Rysunek Andrzeja Mleczki
Według Goerge'a Orwella, polityka została wymyślona po to, aby kłamstwo
brzmiało jak prawda. Co za tym idzie, w polityce sukces osiągać winni tylko ci,
którzy kłamią tak dobrze, że ich kłamstwo zaczyna brzmieć prawdziwiej, niż sama
prawda.
Czy rzeczywiście polityka wyzuta jest z wszelkich pozytywnych intencji,
ściśle wiąże się z blefami, swoistą grą w pokera z własnymi wyborcami? Po
części tak - ale jest to grzech nie tylko samych polityków (którzy często
według nas ponoszą winę nawet za złą pogodę), ale systemu i nas - wyborców.
Zacznijmy od wspomnianego systemu, który buduje całą specyfikę naszego
Państwa (jak zresztą większości państw w dzisiejszym XXI-wiecznym Świecie).
Demokracja, którą już Platon nazywał najgorszym wśród wszystkich praworządnych
ustrojów, ale najlepszym wśród wszystkich nierządnych, narzuca rytm
"działania" dla całej politycznej elity.
Dla własnego bezpieczeństwa (zanim przejdę do podkreślania wypaczenia
owego ustroju) podkreślam, że mimo wszystko jestem demokratą. - To tak na wypadek,
gdyby amerykański rząd dowiedział się o moim sceptycyzmie i wysłał do mnie
swoje wojsko w ramach akcji stabilizacyjnej.
Mimo wielu oczywistych zalet demokracji, mamy do czynienia z jedną
znaczącą wadą w kwestii szeroko rozumianego "dobra ogółu". Co zarazem
przekłada się na jakość rządzenia wybranej przez nas w demokratycznych wyborach
opcji. Krótko mówiąc, chodzi o perspektywiczne patrzenie naszego
"króla", który ma na uwadze, że jego kadencja trwać będzie jedynie
kilka lat. Kto o zdrowych zmysłach przeprowadzałby więc reformy, które są w
istocie dobre, ale odczuwalne byłyby dopiero w kolejnym dziesięcioleciu?
Najważniejsze dla danego ugrupowania, które wspina się na szczyt władzy, nie
jest zastanawianie się nad tym, czy podjęta przezeń decyzja będzie za
kilkadziesiąt lat wspomniana w książce do historii, jako przykład przełomowego
posunięcia dla obecnie funkcjonującej gospodarki/ rolnictwa/ przemysłu itp.,
najważniejszy jest aktualny odbiór społeczny doraźnego manewru.
Nie trzeba legitymować się wykształceniem ekonomicznym, by wiedzieć jak
długofalowym procesem jest rozwój ekonomiczny państwa. Nijak ma się to więc do
naszych politycznych krótkodystansowców, których wzrok sięga najdalej do
kolejnych wyborów parlamentarnych. Nie ma się co dziwić, że kolejne kampanie
wyborcze pełne są tych samych frazesów, obietnic o zwiększeniu zarobków,
zmniejszeniu podatków i poprawieniu kondycji Służby Zdrowia. Choć trąci to
wszystko banałem, zawsze będzie przez nas "kupowane" chętniej, niż
szeroki, długoterminowy plan działania. Plan, obejmujący chwilowe zwiększenie
podatków, wprowadzenie trudnej reformy, która w trakcie wdrożenia w życie
poniesie za sobą wiele niedogodności, ale zrekompensuje nam to wszystko za
kilka lat. Po co? Przecież ważne jest dziś i teraz! W relacji "polityk -
wyborca" nie zachodzi więc żaden konflikt interesów.
Polska na szczęście w tej krótkowzroczności nie jest osamotniona, co
ukazał nam obecny światowy kryzys. Z natury nie lubimy planować jutra, chcemy
ŻYĆ dniem dzisiejszym, co często wiąże się ze smutnymi rezultatami.
Wracając do mistrzostwa w zręcznym kłamstwie... to jak dobrego łgarza
musimy mieć u władzy dzisiaj? Skoro na początku drugiej kadencji notuje 40%-owe
poparcie? Co najlepsze- w expose zapowiada podniesienie wieku emerytalnego,
zniesienie wielu ulg, poza tym robi jakieś zamieszania z refundacją leków i
delikatnie rzecz ujmując nie imponuje wyborcom swoim dobrodziejstwem. Dochodzą
tu zatem dodatkowe polityczne atuty pozwalające na utrzymywania poparcia
społecznego - sympatyczność, używanie magicznego słowa "przepraszam"
i katastrofalnie słaba opozycja, dla której powinno się poświęcić oddzielny
wpis.
Demokracja bardziej niż logiki i realnego rządzenia potrzebuje
MARKETINGU. To, że patrzymy często na polityków, jak na zwykłych aktorów nie
jest winą ich samych. Grają bowiem w teatrze, który sami tworzymy - my,
wyborcy. Wszystko to bazuje na kruchej konstrukcji opartej na cienkich,
plastikowych "wzmocnieniach", malowanych co jakiś czas na inny kolor
- ładnej, jaskrawej farby.
Z drugiej strony, zawsze gdy rzucę kamieniem w "swój ustrój"
myślę, że i tak mam duże szczęście - mając do owego "rzucania" w
ogóle prawo. Spojrzę na sytuację w Korei Północnej i cieszę się, ze mój płacz
po śmierci rządzącego nie jest oceniany w kategoriach mojego oddania dla kraju
(nie ponoszę konsekwencji za zbyt małą ilość wylanych łez). Nie muszę obawiać
się, że wstawiając niniejszy wpis, trafię do obozu pracy, a moja rodzina będzie
internowana tylko dlatego, że zwę się NONKONFORMISTĄ.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz