Rysunek Andrzeja Mleczki
Albert Einstein mawiał, że tylko
dwie rzeczy są nieskończone: Wszechświat oraz ludzka głupota, zaznaczając
jednocześnie, iż do tej pierwszej pewności nie ma. Dziś, dzięki dalece
rozwiniętym mediom, możemy to dostrzec niemal namacalnie. Bo o ile do własnej
głupoty jesteśmy w stanie się przyzwyczaić, o tyle trudniej nam zaakceptować
to, co otacza nas dookoła, przedziera się do naszych mieszkań w postaci gazet,
audycji radiowych i programów telewizyjnych.
Media nazywane przez wielu
pierwszą władzą, mającą największy wpływ na społeczeństwo XXI wieku, nie
kształtują jedynie naszych poglądów politycznych, ale kreują naszą osobowość,
poziomują wrażliwość, zarysowują smak naszego poczucia humoru, są
odpowiedzialne za nasz intelektualny rozwój i wywierają olbrzymi wpływ na to,
jakimi ludźmi jesteśmy. Są jednocześnie swoistego rodzaju lustrem nas samych.
Na taki stan rzeczy ma głównie wpływ coś, co nazywamy popytem. Media kierują
się głównie zyskami, a zyski przynoszą ludzie, którzy decydują się na zakup
produktu o konkretnej nazwie.
Taka to prosta logika prowadzi do
wspomnianego efektu lustra. Prasa - największy udział na rynku w ilości
sprzedanych egzemplarzy w roku 2011 miał "Fakt" - dziennik, który
delikatnie rzecz ujmując nie powinien być w żadnym stopniu opiniotwórczym
medium. Na temat radia trudno cokolwiek powiedzieć, ponieważ zostało ono
zepchnięte chyba na dobre do "samochodowej przestrzeni", ewentualnie
włączane jest jedynie wtedy, gdy internet i telewizja nie mają racji bytu.
Owładnięte tysiącami reklam, przerywanymi przez cyklicznie powtarzające się te
same popowe hity. Gdzie miejsce na rozwój jakiejś kultury muzycznej? jakiegoś
gatunkowego smaku? Szukamy więc na własną rękę... w internecie. Z tą małą
różnicą, że dany niekomercyjny wykonawca, którego odnajdziemy na "wrzucie",
"jutjubie", nie wzbogaci się nawet o grosz, dzięki naszej
internetowej fascynacji. Zarabia więc kręcąc kebab nie mając już czasu na
tworzenie muzyki.
Telewizja za to stała się
totalnie zawładnięta kilkoma produkcjami generującymi duże zyski. Telenowele z
infantylnym scenariuszem ubranym w coś, co trudno nazwać aktorstwem.
Paradokumentalne seriale typu "Trudne Sprawy" bijące rekordy
popularności, które niedługo stanowić będą połowę całodobowej ramówki. Programy
rozrywkowe typu talent show różniące się jedynie z nazwy i urozmaiconego
sposobu głosowania jury, które jest największą gwiazdą owych produkcji.
Niekwestionowanym mistrzem
wyczucia smaku widzów, kreującym przy tym przykry obraz polskiego widza jest
stacja TVN i jej ostatnie produkcje. Popołudniowe seriale zmieniające się co
sezon, mające scenariusz ten sam, ale innego głównego bohatera (co by widz zdał
sobie sprawę, że nie ogląda powtórek), współtworzenie kinowych komedii,
będących smutną wizytówką polskiego "poczucia humoru". Zaczerpnięty
od konkurenta pomysł na superprodukcję "Ukryta Prawda" i na koniec:
wisienki w postaci wieczornych show - Szymon Majewski, który wyznacza kolejne
granice "poczucia zażenowania" i nowej produkcji "Woli i Tysio
na pokładzie". Jesteśmy jednak uodpornieni, bo wcześniej będziemy mogli
posłuchać gości "Rozmów w Toku", którzy udać się powinni raczej do
specjalistycznej poradni psychologicznej, a nie publicznie demaskować kolejne
granice absurdu (który są oczywiście zręcznie podsycane przez samych
producentów i scenarzystów). Nawet ci z potencjałem, ci z tak rzadkim
narzędziem, jakim jest intelekt, zdają sobie sprawę, że głupota i prymitywizm
błyszczy dziś silniej. Wiedzą, że na profesjonalnym dziennikarstwie,
wysublimowanym poczuciu humoru nie można wyrobić sobie silnej pozycji w
komercyjnej telewizji, nie można wymieniać Porsche na Ferrari, Ferrari na
Maserati i nie miałoby się wieczornego talk show - z imieniem i nazwiskiem w
tytule.
Gdy tylko pomyślimy, że to już
szczyt i gorzej być nie może, że koniec i już nic dalej nie ma,
usłyszymy o produkcji typu "Kac Wawa", która dokona kolejnej
intelektualnej pacyfikacji, otworzy oczy szerzej i przekona nas, że granic to
my tak naprawdę jeszcze nie znamy...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz