O ile na wczorajszych
ulicach można było dostrzec swoiste pobudzenie, a przed kwiaciarniami
"większe męskie kolejki" niż przed kioskami w dniu sprzedaży numeru
CKM z "polską królową muzyki pop", to mimo wszystko czegoś brakowało.
Uciekający z Polski socjalizm wraz z wieloma ("atrakcjami") zabrał
tradycję świętowania 8. marca. Czy możemy czuć się osieroceni?
Kobieta XXI-wiecznego
kapitalizmu nie dostanie już goździka, rajstop czy mydła, nie zostanie
utwierdzona (i tak w "silnym" już przekonaniu) o wielkiej roli jaką
odgrywa w budowie stabilnego państwa. Obok strat materialnych nie sposób więc
dostrzec daleko idących strat moralnych. Co zrobić, by kobieta ze łzą w oku nie
spojrzała na czasy socjalizmu? Goździk można zastąpić czerwoną różą, rajstopy
romantyczną kolacją, a mydło sobie odpuścić, bo kapitalistyczna kobieta jest
bardziej podejrzliwa i wyczulona na wszelkie sugestie, niż socjalistyczna
towarzyszka doceniająca każdy gest ze strony obywatela mającego na uwadze dobro
wspólne i szeroko rozumiany kolektywizm.
W galopującym Świecie
konsumpcjonizmu możliwości na zrekompensowanie płci pięknej utraconych
"dóbr" jest dużo, więc warto zastanowić się co zrobić, by kobieta nie
musiała czuć się wyjątkowo tylko 8. marca, ale miała świadomość własnej
wartości cały rok. Zadanie trudniejsze niż inwestycja w kwiatek?
Niewątpliwie...zwłaszcza, gdy weźmiemy pod uwagę dotychczasowe tempo zmian w
dążeniu do równouprawnienia kobiet w życiu społeczno-politycznym.
Na system norm i wartości
danego Państwa wpływa wiele czynników. Niezaprzeczalny jest fakt, że w Polsce
mamy do czynienia z dużym wpływem historii (podpierając to naszym
specyficznym "polskim patriotyzmem"), religią i symboliką - związaną
z przynależnością narodową jak i religijną. O ile nasza historia nie zalatuje
radykalnym patriarchatem (są nacje mające w tej kwestii większe osiągnięcia) o
tyle "polska religijność" wywarła wyraźny wpływ na zhierarchizowanie
płci. Mam tu na myśli chociażby typowo męski organizm stanowiący władzę
kościelną, pielęgnowanie konserwatywnego obrazu rodziny katolickiej z typowo
nadrzędną rolą mężczyzny, bo? Bo kobieta to tylko z żebra mężczyzny pochodzi?
To wszystko odciska swoje piętno na codziennym życiu - nie tylko prywatnym ale
i zawodowym. Można pocieszać się, że nie jest tak najgorzej, bo w kulturze
islamskiej (a zwłaszcza w rodzinach fundamentalistów) kobieta w społecznej
hierarchii jest o kilkadziesiąt szczebli niżej niż w kulturze zachodniej (gdzie
w Szwajcarii prawo wyborcze kobiety wywalczyły [o zgrozo] dopiero w
1981 roku).
Wracając do naszego
problemu i nie szukając usprawiedliwień typu: gdzie indziej jest o wiele
gorzej, zastanówmy się co zrobić by było lepiej. Nie chodzi mi tu o
przyklaskiwanie Pani prof. Środzie, Pani Szczuce przy każdym nowym pomyśle na
zrównoważenie szans płci, bo feminizm może być równie groźny co szowinizm - i
nie boję się tu matriarchalnego systemu w dobie nowej cywilizacji, ale
radykałów, którzy z patologią walczą patologią. Co z parytetami mającymi na
celu wyrównaniu szans kobiet w polityce? Właśnie tego typu sztuczne mechanizmy
emancypacji kobiet dopiero dowodzą jak jest źle, bo dopiero uwłaczające dla
kobiet staje się to, że by znaleźć się na wyborczej liście należy usankcjonować
to jakimś nakazem. Warto pracować więc nad zmianą mentalności, bo wprowadzanie
czegoś na siłę może odnieść odwrotny efekt. Szowinistyczne i seksistowskie
żarty piętnować, a wszelkie ograniczenia roli kobiet traktować jako patologię,
a nie kulturowy zwyczaj...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz