wtorek, 17 stycznia 2012

"Demokracja? Nawet jak kulawa i młoda...ale przyzwyczaiłem się już do niej, trochę szkoda..."

Rysunek Andrzeja Mleczki

Według Goerge'a Orwella, polityka została wymyślona po to, aby kłamstwo brzmiało jak prawda. Co za tym idzie, w polityce sukces osiągać winni tylko ci, którzy kłamią tak dobrze, że ich kłamstwo zaczyna brzmieć prawdziwiej, niż sama prawda.

Czy rzeczywiście polityka wyzuta jest z wszelkich pozytywnych intencji, ściśle wiąże się z blefami, swoistą grą w pokera z własnymi wyborcami? Po części tak - ale jest to grzech nie tylko samych polityków (którzy często według nas ponoszą winę nawet za złą pogodę), ale systemu i nas - wyborców.

Zacznijmy od wspomnianego systemu, który buduje całą specyfikę naszego Państwa (jak zresztą większości państw w dzisiejszym XXI-wiecznym Świecie). Demokracja, którą już Platon nazywał najgorszym wśród wszystkich praworządnych ustrojów, ale najlepszym wśród wszystkich nierządnych, narzuca rytm "działania" dla całej politycznej elity.  

Dla własnego bezpieczeństwa (zanim przejdę do podkreślania wypaczenia owego ustroju) podkreślam, że mimo wszystko jestem demokratą. - To tak na wypadek, gdyby amerykański rząd dowiedział się o moim sceptycyzmie i wysłał do mnie swoje wojsko w ramach akcji stabilizacyjnej.
Mimo wielu oczywistych zalet demokracji, mamy do czynienia z jedną znaczącą wadą w kwestii szeroko rozumianego "dobra ogółu". Co zarazem przekłada się na jakość rządzenia wybranej przez nas w demokratycznych wyborach opcji. Krótko mówiąc, chodzi o perspektywiczne patrzenie naszego "króla", który ma na uwadze, że jego kadencja trwać będzie jedynie kilka lat. Kto o zdrowych zmysłach przeprowadzałby więc reformy, które są w istocie dobre, ale odczuwalne byłyby dopiero w kolejnym dziesięcioleciu? Najważniejsze dla danego ugrupowania, które wspina się na szczyt władzy, nie jest zastanawianie się nad tym, czy podjęta przezeń decyzja będzie za kilkadziesiąt lat wspomniana w książce do historii, jako przykład przełomowego posunięcia dla obecnie funkcjonującej gospodarki/ rolnictwa/ przemysłu itp., najważniejszy jest aktualny odbiór społeczny doraźnego manewru.

Nie trzeba legitymować się wykształceniem ekonomicznym, by wiedzieć jak długofalowym procesem jest rozwój ekonomiczny państwa. Nijak ma się to więc do naszych politycznych krótkodystansowców, których wzrok sięga najdalej do kolejnych wyborów parlamentarnych. Nie ma się co dziwić, że kolejne kampanie wyborcze pełne są tych samych frazesów, obietnic o zwiększeniu zarobków, zmniejszeniu podatków i poprawieniu kondycji Służby Zdrowia. Choć trąci to wszystko banałem, zawsze będzie przez nas "kupowane" chętniej, niż szeroki, długoterminowy plan działania. Plan, obejmujący chwilowe zwiększenie podatków, wprowadzenie trudnej reformy, która w trakcie wdrożenia w życie poniesie za sobą wiele niedogodności, ale zrekompensuje nam to wszystko za kilka lat. Po co? Przecież ważne jest dziś i teraz! W relacji "polityk - wyborca" nie zachodzi więc żaden konflikt interesów.

Polska na szczęście w tej krótkowzroczności nie jest osamotniona, co ukazał nam obecny światowy kryzys. Z natury nie lubimy planować jutra, chcemy ŻYĆ dniem dzisiejszym, co często wiąże się ze smutnymi rezultatami.

Wracając do mistrzostwa w zręcznym kłamstwie... to jak dobrego łgarza musimy mieć u władzy dzisiaj? Skoro na początku drugiej kadencji notuje 40%-owe poparcie? Co najlepsze- w expose zapowiada podniesienie wieku emerytalnego, zniesienie wielu ulg, poza tym robi jakieś zamieszania z refundacją leków i delikatnie rzecz ujmując nie imponuje wyborcom swoim dobrodziejstwem. Dochodzą tu zatem dodatkowe polityczne atuty pozwalające na utrzymywania poparcia społecznego - sympatyczność, używanie magicznego słowa "przepraszam" i katastrofalnie słaba opozycja, dla której powinno się poświęcić oddzielny wpis.
 Demokracja bardziej niż logiki i realnego rządzenia potrzebuje MARKETINGU. To, że patrzymy często na polityków, jak na zwykłych aktorów nie jest winą ich samych. Grają bowiem w teatrze, który sami tworzymy - my, wyborcy. Wszystko to bazuje na kruchej konstrukcji opartej na cienkich, plastikowych "wzmocnieniach", malowanych co jakiś czas na inny kolor - ładnej, jaskrawej farby.

Z drugiej strony, zawsze gdy rzucę kamieniem w "swój ustrój" myślę, że i tak mam duże szczęście - mając do owego "rzucania" w ogóle prawo. Spojrzę na sytuację w Korei Północnej i cieszę się, ze mój płacz po śmierci rządzącego nie jest oceniany w kategoriach mojego oddania dla kraju (nie ponoszę konsekwencji za zbyt małą ilość wylanych łez). Nie muszę obawiać się, że wstawiając niniejszy wpis, trafię do obozu pracy, a moja rodzina będzie internowana tylko dlatego, że zwę się NONKONFORMISTĄ.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz