Rysunek Andrzeja Mleczki
Choć do wyborów parlamentarnych jeszcze trochę czasu mamy, to już dziś
można odczuć, że zbliżają się one wielkimi krokami. Nie tylko ze względu na to,
że od miesięcy słyszymy o pomysłach partii rządzącej, by zorganizować dwudniowe
głosowanie, co ich zdaniem poprawiłoby frekwencję (jeśli byłaby to prawdziwa
przesłanka tej partii, by tego pomysłu bronić – to gratuluję optymizmu). Nie
tylko ze względu na to, że mieliśmy do czynienia z kilkoma transferami (które
rzecz jasna najczęściej mają miejsce przed samymi wyborami). Głównie jednak ze
względu na to, że główna partia opozycyjna zaczęła realną kampanię wyborczą
jeszcze przed jej formalnym rozpoczęciem. Można oczywiście tłumaczyć
ugrupowanie Jarosława Kaczyńskiego tym, że oni, jako ludzie, którym los kraju
leży najbardziej na sercu, nie mogą dłużej czekać. Bezczynnie patrzeć jak kraj
wyprzedawany zostaje, a Polakom poprzez wysokie podatki, cenę benzyny, prądu i
gazu zostają zabierane ostatnie złotówki (których Polacy mogli dorobić się w
"marcepanowych czasach" 2005-2007). Czas, więc na uświadamianie
narodu. Uświadamianie, że jest źle. Problemem okazują się jednak równolegle
przeprowadzane badania nastrojów społecznych, które nijak mają się do ocen PiSu
i ich ostatnich spotów „informacyjnych”.
Ze wstępnych wyników Diagnoz Społecznych 2011 wynika, że ok. 80%
obywateli Rzeczypospolitej Polskiej jest zadowolonych z minionego roku. Pomimo
wzrostu cen i bezrobocia. Również i dla mnie wyniki te okazują się być
zaskakujące, ale…
„Zadowoleni z minionego roku” - stwierdzenie na odległość
bije swoją nieskonkretyzowaną strukturą. Część Polaków (a domniemam, że
większość) udzielając tejże odpowiedzi nie do końca mogła mieć przecież na
myśli zadowolenie z obecnych rządów, ale na przykład radość z pojawienia się w
roku 2010 nowego potomka w rodzinie. Z drugiej strony wygląda na to, że rząd
nie nabroił przez ten czas tak bardzo, by zewsząd powiewało chłodnym pesymizmem
(wdzierającym się do wszelakich sfer życia społecznego) i wywoływało nieopisaną
tęsknotę za czasami, gdy Premierem był Pan Jarosław Kaczyński. Jak tu teraz tym
naiwnym Polakom wmówić, że jest naprawdę źle? Że przygnębieni, na skraju wytrzymałości
nerwowej, uwięzieni w psychozie depresyjno-maniakalnej aktorzy z pisowskich
spotów są jednymi z nas?
Wykorzystywanie ludzkich emocji i przypisywanie narodowi określonych
odczuć i odruchów w atmosferze katastrofy smoleńskiej nie do końca się
sprawdziło. Bowiem okazało się, że albo Polacy są pozbawieni podstawowych
uczuć, a słowo „empatia” kojarzy im się z jakąś śmiertelną chorobą, albo po
prostu „czerwona lampka bezpieczeństwa” ostrzegająca przed próbą manipulacji
zapaliła im się dostatecznie wcześnie, bo Pan Jarosław Prezydentem nie został,
a słupki poparcia PiS lecą na łeb na szyję (nawet te niesfałszowane). Co teraz?
Kampania „informacyjna” Prawa i Sprawiedliwości informująca Polaków, że
za rządów PO żyje się źle, a Premierowi Tuskowi należy „podziękować” miała mieć
już subtelniejszy charakter, niż te wcześniejsze, które swym patosem
przerastały amerykańskie, wojenne produkcje filmowe. Nawet człowiek zaczyna
lubić tych rodaków skarżących się na swój los. Ba! Utożsamia się z nimi, ale do
czasu. Do momentu, gdy znów w niezłym medialnym „projekcie” pojawia
się na koniec logo PiS i Pan Jarosław.[Nawet w Muminkach Buka nie pojawiała się
w każdym odcinku!]
O ile widząc rosnące ceny (co naiwnie tłumaczę kryzysem), wysokie
bezrobocie i głosy opozycji - mogę przyjąćdo wiadomości, że mamy „nieudolny
rząd”, o tyle z jeszcze iększym strachem patrzę na alternatywę dla tego rządu.
Pan Kurski, Pani Kempa, Pan Ziobro, Pan Kuchciński, Pan Błaszczak, Pani
Sobecka, Pani Kruk, Pani Rokita, Pan Mularczyk…no i Prezes nieszczęsny…
Największą katastrofą dzisiejszej polskiej polityki nie jest bowiem to,
że PO jest partią rządzącą, ale to, że realny dwupartyjny system, z którym mamy
do czynienia od 2005 roku wymusza na nas to, by jedyną „szansę” widzieć w
PiSie. W ugrupowaniu, któremu bliżej jest do miana „sekty”, niż do miana
"partii". Obozowi, któremu trudno zakończyć interesowny flirt z o.
Tadeuszem Rydzykiem (żyjącym w państwie totalitarnym), któremu trudno wzbić się
ponad podziały w Parlamencie Europejskim w imię interesu Polski, dla którego
totalna krytyka Tuska, wykorzystywanie uczuć religijnych, granie na ludzkich
emocjach, populizm, patriotyzm mylony z nacjonalizmem, niechęć do Rosjan i
Niemców stają się jedynymi metodami na egzystencję w polskiej polityce.
Sytuacja bez wyjścia? W kraju, w którym tylko połowa obywateli uprawnionych do
głosowania bierze w nim czynny udział, a całe 100% zastrzega sobie prawo do
bezrefleksyjnej krytyki i inwektyw typu „politycy to złodzieje”, w kraju, w
którym ponad połowa obywateli nie do końca zdaje sobie sprawę z roli jaką
pełnią poszczególni urzędnicy państwowi i gdzie wreszcie nadal zwykły
polityczny image i demagogia może przekonać do oddania głosu na danego polityka
– możliwe.
Politycy mają rację – czas na zmiany. Nie chodzi tu raczej o zmiany
premiera Tuska na premiera Kaczyńskiego, posła Nowaka na posła Kowalskiego.
Czas na to, by społeczeństwo obywatelskie było bardziej świadome i aktywne, bo
to pociągnie za sobą dalsze zmiany.
„Tacy poeci jaka jest
publiczność”
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz