piątek, 30 marca 2012

"U bram, których wrota ociekały ze złota uniósłszy swoje ręce ku niebu..."

Rysunek Andrzeja Mleczki

W tle dyskusji na temat polskiej sytuacji finansowej, wzrostu cen, podwyższania wieku emerytalnego, został poruszony temat, który od lat w kraju nad Wisłą uznawany jest za temat tabu. Został on poruszony o dziwo przez polską prawicę(?)... centro-prawicę(?), a może łatwiej - partię rządzącą, która swoim jestestwem "wykręca numer" politologom. Książkowe sklasyfikowanie Platformy Obywatelskiej okazuje się nie lada wyzwaniem. Powiedzmy więc, że jest to partia centroprawicowa o wyraźnym zabarwieniu lewicowym. Konserwatywno-liberalne ugrupowanie lubujące się w rozwiązaniach socjalistycznych ze zdecydowanym naciskiem na rozwiązania skrajnego kapitalizmu. Można rzec - albinos o ciemnej karnacji, niskiego wzrostu dryblas, łysy z bujną czupryną o błękitnie czarnych oczach. Właśnie dzięki swojej niejednoznaczności, dzierży władzę już drugą kadencję.
Pomimo swojej nijakości trudne decyzje jednak podejmować trzeba, zwłaszcza w dobie kryzysu. Ogół społeczeństwa ma już w związku z powyższym, podniesiony VAT, cenę litra benzyny niedługo wyższą niż butelka wykwintnego burgundzkiego wina itd. Nic dziwnego, że poparcie spada. Sfera profanum została należycie oskubana (na rzecz "ogółu"), czas więc na sacrum...

Dotychczasowe uprzywilejowanie Kościoła Katolickiego w Polsce w dobie wszelkich finansowych cięć jest bezdyskusyjne. O ile nic w tej kwestii rewolucyjnego się nie wydarzy, (bowiem byłoby to bardzo ryzykowne ze względu marketingu politycznego partii rządzącej) o tyle samo wszczęcie dyskusji na temat Funduszu Kościelnego można uznać za wielki progres w naszym demo-katolickim kraju. Sam moment na odważną dyskusję też nie jest bez znaczenia. Sfrustrowani obywatele bojący się o swoją finansową przyszłość będą sceptyczniej podchodzić do stabilnego finansowo Kościoła, który w ramach pracy komisji majątkowej odzyskuje "swój dobytek" i wciąż negocjuje lepsze warunki z partnerem jakim jest w tym przypadku nasze Państwo. Na domiar złego, nasza dobrze prosperująca firma "KK" zamieszana bywa "dziś" w kolejne afery obyczajowe: pedofilia, czy też ujawnione przez ks. Isakowicza - Zaleskiego przypadki homoseksualizmu. Nie brzmi to na pewno dumnie i wzbudza niechęć. Wylewając wiadra pomyj na KK (w przebraniu nonkonformisty13) nigdy nie skupiałem się na aferach obyczajowych wychodząc z założenia, że jest to organizacja jak najbardziej omylna i niepotrafiąca kontrolować wszystkiego i wszystkich. To normalne, zwłaszcza, że niektórzy mogą nie do końca odnajdować się w specyficznych warunkach, polegających na współpracy jedynie z reprezentantami tej samej płci. W wojsku i więzieniach też roi się od homoseksualnych ekscesów. Kobiet KK w swoich szeregach jednak nie chce! (najwyżej w pozamykanych klasztorach), a wznawianie dyskusji na temat sensu celibatu też uważa za zbędny. Jeśli więc seks jest w świecie duchownym tematem tabu, pozwólmy sobie podyskutować na temat pieniędzy.

Zmiany nad którymi zastanawia się Rząd polegałyby na zniesieniu Funduszu Kościelnego (opiewającego na niebagatelną sumę ok. 80 000 000 zł - z budżetu Państwa oczywiście) na rzecz indywidualnych wpłat w postaci 0,3% podatków zadeklarowanych wiernych - według wyliczeń - 40% społeczeństwa (biorąc pod uwagę, że wspieraliby Kościół jedynie ci, którzy rzeczywiście w życiu Kościoła uczestniczą). Suma wyniosłaby ok 100 000 000zł, co powinno duchownych usatysfakcjonować. Zadowoleni czuć powinni się również innowiercy, ateiści i agnostycy, bowiem do tej pory mogli odczuwać pewien niesmak, że publiczne pieniądze idą na cel, który delikatnie rzecz ujmując ich w żaden sposób nie dotyczy. Oburzenie kręgów Kościoła jest uzasadnione - to przecież pierwszy etap wejścia do negocjacji. Skoro jest szansa na zmianę warunków na bardziej korzystne to czemu by nie? Jak owe negocjacje odbiją się na społecznym odbiorze chyba powoli zaczyna być bez znaczenia dla polskiego Kościoła - a szkoda. Bo jeśli doszłoby u nas kiedyś do niemieckiego rozwiązania w kwestii finansowania organizacji religijnych to może okazać się, że nie uzbieramy w naszej ULTRA katolickiej Polsce, nawet tych 40%, bo o ile dziś formalna apostazja jest bez znaczenia w kontekście finansowym danej jednostki (ma jedynie wymiar moralno-ideowy), o tyle po planowanych zmianach miałaby większy sens. Co za tym idzie wpływy do kieszeni Kościoła by się dramatycznie zmniejszyły.Jeśli natomiast polski Kościół nie straci na kryzysie finansowym, proponowałbym mianować Go na naszego negocjatora w kontaktach z UE.

...nasi milusińscy.... emocjonalni terroryści.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz