poniedziałek, 31 października 2011

"Nie wyrzucaj telewizora, zgrzesz myślą, by raz po raz uciec w błogą bezmyślność Z tym, że kiedy będzie już bezdenna...wyłącz."

Rysunek Andrzeja Mleczki

Kiedy już prawie wszyscy mamy za sobą wczesno-jesienne przeziębienie, czas na... jesienne stany depresyjne, które tak łatwo leczone już nie są. Na nic zda się podwójna dawka rutinoscorbinu i witaminy C. Mało tego, trudniej o zwolnienie ze szkoły, studiów, pracy, życia...

Na szczęście mamy kabarety, filmy "komediowe" i wszystko to, co nazwać można emocjonalnym balsamem dla naszych skołatanych nerwów. Czy tak rzeczywiście jest? Czy "dwójkowy" kabareton, polsatowe kabaretowe jubileusze są w stanie uraczyć nas swoim dowcipem i choć przez moment posiadać swoisty eskapistyczny charakter dla naszej zmęczonej codziennością psychiki?

Polska scena kabaretowa uboga przecież z pewnością nie jest... mamy kilka grup, które za pośrednictwem TV, regularnie gości w naszych smutnych, polskich domach, mamy kilka przebijających się przez mainstream i kilka próbujących reaktywować swoją działalność po długim bycie w niebycie. W sumie przeciętny polski Kowalski bez problemu potrafiłby wymienić od 5 do 10 grup kabaretowych. Jeśli więc samą ilością wstydzić się nie musimy, to jak wygląda kwestia ich jakości? Mamy regularne przebieranie się męskiej części kabareciarzy za kobiety - co według samych twórców samo w sobie winno być zabawne,  lawirowanie na granicy rasizmu, antysemityzmui... dobrego smaku, parodie polityków (których zazwyczaj komizmu przejaskrawiać już nie trzeba), ukazywanie niższej strefy społecznej i intelektualnej, okraszonej błędami językowymi, jąkaniem, seplenieniem, no i... to co lubimy najbardziej...wulgaryzmami. Bowiem nawet najmniej śmieszy skecz, może uratować zwykła "kur*a". Wtedy zgromadzona publiczność wybucha spontanicznym śmiechem, nie pamiętając przy tym, że cały skecz nie wywołał na ich zasępionych twarzach nawet subtelnego uśmiechu. Przekleństwa bowiem nabrały u nas paradoksalnie komicznego wyrazu. O ile cenzura momentami przeszkadza kabaretom (w występach na żywo) na rozłożenie skrzydeł, tak w polskich filmach komediowych można już hulać do woli.

Kiedy przeciętny Nowak zapytany zostanie o najlepsze filmy komediowe będzie miał poważny problem... nie chcąc wyłamywać się z ogólno panującego przekonania, (i czy widział, czy nie widział, zrozumiał, czy nie zrozumiał) podniesie dumnie głowęi odpowie: "wiadomo... to MIŚ, SEKSMISJA, yy...  a no REJS jeszcze oczywiście!" A ja... dziękuję Bogu, że nie przypomniał sobie "Dnia Świra", który przerażająco duża część społeczeństwa włącza na... poprawienie nastroju - a... to trochę tak, jakby włączać sobie marsz żałobny, tańczyć pogo i entuzjastycznie skakać po wersalkach.

Co z naszą komediową kinematografią teraz? dzisiaj? mamy w ostatnich latach przecież CIACHO, TESTOSTERON, JAK POZBYĆ SIĘ CELULITU... itp. Sale kinowe pękają w szwach, a publiczność swoim śmiechem potrafi zagłuszyć nawet tych, którzy przychodzą na seans tylko po to, by zjeść popcorn i za pomocą słomki wciągnąć każdą, nawet najmniejszą kroplę coli z plastikowego kubeczka. W dzisiejszych "tworach" dialogi z pewnością do klasyków należeć nie będą... ale mają coś, czego wcześniejsze produkcje nie miały.  Mianowicie chodzi o uniwersalny sposób na rozśmieszenie widza, gdy inwencji  na "woodyallenowski", "monty pythonowski" żart po prostu brakuje. Nikt już dziś przecież nie wspomina filmu "PSY", jako przykładu zwulgaryzowanej formy przekazu, bo dzisiaj każdy projekt bywa takim "szczeniaczkiem", który niestety poza wspomnianą formą nic do zaoferowania nie ma...  ale wielu z nas to wystarcza...

Co z resztą? Co z tymi sztywniakami, których te wysublimowane kabaretowe żarty nie śmieszą, a raczej stają się prehistoryczną wycieczką, swoistym zaznajamianiem się z cudem ewolucji, poprzez ukazywanie potencjalnego zachowania naszych praprzodków. Co jeśli niektórzy z nas idąc na polski film komediowy nie czekają na "mięsne kawałki", by wybuchnąć śmiechem, który zarazem ujawnia ich nadzieję na otrzymanie po seansie orderu dla "błyskotliwego widza"? Co jeśli filmy uznawane przez wielu za komedie (np. te Pana Koterskiego) rozumiane są jako dramaty? Co jeśli "Trudne Sprawy", "Dlaczego Ja?", "Pamiętniki z Wakacji", serial "Klan" pomimo groteskowych wątków nie potrafią zaspokoić głodu dobrego humoru?

Zostaje im leczenie farmakologiczne!?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz