poniedziałek, 12 lipca 2010

"Uśmiechy i kreacje, dużo fałszu i pozorów, karmią wyobraźnie ludzi sprzed telewizorów"

Rysunek Andrzeja Mleczki

Można odetchnąć z ulgą…koniec kampanii prezydenckiej. Instytuty Badań Opinii Publicznych niejako zrehabilitowały się w kontekście wyników II tury. No i jaki by ten zwycięzca nie był - mamy Prezydenta. Odpoczniemy od obietnic, które w końcowej fazie kampanii brzmiały już nieprzyzwoicie, a kandydaci pozapominali i o swoich ewentualnych przywilejach i o możliwości budżetowych Państwa, lub po prostu kierowali się dewizą Pana Jacka Kurskiego – „ciemny lud to kupi”.

Choć sama kampania była w tym roku dość specyficzna i krótka, potrafiła szybko zmęczyć – wbrew pozorom nie samych startujących, a wyborców. Stacje telewizyjne nie nadążały z transmisją kolejnych wieców wyborczych. A końcowa faza wymagała wyciągnięcia cięższych dział. Bo przekroczeniem pewnych granic można nazwać odwiedziny jednego z kandydatów u rodziny Blidów, z drugiej strony przypominanie o tragedii pod Smoleńskiem i „granie” służbą zdrowia. Fakt, mogło być gorzej – dlatego należy pocieszać się tym, że to co nazywamy polityką jeszcze nie do końca się zepsuło. Jakiś niesmak jednak jest. Przykre jest to jak bardzo podzielony jest Naród. Otóż w Państwie, gdzie około połowa społeczeństwa, uważa, że głosować nie należy – „bo to nic nie zmieni” jednocześnie uważając słowa „polityk” – „złodziej” za synonimy, są grupy osób „kipiące” z nienawiści do osób mających inne poglądy polityczne. Tu oprócz dużego wpływu mediów i programów takich jak „Solidarni2010” duży wpływ na nasze nastawienie mają właśnie słowa samych polityków. W momencie, gdy Pan Kaczyński apeluje o wyjaśnienie „katastrofy pod Smoleńskiem” używając określeń: „polegli”, „moralna odpowiedzialność” sugeruje, że o wypadku nie ma mowy, a raczej zaplanowanej „akcji”, politycy i sympatycy PiSu sugerują/ewentualnie mówią wprost o odpowiedzialności za całe zdarzenie premiera Tuska. Nie musieliśmy długo czekać na transparenty: „Katyń – 1940 i 2010”, gdzie najmniejszym błędem hasła jest złe zidentyfikowania miejsca katastrofy z 10. kwietnia, a próba porównania tych dwóch zdarzeń. „POlityczny mord” – co wydaje się przekroczeniem wszelkich granic nie tylko przyzwoitości, a racjonalnego myślenia.

Następnie słyszymy odpowiedź z drugiej strony tzw. „parlamentarzysty” Pana Palikota, który łaskaw jest mówić o „krwi na rękach Lecha Kaczyńskiego” i choć w tym przypadku pojawia się krótkie wyjaśnienie tezy- pozostaje jedno wielkie poczucie zażenowania, że dyskusja na temat „Smoleńska” zeszła do tego poziomu. Czego można spodziewać się po Panach: Niesiołowskim, Palikocie,  Brudzińskim, Kurskim powoli wiemy. Zaskakujące są jednak wypowiedzi takich polityków jak Pani Kluzik – Rostkowska o tym, że gdyby Pan Tusk zaprosił ówczesnego Prezydenta do samolotu nie byłoby tragedii. Roztrząsanie tego nie tyle nie wnosi nic do samego wyjaśnienia katastrofy ale przerzuca debatę na najgorszy z możliwych torów. Tym bardziej, iż sama Pani Joanna dobrze pamięta o tym, że do Rosji przez premiera Putina zaproszony był Premier Polskiego Rządu, więc wspólna podróż tym samym samolotem Premiera i Prezydenta RP nie byłaby w zgodzie protokołem dyplomatycznym (pomijając sam pomysł podróży jednym samolotem Premiera i Prezydenta). Niestety tego typu wypowiedzi kierowane są do nas, do wyborców, by coś "ugrać".

Przykre jest, że "granie tragedią z 10kwietnia" tak łatwo wchłania się w świadomość „ludu”. Dlatego jedni uważają, że Lech Kaczyński wywarł nacisk na pilotach, a drudzy, że to wszystko to skrzętnie przygotowany plan przez partię rządzącą i wschodnich sąsiadów. I tak to we wszystkim tym coraz mniej rozwagi, zdrowego rozsądku i poczucia dobrego smaku. Epatowanie łzami, żałobą i cierpieniem wydaje się również nie do końca „czystą grą”. Sam Pałac Prezydencki stał się miejscem uczczeniem tragicznie (nie męczeńsko!) zmarłego Prezydenta, a niestety nikomu nie wypada zasygnalizowanie, że nie jest to miejsce odpowiednie. Fotele poselskie posłów PiSu przykryte kwiatami dłużej niż fotele zmarłych posłów z innych partii. Wszystko to ma coraz mniej do czynienia z głębokim, duchowym poczuciem smutku żalu i modlitwy, a coraz więcej z czymś najpłytszym, nie mającego najmniejszego związku z przestrzenią duchową.

Pozostało wierzyć w resztki rozsądku tych którzy uważają, że  jedyną szansą na odzyskanie władzy jest straszenie ludzi Polską niesuwerenną, jak i tych, którzy uważają, że mając pełną władzę ustawodawczą i wykonawczą mogą czuć się "swobodniej"...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz