Przyglądając
się (nawet nie nad wyraz wnikliwie) minionym (jak i tym aktualnym) konfliktom
zbrojnym, masowym mordom, zamachom, nie trudno odnieść wrażenia, że często
wywodzą się z tych samych punktów zapalanych. Nie mam tu oczywiście na
myśli niezrównoważenia psychicznego samych agresorów (choć w wielu przypadkach
czynnik ten jest dosyć znaczący), ale raczej ich ideologiczne przekonanie
mobilizujące ich do owego działania. Pomijając więc stan emocjonalny, chorą
ambicję, czy prozaicznie brzmiącą chęć zdobyczy terytorialnych i materialnych,
zabijają oni w imię czystości etnicznej, kulturowej i religijnej.
W tle trwających obecnie ponad trzydziestu konfliktów
zbrojnych na całym Świecie, które prowadzone są na różnych frontach (głównie w
Azji i Afryce) słyszymy o pojedynczych zamachach.
Ten o największej sile
rażenia w ostatnim czasie miał miejsce 22 lipca 2011 roku. Zamachowiec Anders
Brevik realizując skrzętnie przygotowywany przez 3 lata plan, zabił 77 osób
detonując bombę w Oslo i strzelając na wyspie Utoya do młodzieżówki Norweskiej
Partii Pracy. Po pierwszym przesłuchaniu zamachowca, wszyscy jednogłośnie
okrzyknęli go prawicowym fundamentalistą kierującym się ideologią nazizmu
(chociażby w aspekcie troski o zachowanie czystości kulturowej). Norweg tłumaczył,
że jego działanie będzie zrozumiane przez Europejczyków dopiero za
kilkadziesiąt lat, gdy ekspansja Islamu w Europie będzie tak silna, że Stary
Kontynent tracić będzie swoją chrześcijańską tożsamość, która od setek lat była
tak silnie zakorzeniona. Trudno nazwać go fanatykiem religijnym i współczesnym
krzyżowcem- zwłaszcza dlatego, że informacje na temat Brevika nie pozwalają
określić go jako człowieka ściśle związanego z ruchem chrześcijańskim (choćby
poprzez kontakty z masonerią). Coś czego kwestionować się nie da, a
co zostało zapisane w jego osobistym „Mein Kampf”, to nienawiść do Islamu i
kultury muzułmańskiej. Przypisywana mu skrajna prawicowość kłóci się jednak z
jego poparciem dla zintegrowanej Europy. Niełatwo więc o jasną ideologiczną
kategoryzację Brevika, ale bez wątpienia jego wyznaniowo-etniczna nienawiść była podstawą do jego agresji. Stał się więc słusznie symbolem
dzisiejszego terroryzmu wywodzącego się z chorych idei, uprzedzeń oraz
ksenofobii. Nie był obrońcą (jak się sam siebie mógł określać), był
bezdyskusyjnie agresorem.
Masakra w Monachium z 1972 roku w czasie letnich
Igrzysk Olimpijskich, Atak z 11 września, wojny na Bałkanach, konflikt
bliskowschodni to wydarzenia z ostatnich lat, a przecież to "kropla w
krwawym morzu" wszystkich ofiar kulturowo-religijnych sporów w naszych
dziejach, a z którymi Świat borykać się będzie zawsze, bowiem radykalizm
najłatwiej budować na gruncie religijnym. Zarazem ekstremizm ten, jest
najbardziej niebezpieczny – bo cóż daje większą odwagę w "heroicznym"
i najdalej posuniętym działaniu, niż rzekomy jego boski wymiar?
Skonfliktowana przez wieki Europa ujednoliciła się
przed laty kulturowo i religijnie na tyle, że do otwartych konfliktów zbrojnych
na skalę wojny palestyńsko-izraelskiej już nie dochodzi. Unia Europejska od lat
kształtuje kontynent w jedną skonsolidowaną masę, wolną od konfliktów, za to
pielęgnując takie wartości jak tolerancja i wspólny dialog - stąd między innymi
zgoda na rozwój europejskiego islamu. Czy jesteśmy gotowi na tak daleko
posuniętą multikulturowość na relatywnie małym obszarze jakim jest Stary
Kontynent?
Terroryzm oraz zamachy, które miały miejsce w ostatnim
czasie w Paryżu przypominają, że nie jest to łatwe. Zwłaszcza gdy dialogu
trzeba szukać z islamskimi ekstremistami... Różnice kulturowe są wyraźne, a
niebezpieczne robią się, gdy jedna ze stron zbyt mocno akcentuje swą odrębność
i wąsko zakreśloną granicę za którą widnieje swoista tabliczka "obraza
uczuć religijnych".
Problem pojawić się może wtedy, gdy religia muzułmańska
przestanie funkcjonować w Europie na zasadzie mniejszości, a stanie się (co
przewidują prognozy europejskich futurologów) silną alternatywą dla
chrześcijaństwa. Gdy jedna ze stron będzie bała się otworzyć usta, by nie
obrazić uczuć religijnych tych drugich. Gdy media w obawie przed eskalacją
kulturowych konfliktów (lub o własne bezpieczeństwo) obawiać się będzie emisji
poszczególnych materiałów. Gdy wszyscy ze strachu unikać będziemy satyry,
karykatur... żartu. Aż wreszcie, gdy nie-muzułańscy mężczyźni widząc swoje
nie-muzułmańskie kobiety odziane w skąpe szaty będą je natychmiast prosić, by
przebrały się w coś bardziej przypominający chijab lub chador, bo sąsiad Abdul
Hamid może poczuć się urażony.
Chyba, że przestaniemy patrzeć na siebie wrogo i bez
uprzedzeń. Chyba, że takie same prawa będą dotyczyć nas w Teheranie czy
Rijadzie, co "przyjezdnych" w Paryżu czy Berlinie. A może do tego czasu ewolucja przyspieszy na tyle, że
człowiek przestanie stawiać religię ponad Boga oraz zdrowy rozsądek i pozwoli
na to, by meczet stał kilka metrów od kościoła katolickiego, nie zasłaniając
przy tym stojącej z tyłu żydowskiej synagogi?
Mistrzu puenty!
OdpowiedzUsuńTrzeba miec naprawde talent, zeby w jednym zdaniu zawrzec kwintesencje tak skomplikowanego problemu, ktory wlasciwie problemem nie powinien byc.
I co tu jeszcze komentowac?
Ekspansję do Teheranu czy Rijadu naszego, tj. europejskiego rozumienia stosunków społecznych - tego, w którym poszanowanie pluralizmu życia społecznego i mile widziana multikulturowość odgrywają zasadniczą rolę, udaremniają Stany Zjednoczone swoją polityką w tamtejszym regionie. Potomkowie Arabów i Persów doświadczeni przez wojny walą do Europy drzwiami i oknami, bo tu jest bezpiecznie. Myślę, że woleliby zapewnić sobie poczucie bezpieczeństwa w kraju swoich przodków. Ale dlaczego nie są w stanie tego zrobić? Może ktoś się tam im wtrąca? Może właśnie USA, bez którego wsparcia Izrael znowu zniknąłby z mapy i zamiast starcia cywilizacyjnego mielibyśmy być może różne bliskowschodnie konflikty regionalne ale nie transatlantyckie. Amerykanie robią nam świństwa za plecami dlatego, że zabrnęli za daleko i teraz bojąc się odwetu, muszą trzymać rękę na pulsie. Ale też dlatego, że, jak zresztą zasadnie się przyjmuje, miejsce judaizmu także jest w Jerozolimie.
OdpowiedzUsuńNatomiast, niezależnie od przedstawionej przeze mnie sytuacji bez wyjścia, jest coś w nas samych, czemu można by się z powodzeniem opierać, np. prowadząc bloga takiego jak ten – przynajmniej póki wspomniana ekspansja utrudniona. A z resztą gdyby nawet jutro, po wstaniu z łóżka, dobiegły nas wieści płynące z mediów o tym, że Żyd został imamem, katolik rabinem a muzułmanin niech nawet przewodzi Stolicy Piotrowej (a co tam?), to co my byśmy byli gotowi zrobić z naszej tęsknoty za multikulturowością i pluralizmem. Zostałyby nam już chyba tylko blogi kulinarne i modowe.