Towarzyszy nam poczucie osierocenia. Choć zapowiadało się na to od
pewnego czasu, oficjalna informacja o wyborze Donalda Tuska na Szefa Rady
Europejskiej nie pozostawiła już żadnych złudzeń. Klamka zapadła. Premier
składa dymisję i wyjeżdża do pracy na Zachód, tak jak każdego miesiąca robi to
tysiące Polaków.
Przez łzy rozgoryczenia
powtarzamy „tam będzie mu lepiej, nie będzie już cierpiał”, poklepujemy się
wzajemnie, przekonując, że jest to wielkie wyróżnienie, sukces osobisty Pana
Donalda, jak i nasz, narodowy – Polak Szefem Europy!
Nagle znów wraca moment
refleksji i nostalgii, bo tutaj go przecież zabraknie. Wszak się nie rozdwoi.
Nikt nie otrze naszej gorzkiej łzy, nikt nie powie jak żyć, nikt tak nie
przeprosi jak on. [Ach jak on przepraszał...]
Będzie nam tego
brakowało. Mamy więc nieodpartą ochotę spakować walizki i jechać za nim. Choćby
już... bez ciężkiego bagażu, ale wciąż z niezaspokojonymi oczekiwaniami i
rozpalonymi nadziejami.
W uszach nadal brzmi nam
spot z 2007 roku i jego pełne troski słowa: „Przez ostatnie 2 lata za chlebem
wyjechało prawie 2 miliony Polaków” - i nawet największym sceptykom nie
przyszło 7 lat temu do głowy, że sam do wspomnianej grupy dołączy. Tym
bardziej, że w tym samym spocie mowa była o tym, że „już niedługo Polacy zaczną
wracać z emigracji, bo praca tu zacznie się opłacać.”
Tymczasem przyszłe
zarobki naszego reprezentanta, przyszła emerytura (nie ZUS-owska rzecz jasna)
powodują, że dotychczasowa jego pensja może być przezeń traktowana jak
„wyprawka” na biwak do Brukseli, nowy garnitur, koszula, buty i komplet
krawatów.
Tak bardzo przekaz owego
spotu się dezaktualizował, tak bardzo los okazał się przewrotny.
Napływają łzy raz
kolejny... rozgoryczenie, żal, bezradność, strach przed jutrem.
„Może jakoś się to
wszystko ułoży...”, „może Donald wróci, zatęskni...”. Nasza afirmacja niestety
nagminnie przerywana jest kolejnymi przekazami, że Premier się cieszy, na
domiar złego nie dostrzegamy w jego oczach tego samego smutku, co w naszych.
Czujemy, że związek się rozpada, a partner zamyka za sobą drzwi we w spaniałym
nastroju. Poczucie żalu miesza się z poczuciem rozczarowania i zdrady. Każde
jego słowo zaczyna brzmieć jakoś irytująco... nagle... staje się rzecz jeszcze
straszniejsza... Pan Premier przestaje mówić po polsku... co traktujemy jako
swoisty policzek, przechodzi na język obcy... marszczymy brwi, wsłuchujemy się
w jakim to języku daje nam kolejnego kuksańca? – i słyszmy znajomo brzmiące „Aj
łil polisz maj inglisz”, czekamy na jakieś potwierdzenie naszych przypuszczeń,
że był to język angielski. Tak, mamy już pewność, widzimy na pasku
informację, że Premier chce wypolerować swój angielski, by być w pełni gotowy
do sprawowania nowej funkcji. Dochodzi do nas jeszcze premierowskie „dont łory”
- niestety nie skierowane do nas... szkoda, potrzebowalibyśmy tego, zwłaszcza
teraz.
Przestajemy widzieć
kolejne doniesienia, bo znów do oczu napływają łzy ograniczając naszą
widoczność do zera absolutnego, kładziemy się, uginając kolana, chowając głowę
w rękach... Co dalej?
Zostajemy sierotami,
którym zostają jedynie wspomnienia i …
pokaźny spadek...
Myślę, że gdyby wszyscy pisali o polityce w taki sposób, świadomość polskiego społeczeństwa byłaby znacznie wyższa.
OdpowiedzUsuńDziękuję bardzo za miły komentarz i pozdrawiam :)
Usuń