internetowego. Jakoś nam łatwiej, ulgę czujemy, możemy wstać od komputera z poczuciem dobrze
wypełnionego obywatelskiego obowiązku, mając przy
tym poczucie łaskawości Juliusza Cezara, bo przecież można było jeszcze bardziej "pocisnąć".
Ta polska wątpliwa życzliwość, choć trochę stereotypowa i rozdmuchana, ma jednak
swoje silnie historyczne i empiryczne zakorzenienie. Zdarzają się mimo wszystko chwile w miodnej
krainie, w których przestajemy jednoczyć się w bólu,
niechęci i nienawiści, a zaczyna łączyć nas sukces osiągany przez polskich sportowców na arenie międzynarodowej. Nie ma tu nawet szczególnego znaczenia, czy wygrywa
reprezentacja Polski w sporcie drużynowym (siatkówki, piłki ręcznej, piłki nożnej - legenda głosi, że kiedyś coś wygraliśmy), czy nasz indywidualny reprezentant z orzełkiem na piersi.
Nieważne, sukcesy polskich sportowców jakoś dowartościowują nas wszystkich - odzywa się w nas solidarność i tożsamość narodowa z lekkim nawiązaniem do historii - wygrana z Niemcami
i Rosjanami smakuje przecież lepiej. Siadamy przed telewizorem i
szykujemy się jak do wojny. Sięgamy pamięcią do klęsk
poniesionych z naszymi sąsiadami i tym samym zwiększamy rangę wydarzenia - nawet gdy bez tego jest ona duża. Nie
wspominam już więc o napięciu i powadze sytuacji, gdy reprezentacja Polski
spotyka się z reprezentacją Rosji na Mistrzostwach Europy na Stadionie Narodowym, ale nawet
starcie na szczeblu towarzyskiej polsko - rosyjskiej rozgrywki II- ligowych drużyn krykieta (zakładając, że istnieją - ale swojego czasu nawet "Ministra" Sportu z ilością lig rozgrywkowych danych
dyscyplin miała problemy, więc przykład podaje bez większego ciężaru odpowiedzialności za słowa) potrafimy ochrzcić
mianem próby rewanżu za rozbiory.
Sport leczy nasze rany,
kompleksy i wszelkie dotychczasowe niepowodzenia związane z naszą pozycją polityczno - militarną. Gdy Justyna Kowalczyk zdobywa
kolejne punkty w Pucharze Świata nie drżymy, że zarobi więcej niż my przez miesiące pracy. Kiedy Robert Kubica w F1 stawał się coraz bardziej realnym kandydatem do tytułu Mistrza Świata (gdyby tylko kurczę Ferrari jeździł) nie cierpieliśmy na bezsenność, że stanie się bogatszy niż całe drzewo genealogiczne
naszej rodziny. Czuliśmy się dumni, że Polska potęgą i wszyscy
mogą nam buty czyścić.
Nie wzięli pod uwagę naszych interesów w rozmowach
na temat gazociągu północnego? Tak? Dobrze! No
to w takim razie Małysz na konkursie w Planicy im pokaże!
Dziś nadarzają się kolejne okazje tych sportowo - patriotycznych uniesień. Zwłaszcza za sprawą Kamila Stocha, którego sukces
nie kończy się na zdobyciu olimpijskiego
złota. Miło było przecież patrzeć na szachownicę lotniczą na rosyjskim niebie (za sprawą
kasku naszego mistrza), a jeszcze z większą satysfakcją słuchać Mazurka Dąbrowskiego na rosyjskiej ziemi. Jest coś jeszcze.
Deklasacja rywali dała bowiem
kolejny zastrzyk naszej narodowej dumie, zjednoczyła nas na tyle, że zatwardziały sympatyk PO jest w stanie przybić sobie "piątkę" z wyznawcą
teorii zamachu smoleńskiego - bez konsekwencji, że ten drugi po usłyszeniu dźwięku będącego
wynikiem przybicia owej "piątki" zmarszczy brwi, zmruży oko i nie zastanowi się czy przypadkiem znów nie
"słychać strzałów".
Powodzenia Panie Kamilu na Dużej Skoczni! Zdobywa Pan nie tylko medale...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz