czwartek, 30 grudnia 2010

"A gdyby tak ci od siedmiu boleści zlitowali się i się wynieśli..."

Rysunek Andrzeja Mleczki

Koniec roku staje się świetną okazją do podsumowań, wspomnień i refleksji. Nie chciałbym jednak powielać pomysłów różnorakich mediów na rankingi najważniejszych wydarzeń roku 2010, bo nie wyjdzie to ani atrakcyjnie, ani zaskakująco, a moja subiektywna ocena i tak dalece nie odbiegnie od obowiązujących trendów. By jednak jakąś podsumowującą formę wpisu zachować, skupię się na fenomenie obecnego Rządu. Nie robiłem rządzącej partii żadnego "tortu" z okazji "studniówki", rocznic też specjalnie hucznie nie obchodziłem, a może warto byłoby ze zwykłym ludzkim uznaniem spojrzeć na wynik sondażowy partii, która już ponad 3 lata steruje połatanym niezdarnie statkiem zwanym "Rzeczpospolita Polska".

Spojrzeć warto na wszystko spokojnie, bez emocji...trochę na sternika, trochę na tych, którzy temu sternikowi wierzą. Ewentualnie głaszczą, komplementują go jedynie z obawy, że kiedyś podejdzie do steru jakiś awanturnik, któremu wcześniej żadnych psychotestów nie zrobili, bo ten i tak stwierdziłby, że zostały sfałszowane i żadnego znaczenia nie mają. Tak czy owak, Platforma dryfuje, dryfuje i niestraszne jej afery, kryzysy, katastrofy, srogie zimy, walki krzyżowe.  Pan Premier z dumą może pochwalić się solidnym poparciem, Pan Prezydent umiarkowaną społeczną tolerancją  - co w polskich realiach jest nie lada wyczynem. Warto byłoby postawić sobie pytanie: Wreszcie mamy Rząd, z którego jesteśmy zadowoleni? W końcu czujemy, że żyje nam się lepiej? Hm. VAT zwiększony,cena benzyny i gazu niedługo zniechęci nas do samochodów i ciepłych posiłków, służba zdrowia niezmodernizowana, polskie drogi pozostały "polskimi drogami", rynek pracy jest delikatnie mówiąc specyficzny. Teoretycznie więc powodów do dumy nie ma. Wgłębiając się nieco w temat, możemy dojść do wniosku, że nie na wszystkie te niedogodności Rząd ma realny wpływ, a długofalowe społeczno-gospodarcze procesy nie pozwalają nam na zbyt szybkie oceny. Nie zapominajmy jednak, że większość społeczeństwa ma manierę szybkiego wyciągania wniosków, wystawiania ocen, a niemal każdy Polak uważa się za analityczny talent potrafiący ocenić wszystko i wszystkich. Co więc jest? Przecież nie lubiliśmy nigdy rządzących. Nasze potknięcie o krawężnik na osiedlowym skwerku było obarczane winą rządzących (poprzedzone oczywiście zgrabnym, krótkim uniwersalnym słowem, wyrażającym dyskomfort i niezadowolenie z zaistniałej sytuacji). Niepowodzenia w szkole i pracy zrzucane były na tych na górze. I  co się zmieniło? jak to tak? Żeby aż tak żeby?

Są dwa racjonalne wytłumaczenia, które nasuwają się każdemu kto jako tako polską scenę polityczną obserwuje. Jest to niewątpliwie opanowanie socjotechnicznych sztuczek, medialna "fajność" Pana Donalda, swojskość w rozmowie z ludem. No i coś, co nazywamy opozycją, która nie bardzo potrafi się w tym wszystkim odnaleźć. Czyżby przepis na długie rządy był taki prosty?

Dodatkowo widzimy, iż władza problemy zamiata pod kolorowy dywan... za podwyżki po koleżeńsku przeprosi, leniwe forsowanie ustaw wytłumaczy awarią drukarek, brakiem tuszu lub papieru. Z sondażowego wysokiego słupka poparcia spojrzy drwiąco na PJN i Ruch Palikota, które za sukces uznają dostanie się do Sejmu, na koalicjantów, na Lewicę, która powoli rozpędza swoją czerwoną lokomotywę i każdy 1%-owy wzrost uważa za wielki progres no i PiS- i jak tu się bać? Jeśli jedyna partia, która zagrozić może, bawi się pochodniami na ulicach budząc w tych sfrustrowanych rewolucyjne instynkty, buduje mit męczennika Lecha, a wszystkim przewodzi ON - Jarosław Kaczyński. Tu Pan Jarosław w celach politycznych pobawi się w nadinterpretacje listu Premiera Anglii,  tam wspomni coś o tym, że w Polsce brata w trumnie nie zobaczył, a ciało do brata zupełnie niepodobne. Tu coś powie, tam coś szepnie, następnie wytłumaczy skrótem myślowym lub niedyspozycją wywołaną lekami. Żelazny elektorat popatrzy z dumą, a reszta? Reszta głosuje przeciw, bo strach Pana Jarka ze swoim dzieckiem zostawić, a co dopiero z Polską naszą!

Mimo wyraźnych różnic pomiędzy naszym ustrojem, a tym białoruskim można więc doszukać się wspólnego punktu. U nas jaki u naszych białoruskich przyjaciół, opozycja jest tłumiona.  Tam bezpośrednio przez władzę, u nas opozycja ma komfort duszenia się własnymi (niespracowanymi) dłońmi. Sytuacja dla władzy wymarzona dlatego też nikogo nie zdziwi to, jeśli przy kolejnej kampanii wyborczej znów Pan Donald Tusk stwierdzi, że nawet nie ma z kim tych wyborów przegrać, bo jeśli 2010 rok przyniósł nam "katastrofę smoleńską", "powódź", "aferę hazardową", "zamieszanie w PKP", podwyżki, które mogły mieć wyraźny wpływ na surową ocenę Rządu - nie zaszkodziły w sposób znaczący, to życzmy sobie, by rok 2011 przyniósł tylko pozytywne wydarzenia - jak i w sferze politycznej, tak i społecznej.
Wszystkiego Dobrego w Nowym Roku. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz