sobota, 12 grudnia 2009

Polskie komedie?


Rysunek Andrzeja Mleczki

Powinienem wspomnieć coś o stanie polskiej kinematografii? Dołączyć do większości sfrustrowanych widzów, krzyczących: "Mamy złe filmy!" Czy stanąć po drugiej stronie i powiedzieć: "Mielibyśmy dobre filmy, gdyby znalazły się na nie pieniądze"? A może problemu nie ma, bo My po prostu nie potrzebujemy dobrych filmów. Jeśli znajdzie się jakaś "perełka", film, w którego realizację nie zostały wpompowane miliony złotych, ale porusza samym scenariuszem jest zazwyczaj niezauważalny lub źle zrozumiany. Więc może ubolewając nad stanem polskiej kinematografii nie powinniśmy zwalać winy na tę drugą stronę (do czego mamy skłonność), a zastanowić się nad sobą- czego oczekujemy? Wbrew pozorom to właśnie my nadajemy kierunek, w jakim podążają polskie produkcje filmowe. Nie od dziś wiadomo, że druga strona kieruje się zyskami. Swojego czasu furorę robiły ekranizacje szkolnych lektur, które biły rekordy frekwencji. Sam uczęszczałem na te filmy i dokładałem 12zł do zysków. Sam w duchu dopingowałem Pana Wajdę i Pana Hoffmana do kolejnych pomysłów. Cóż było lepszego?

Kino zamiast pytania z biologii, kartkówki z historii i 2h polskiego. Wolałem mieć j. polski w pigułce w kinie (i to za jedyne 12zł!) do tego dochodzi to podniecające uczucie towarzyszące przy gaszeniu świateł w sali. Chyba na "Ogniem i Mieczem" miałem przyjemność siedzenia obok atrakcyjnej koleżanki (oczywiście przypadek - tak wypadło przy rozdawaniu biletów) i mogłem poczuć się, że jestem z dziewczyną w kinie! (naturalnie w momencie zgaszenia świateł bo nawet dość daleko posunięta wyobraźnia, nie pozwalała mi zapomnieć o zajętych miejscach przez pół mojej podstawówki) nawet i ta chwila nie trwała długo, bo później czar prysł wraz z szelestem otwieranych chipsów, chrupaniem popcornu, głupich komentarzy itd. Zresztą wspominam to tak, że wszyscy lepiej bawili się przy reklamach przed filmem, niż na samym filmie. Reakcje na poszczególne sceny można wytłumaczyć wiekiem. Czego nie można wytłumaczyć, gdy te reakcje zostają na długie lata. Są częścią nas.

Mam tu namyśli takie produkcje jak "Dzień Świra", który paradoksalnie uważany jest przez wielu za komedię. Chyba pan Koterski nie przypuszczał, że większym dramatem tego filmu będzie sposób zrozumienia jego projektu przez widzów, niż sama kreacja Adama Miauczyńskiego. Ocena tego filmu zależy od sposobu jego postrzegania. Rzeczywiście może być przeciętny jako komedia, ale wybitny jako dramat...By temat był trochę bardziej aktualny posłużę się przykładem filmu: "Galerianki" Katarzyny Rosłaniec. Właśnie ten film  najbardziej zainspirował mnie do poruszenia tego tematu. Będąc na tym filmie w kinie miałem okazję zaobserwować reakcje wielu ludzi- ogólnie na poruszony w tej produkcji problem czy też pojedyncze sceny. I to wyjaśnia moje wcześniejsze przytoczenie wspomnień związanych z oglądaniem filmów wraz z kolegami z podstawówki. No oczywiście nie obyło się bez dodatkowych elementów- mam tu na myśli stukające butelki po piwie w końcowych rzędach. Ale wracając do samego filmu, przy tej całej sielance widzimy obraz odzwierciedlający naszą rzeczywistość (czy jest ona przejaskrawiona, czy nie, w tym momencie ma już mniejsze znaczenie- ważne jest to - film nie jest filmem science fiction), a to, że ktoś zrozumie to jako komedię nie przeszło mi nawet przez myśl. Odpuszczę sobie również przytaczanie scen i poszczególnych reakcji (tym bardziej, że notka zaczyna być długawa i niedługo zacznie odstraszać).

Dążę tylko do wniosku, że przed krytykowaniem polskich filmów, spójrzmy czy problem nie tkwi w nas. Czy tak popularny precedens w postaci kłopotu widza z kategoryzacją filmów, nie eliminuje go automatycznie z jakiejkolwiek oceny i krytyki? Amen.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz