Rysunek Andrzeja Mleczki
Powinienem wspomnieć coś
o stanie polskiej kinematografii? Dołączyć do większości sfrustrowanych widzów,
krzyczących: "Mamy złe filmy!" Czy stanąć po drugiej stronie i
powiedzieć: "Mielibyśmy dobre filmy, gdyby znalazły się na nie
pieniądze"? A może problemu nie ma, bo My po prostu nie potrzebujemy
dobrych filmów. Jeśli znajdzie się jakaś "perełka", film, w którego
realizację nie zostały wpompowane miliony złotych, ale porusza samym scenariuszem
jest zazwyczaj niezauważalny lub źle zrozumiany. Więc może ubolewając nad
stanem polskiej kinematografii nie powinniśmy zwalać winy na tę drugą stronę
(do czego mamy skłonność), a zastanowić się nad sobą- czego oczekujemy? Wbrew
pozorom to właśnie my nadajemy kierunek, w jakim podążają polskie produkcje
filmowe. Nie od dziś wiadomo, że druga strona kieruje się zyskami. Swojego
czasu furorę robiły ekranizacje szkolnych lektur, które biły rekordy
frekwencji. Sam uczęszczałem na te filmy i dokładałem 12zł do zysków. Sam w duchu
dopingowałem Pana Wajdę i Pana Hoffmana do kolejnych pomysłów. Cóż było
lepszego?
Kino zamiast pytania z
biologii, kartkówki z historii i 2h polskiego. Wolałem mieć j. polski w pigułce
w kinie (i to za jedyne 12zł!) do tego dochodzi to podniecające uczucie
towarzyszące przy gaszeniu świateł w sali. Chyba na "Ogniem i Mieczem"
miałem przyjemność siedzenia obok atrakcyjnej koleżanki (oczywiście przypadek -
tak wypadło przy rozdawaniu biletów) i mogłem poczuć się, że jestem z
dziewczyną w kinie! (naturalnie w momencie zgaszenia świateł bo nawet dość
daleko posunięta wyobraźnia, nie pozwalała mi zapomnieć o zajętych miejscach
przez pół mojej podstawówki) nawet i ta chwila nie trwała długo, bo później
czar prysł wraz z szelestem otwieranych chipsów, chrupaniem popcornu, głupich
komentarzy itd. Zresztą wspominam to tak, że wszyscy lepiej bawili się przy
reklamach przed filmem, niż na samym filmie. Reakcje na poszczególne sceny
można wytłumaczyć wiekiem. Czego nie można wytłumaczyć, gdy te reakcje zostają
na długie lata. Są częścią nas.
Mam tu namyśli takie
produkcje jak "Dzień Świra", który paradoksalnie uważany jest przez
wielu za komedię. Chyba pan Koterski nie przypuszczał, że większym dramatem
tego filmu będzie sposób zrozumienia jego projektu przez widzów, niż sama
kreacja Adama Miauczyńskiego. Ocena tego filmu zależy od sposobu jego postrzegania.
Rzeczywiście może być przeciętny jako komedia, ale wybitny jako dramat...By
temat był trochę bardziej aktualny posłużę się przykładem filmu:
"Galerianki" Katarzyny Rosłaniec. Właśnie ten film najbardziej
zainspirował mnie do poruszenia tego tematu. Będąc na tym filmie w kinie miałem
okazję zaobserwować reakcje wielu ludzi- ogólnie na poruszony w tej produkcji
problem czy też pojedyncze sceny. I to wyjaśnia moje wcześniejsze przytoczenie
wspomnień związanych z oglądaniem filmów wraz z kolegami z podstawówki. No
oczywiście nie obyło się bez dodatkowych elementów- mam tu na myśli stukające
butelki po piwie w końcowych rzędach. Ale wracając do samego filmu, przy tej
całej sielance widzimy obraz odzwierciedlający naszą rzeczywistość (czy jest
ona przejaskrawiona, czy nie, w tym momencie ma już mniejsze znaczenie- ważne
jest to - film nie jest filmem science fiction), a to, że ktoś zrozumie to jako
komedię nie przeszło mi nawet przez myśl. Odpuszczę sobie również przytaczanie
scen i poszczególnych reakcji (tym bardziej, że notka zaczyna być długawa i
niedługo zacznie odstraszać).
Dążę tylko do wniosku, że
przed krytykowaniem polskich filmów, spójrzmy czy problem nie tkwi w nas. Czy
tak popularny precedens w postaci kłopotu widza z kategoryzacją filmów, nie
eliminuje go automatycznie z jakiejkolwiek oceny i krytyki? Amen.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz