wtorek, 15 stycznia 2013

Urodzeni w biało – czerwonych czepkach

Rysunek Andrzeja Mleczki

Jesteśmy największymi szczęściarzami! Od urodzenia trzymamy w garści los wygrany na loterii. Przychodząc na Świat na samym starcie trafiamy „szóstkę” w totka. Choć rodzimy się w bólach, krzykach i płaczu, nastaje w pewnym momencie czas, w którym uświadamiamy sobie, gdzie tak naprawdę jesteśmy. Następnie, kiedy nasza świadomość zaczyna stawiać swoje pierwsze nieporadne kroki, gdy nasza percepcja zaczyna się kształtować nagle doceniamy swoistą łaskawość losu. Możemy wreszcie wznieść dumnie ku górze dłonie i krzyknąć „Jesteśmy cholernymi farciarzami!”. Gdy nasza przytomność nie utonie w „litrach” endorfiny, nasze nogi nie ugną się pod ciężarem emocji, rozejrzymy się wokół siebie jeszcze raz, zobaczymy dookoła tureckie kebaby, francuskie supermarkety, a na ulicach 30- letnie Volkswageny i z nieustającym rumieńcem na twarzy, trzęsącym się z przejęcia głosem, cichutko powiemy: „Tak jesteśmy w Polsce, a ja mogę zwać się Polakiem, bowiem właśnie tu się urodziłem…”. Możemy tak stać i rozglądając się dookoła, a przydługawym rękawem swetra „Made in China” otrzeć łzę, która bynajmniej nie jest powodem do wstydu. Ta chwila wymaga wzruszenia.

Jako dojrzali ludzie, dumni ze swoich zdolności trafnego postrzegania rzeczywistości mamy ochotę swoją radość wykrzyczeć, czekamy na wyrobienie dowodu osobistego, co by ugruntowić swoją przynależność do tego królestwa. Z czasem zaczynamy doceniać coraz więcej. Mimo feralnego umiejscowienia terytorialnego (tkwienie w Europie pomiędzy Niemcami, a Rosją, to tak jak siedzieć na ławce na ciemnym osiedlu obok Adolfa Hitlera i Józefa Stalina w czarnej, żydowskiej mycce w koszulce „wróg socjalizmu” podśpiewując „wąsy noszą tylko homosie…”) jesteśmy dumnym społeczeństwem nielękającym się większych i z pozoru silniejszych. Codziennie możemy włączać TV, gdzie po opłaceniu obowiązkowego abonamentu i horrendalnych sum za telewizję kablową/satelitarną może nie obejrzymy największych wydarzeń sportowych na Świecie, które dostępne są w otwartej telewizji w Hondurasie i Zambii, może nie zawsze dane nam będzie zobaczyć Polską Reprezentacje piłki nożnej w Eliminacjach do Mistrzostw Świata, może nie do końca mamy do czynienia z rzetelnymi informacjami na temat tego, co dzieje się w makro-polityce, co dzieje się w Syrii, w strefie Gazy, mamy natomiast coś więcej, coś na co pozwolić sobie może tylko najszczęśliwszy kraj: rozrywka 24 godziny na dobę.

Tabloizacja mediów nastąpiła już dawno. Nawet tych opiniotwórczych. Na poważnych (wydawałoby się) portalach internetowych czytamy o nowej sesji Natalii Siwiec, oglądamy zdjęcia Dody w kolejnej „zaskakującej” kreacji, zastanawiamy się czy drugoplanowa aktorka „M jak Miłość” jest w ciąży i czy statysta z 3000. odcinka klanu pobił dziennikarza czy tylko pogroził mu palcem. I który to był palec?!

Może jest to forma rozrywki rodem z poodrzucanych scen ramówki kanału „Tele 5”, ale czytamy, oglądamy, śledzimy, zastanawiając się co będzie dalej? Czy partner drugoplanowej aktorki „M jak Miłość” dowiadując się o swoim nadchodzącym ojcostwie zamieni swoje dotychczasowe ulubione auto na bardziej rodzinne? A może kupi drugie, nie sprzedając starego?! I będzie miał dwa auta! W dobie kryzysu! Cała Polska będzie „nosiła” ciążę drugoplanowej aktorki „M jak Miłość” wspólnie z nią i to wszystko z bezpardonową  nadzieją, że „FAKT” pokusi się o relację na „żywo” z samego porodu!

A gdy jednak złapiemy się na zbyt dalekiej ucieczce w bezmyślność i będziemy chcieli zaznać trochę kultury, sprezentować sobie bilet powrotny do świata myśli i refleksji włączymy programy informacyjne…

I bach! Kolejne uderzenie kilkukilowym młotem w głowę z jasnym przekazem: „żyjesz w szczęśliwym kraju”! Nie dowiemy się bowiem jakie są prawdziwe bolączki dzisiejszego Świata, ba! nie dowiemy się jakie są bolączki naszej miodnej krainy. Polityka krajowa stała się bowiem swoistą śmierdzącą stołówką (jaką pamiętamy z podstawówki), wielką kuchnią z niechlujnie przygotowaną kartą dań, która składa się z samych podgrzewanych, tłustych kawałków zepsutego mięsa. Jeśli poczujemy potrzebę dowiedzenia się czegoś o naszej polityce, to decydujemy się na wejście do takiej mało gustownie udekorowanej sali, z kolorowymi, sflaczałymi balonami w rogach, które są pozostałością po jakimś kiczowatym weselu, otrzymujemy odgrzanego kotleta w postaci tematów, które wałkowane są już od lat i to wszystko w dodatku bez prawa do zwrócenia posiłku (nie w sensie gastrycznym rzecz jasna, to zdaje się być naturalnym procesem przyczynowo – skutkowym), dostajemy brudne sztućce i lekko sfermentowany kompot, by wszystko móc jakoś bezboleśnie przełknąć.

Jak ta karta dań wygląda? W krajach mniej szczęśliwych od nas tematami przewodnimi są: podatki, problemy demograficzne, co za tym idzie problemy z systemem emerytalnym, zadłużenie społeczne i państwowe, walka z realnym alkoholizmem i narkomanią, poprawa stanu służby zdrowia i szkolnictwa.

Tematy przewodnie w kraju szczęśliwym, Polską zwanym? Eutanazja, aborcja, obecność krzyża w Sejmie, legalizacja „marichunaen”, przejście posłów PiS do Solidarnej Polski, z Solidarnej Polski do PSL-u, z PSL-u do Platformy, z Platformy do biznesu…

Tygodniami śledzimy walki prawicy z lewicą w sprawie eutanazji i aborcji, przeżuwamy otrzymany kotlet, używamy siekaczy, i kłów, by rozerwać go choć na kawałki, po czym  próbujemy go połknąć z pomocą sfermentowanego kompotu, powstrzymujemy odruchy wymiotne, ale nie poddajemy się, żujemy, międlimy aż nagle zalani potem wypluwamy i stwierdzamy: „może innym razem…”.

Czekamy na kolejny rarytas, specjalność szefa naszej stołówki. Krzyż w Sejmie.
No i słyszymy:

- że w ogóle nie powinien on tam zawisnąć i należy go najszybciej zdjąć, zdeptać oraz spalić.
 inni:
- że jeden krzyż to mało, bowiem cała ściana winna być obklejona: ile posłów – tyle Jezusów, no i
Maryi nie można dyskryminować! co by znowu ataków na Kościół nie było, że niby rzekomo szowinizmem zalatuje i marginalizuje kobiety. Maryj obok Jezusów też 460 poprzyklejać!
Co za tym idzie mamy gwarancję na śledzenie dzień po dniu rozterek Ruchu Palikota – bo przecież walka z Kościołem - owszem ważna sprawa i na Maryję w Sejmie zgody Ruchu nie będzie, ale z drugiej strony parytety, więc jeśli Jezus jest to i Maryja winna wisieć!

I  przeżuwamy, międlimy, wypluwamy: „no może za rok to przełkniemy”. Czekamy na dokładkę licząc, że trafi się lepszy kawałek.

O legalizacji marichunaen słyszymy:
- no, że wszystko dla ludzi, że przecież alkohol szkodliwszy, że to zdrowie samo, że lekarstwo i że marichunaen nie uzależnia fizycznie tylko psychicznie jedynie i że już papierosy gorsze, że w ogóle skręt to powinno się zamiast witaminy C spożywać.
Ale też:
 - że to furtka do heroiny, nekrofilii i kleptomanii, że po legalizacji klimat się ociepli, a że pandy na wymarciu i że STOP legalizacji!

I żujemy, żujemy… prawica, że skandal, lewica, że wybawienie ta legalizacja. Wypluwamy…

Coś na deser może… Mamy bezwstydną nadzieję, że przynajmniej jakąś bitą śmietaną usta uraczymy. Obiecujemy sobie nie narzekać na lekko sproszkowaną konsystencję i od grymasów się powstrzymamy, że z mleka niemieckiego, nie z polskiego - najzdrowszego. Co dostajemy? Bach! kotlet kolejny, zmielony starannie, ciepły, skwierczący zalotnie…
Polityczne transfery – z dumnym podpisem.

Temat naszych mediów ważniejszy od samych ustaw uchwalanych w naszej szanownej Izbie. Nieważne, że kontrowersyjna ustawa w sprawie GMO przechodzi, istotne i godne wzmianki natomiast, że minister Nowak uśmiechnął się do ministra Sawickiego, ale ten drugi grobową twarz przy tym posiadał i pewnie koalicja na włosku...

I tak słuchamy o transferach politycznych i tych realnych i tych domniemanych…
Międlimy, gryziemy, pięści z zaangażowania zaciskamy, pośladki spinamy, kolorów na twarzy
nabieramy, kompot już w garści trzymamy, ale wypluwamy…
Wyłączamy telewizor…. Odchodzimy od stołu.

Wychodzimy ze stołówki nie do końca najedzeni, ale stwierdzamy, że w gruncie rzeczy to fajnie było… ta zabawa z żylastym kotletem nawet pasjonująca się okazywała… Odgrzewane kotlety najlepsze nie były, ale ponoć (ponoć - bo w TV o tym dużo nie mówią) w Afryce nic nie jedzą. Odpływamy w rozkoszy, płyniemy w nurcie swoich wspomnień i sentymentu. Nagle coś przerywa…

Drrr… telefon.

- Wuj z Berlina? …No cześć Wujku. Co tam? A tak w ogóle, to ja będę płacił za tę rozmowę połowę? Bo wiesz nas w Polsce nie stać na…
- O czym ty mówisz?! Jak to, co słychać?! Nie mówili u was w TV?  Te oszołomy z  
Korei Północnej planują…

…. (POŁĄCZENIE ZOSTAŁO PRZERWANE)

4 komentarze:

  1. Moj ty Panie Boze, jaki tekst !!!!! Jezeli mlodzi ludzie maja taki potencjal jak Pan, to jest szansa na progresywna normalnosc tego kraju.

    Myslam, ze w nowym roku, nowy duch, ale doszlam do wniosku, ze jednak jestem naiwna. Nihil novi sub sole.Nadal jestem rozczarowana stanem mentalnym dosyc sporej czesci spoleczenstwa, ktora jak guma arabska przywarla do wszystkiego, co odbija sie czkawka mainstreamu, przyozdobiona w desen politycznych jatek i przepychanek. Niby wolny kraj, z mozliwoscia wyboru, a jednak... Chyba to upodobanie do odgrzewania (bigos, bo wtedy lepszy!) prowadzi do wiecznej powtarzalnosci problematyki i tematow. Tylko ile razy pod rzad mozna kapuche? Moze przydalaby sie raz, ale porzadna cofka? Z medycznego punktu widzenia czyni podobno cuda. Albo po prostu, zamiast systematycznie odzywiac sie w medialnych stolowkach, zaczac cos gotowac samodzielnie? Nie tylko memento mori, ale dla odmiany memento vivere?

    Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
  2. Dobre... Uśmiałam się, chociaż to wcale nie śmieszne. Ale tekst jest genialny - styl i wyostrzony język - rewelacja !

    OdpowiedzUsuń
  3. Mi również tekst się osobiście, bardzo podoba! Brawo dla Autora!!!!! ;-) Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  4. Wielkie dzięki (każdemu z osobna) za miłe komentarze. Również pozdrawiam i zachęcam do kolejnych wizyt :)

    OdpowiedzUsuń