niedziela, 5 września 2010

Divide et impera!

Rysunek Andrzeja Mleczki
Przestaliśmy już śledzić minutę po minucie „wojnę krzyżową”, ale czy mogliśmy cieszyć się spokojem dłużej niż kilka dni? Nie, a to dlatego, iż mamy kolejną ważną rocznicę- a jak wiadomo, u nas, rocznice (a zwłaszcza te pozytywne) są powodem do kolejnych podziałów. Dziwne? Nie, POLSKIE.

Gdy awantura pod krzyżem wydawała się zaogniona, ale jeszcze z możliwością zaognienia jej jeszcze bardziej, pojawił się Pan Jarosław. Pokazując dzielnym obrońcom (nie tylko samego krzyża, ale jak się dowiadujemy od „Pani Joanny” obrońców Jezusa), że robią „dobrą robotę”. W towarzystwie ochrony złożył ON wieniec pod Pałacem. Uczczenia brata w tym żadnego, bo ani to miejsce śmierci, ani miejsce pochówku, ale odpowiedni sygnał został wysłany. Rzeczy tam działy się absurdalne, więc i pisać o tym sensu już nie ma. Żyjmy dniem dzisiejszym -  a dzisiaj „sprawa krzyża” zeszła na drugi plan, na rzecz 30. rocznicy wydarzeń sierpniowych.

„Solidarność”- stworzyliśmy „krajowy produkt” – nie na sprzedaż, ale coś, na co reszta Europy może patrzeć z uznaniem i z nutką zazdrości. Kolejny raz, niestety pokazujemy, że łatwiej nam coś zbezcześcić, niż utrzymać w chwale i należytym porządku. Związkowe obchody, zaczęły się przyzwoicie- zaproszenie dostał Prezydent RP, Premier, ale dostał je również Pan Jarosław…zasług w strajku żadnych – nie szkodzi, był w zastępstwie brata. I zaczęło się. Na uroczystość wkracza wspomniany wódz, znów w tle, mdlejące kobiety, chóralne okrzyki: „Jarek! Jarek!”, „Tu jest Polska!”, „Jeszcze Polska nie zginęła…” „Sto lat, sto lat!” itp. Wszystko to wygląda, o tyle groteskowo, co głęboko zastanawiająco- kim tak naprawdę jest Pan Jarosław?- z powodu wieku, nie mogłem być choćby pośrednim świadkiem tych wydarzeń, więc pomyślałem, że może dziś zostanę uświadomiony, iż takie przywitanie (aktualnie zwykłego posła na Sejm RP) zwiastuje ukazanie ukrywanej do tej pory prawdy- co najmniej takiej, że to Pan Jarosław obalił komunę, zasłużył się nie tylko w walce dla „Solidarności” ale dla „Wolnej Polski”, miał związek ze zburzeniem „Muru Berlińskiego” i z rozpadem ZSRR, wyborem Karola Wojtyły na Papieża i wielu innych wydarzeń w ostatnim 50-leciu. Usiadłem więc przed telewizorem, z jeszcze większym podekscytowaniem, że będę uraczony dziś, nie tylko rocznicową imprezą ale sporym kawałkiem naszej historii.  Z uwagą obserwowałem Pana Śniadka, który również wyglądał na dumnego i „podnieconego” całym tym spotkaniem. Zastanawiając się nad kolejnym biegiem wydarzeń, dochodziłem do wniosku, że wygląda na to, że właśnie tych dwóch, wspomnianych przeze mnie Panów odgrywało 30 Lat temu wiodące role, stąd dziś u nich takie „poruszenie”. Zaczynają się wystąpienia – Pan Prezydent – (zwany przez większą część zgromadzonych tam osób, po prostu Komorowskim) przemawiał w „swoim stylu”, z lekkim powiewem „kościelnego kazania” w głosie. Ja jednak wciąż miałem poczucie, że ten najważniejszy jeszcze czeka na swój głos. Pan Premier Tusk? Skądże znowu. Ten został wygwizdany, "wybuczany", poniżony…Kto szanowałby Premiera RP?!  Swoją drogą- ten punkt savoir vivre w stosunku do zaproszonego przez siebie gościa musiał mi najzwyczajniej umknąć…ale spróbuję to nadrobić. Pan Premier musiał się pogodzić, z poczuciem, że nie jest tu najmilej widzianym gościem – mimo, iż zaproszenie dostał. Ale to, na co cała sala czekała, w końcu się stało. Pan Jarosław Kaczyński w swoim stylu, dostojnym i wyważonym krokiem idzie w kierunku mównicy. Miałem nieodparte wrażenie, że serce zabiło szybciej nie tylko mi przed telewizorem, ale dreszcz emocji przeszedł po najbardziej „znieczulonym” wcześniejszymi toastami (na cześć Solidarności rzecz jasna) związkowcu. Prezes nie szedł długo, ale miałem poczucie, że trwa to wieczność. Pani Szczypińska, która delektowała się każdą sekundą, każdym spojrzeniem, każdym ruchem najmniejszej części wzorowo wykrojonego  garnituru Pana Prezesa, wyglądała już inaczej niż zawsze. Nieopisany blask bił z oczu, a twarz sprawiała wrażenie rozpromienionej. Jakby miała poczucie, że przeżywa coś, czego do opisania nie wystarczą słowa, a nawet subtelne wzdychania.

Nagle, koniec. Pan Jarosław stanął, wyprostowany jak zawsze, głowa podniesiona wysoko, ręce swobodnie zarysowujące nienaganną sylwetkę i ta twarz…twarz nie skażona choć jednym niekontrolowanym „drgnięciem” nerwu, jakby panował nad każdą synapsą, każdym impulsem. Każdy w tym momencie czekał na pierwsze słowa, na cokolwiek, choćby przełknięcie śliny prezesa, które za pomocą blisko rozstawionych mikrofonów wypełni dźwiękiem całą salę.  Pozorna cisza była momentami zakłócana szeptami-„Tu jest Polska” „Mąż…stanu”. Nic jednak nie zakłócało przemowy. Prezes mówił, mówił, a ja słyszę…i uczę się historii na nowo, czuje się coraz gorzej, manipulowany przez lata, bezlitośnie oszukiwany przez ludzi, których szanowałem. Miałem poczucie, że choć jedno potwierdzenie słów prezesa, przez osobę trzecią, spowodowałoby kompletną reorganizację mojej dotychczasowej hierarchii wartości, patrzę więc- Pani Szczypińska wraz z Panem Kuchcińskim patrzą z uznaniem i wielką dumą na prezesa, ale nie mogłem dostrzec w ich wyrazie twarzy kategorycznego potwierdzenia słów, ich wyraz uznania przyćmiewał wszystko inne.  Moje samopoczucie było coraz gorsze. Znów nie wiedziałem gdzie jest Polska…spojrzałem na Pana Premiera Mazowieckiego i zauważyłem, że są ludzie niewierzący w to co się dzieje…

Kolejne wystąpienie. Pani Krzywonos, mój letargiczny stan nie pozwalał mi na interpretowanie padanych później słów, słyszałem krzyki, widziałem wszechobecne zdenerwowanie. Pani Henryka, mówiła o zakłamywaniu przeszłości…z czego Pani Jolanta pogardliwie się śmiała, w czym wtórował jej Pan Kuchciński. Pan Jarosław…ten sam, co przed minutami…to samo spojrzenie, ten sam wyraz twarzy, ta sama mina. Znów zaczął się szum, szmer i wszechobecne poczucie nienawiści wypełniło salę. Wyłączam telewizor.
Ostatni rzut oka…ostatni kadr…flaga…
”SOLIDARNOŚĆ”

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz